Marek Hłasko: mówiono, że odebrał sobie życie z poczucia winy. Tajemnice śmierci pisarza
"Jeśli Krzysio umrze, to i ja pójdę", mówił po śmierci Komedy
Po tym, jak 14 czerwca 1969 roku świat obiegła szokująca wiadomość o śmierci Marka Hłaski, „Der Spiegel” zamieściło o polskim pisarzu następujący nekrolog: „Marek Hłasko, 35. Żył, pił i pisał. Ten polski pisarz żył w Warszawie, Berlinie, Londynie, w Hollywood, Tel Awiwie; pracował w kibucu, protestował i rozrabiał. [...] »Pisanie – powiadał – jest tak samo wspaniałe jak chlanie«. Kierował się tą maksymą. Po zawarciu małżeństwa z Sonją Ziemann w 1961 roku nic więcej nie napisał”.
Był gwiazdą swoich czasów, naczelnym dekadentem czasów PRL-u, znienawidzonym przez ówczesną cenzurę artystą, który ukojenia szukał w licznych romansach i alkoholu. Nazywano go literackim Jamesem Deanem. Po tym, jak wyjechał z Polski, nigdy nie odnalazł drugiego domu. Ukojenie na obczyźnie znalazł w przyjaźni z Krzysztofem Komedą, ale ta relacja zakończyła się tragicznie, co wpłynęło na dalsze życie pisarza. Okoliczności śmierci Marka Hłaski do dziś wzbudzają wiele wątpliwości.
Marek Hłasko: emigracja
Jesienią 1957 r. minister kultury i sztuki obiecał uzdolnionemu polskiemu pisarzowi stypendium w Paryżu. Wydano mu więc paszport, a Jerzy Giedroyc zaprosił Hłaskę do Maisons-Laffitte, siedziby „Kultury”, gdzie pisarz mógł mieszkać i pracować. Niestety, z początkiem 1958 r. minister cofnął obietnicę, ale zdesperowany i nastawiony na tę podróż Hłasko za pożyczone u przyjaciół pieniądze ostatecznie wyjechał do Paryża bez stypendium.
Wylądował na lotnisku Orly, miał osiem dolarów w kieszeni. Zaraz po przyjeździe do Paryża udzielił jakiejś francuskiej gazecie wywiadu, w którym skarżył się, że polski pisarz nie ma nawet na szczoteczkę do zębów. Prawdopodobnie właśnie ten fragment rozsierdził władzę ludową najbardziej i wydano na młodego pisarza wyrok - zdecydowano, że skoro jest mu w kraju tak źle, to już do niego nie wróci.
Pozwolenie na powrót do Polski rzeczywiście bardzo długo nie nadchodziło, a formalności paszportowe przeciągały się niemożliwie. W Paryżu nadarzyła się za to okazja na spotkanie z Sonją Ziemann, niemiecką aktorką, którą Marek Hłasko poznał kilka miesięcy wcześniej na planie filmu „Ósmy dzień tygodnia” (1958) w reżyserii Forda, do którego napisał scenariusz. I choć to do Agnieszki Osieckiej słał wtedy regularnie listy miłości pełne czułych wyznań i napomknięć o ślubie, nie przeszkodziło mu to w rozpoczęciu romansu z piękną aktorką.
W styczniu 1959 r. wylądował w Tel Awiwie. Już pięć dni później zgłosił się do konsulatu z pytaniem, czy jest odpowiedź z Warszawy w sprawie zgody na jego powrót do Polski. Wtedy jeszcze nie wiedział, że nie dostanie jej już nigdy. Za ukochanym podąża Sonja. Na miejscu okazuje się, że pisarz zapałał uczuciem nie tylko do Izraela, ale także do jednej z tamtejszych dziewcząt - Esther Steinbach. Dziewczyna miała 21 lat i właśnie kończyła służbę wojskową. Z wyglądu przypominała mu jego dawną, nieszczęśliwą miłość - Hannę Golde. Nie umiał jej się oprzeć.
"Po latach twierdził, że o jego małżeństwie z Sonją zadecydowało wyłącznie to, iż . Dawał do zrozumienia, że gdyby dziewczyna zdecydowała się na ślub, to pozostałby w Izraelu na zawsze. Ale Esther wahała się, a Hłasko nie ukrywał przed przyjaciółmi, że związek z Ziemann stanowił dla niego gwarancję wygodnego życia", pisał w swojej książce "Skandaliści PRL" Sławomir Koper.
Kiedy sprawa rozwodowa z niemiecką aktorką była już w toku, Marek Hłasko otrzymał propozycję wyjazdu do USA. Na początku mowa była tylko o paru tygodniach, ostatecznie nie odezwał się do ukochanej pozostawionej w Izraelu przez kolejne długie miesiące.
Marek Hłasko: życie w USA
Hłasko miał w Hollywood pisać scenariusze, zaproponował mu tę pracę Roman Polański, ale jak po latach stwierdził reżyser, polskiemu pisarzowi marnie wychodziła praca na zamówienie i na konkretny termin. Wkrótce ich współpraca uległa rozwiązaniu. Biografowie zadają sobie pytanie, dlaczego wówczas pisarz nie chciał wracać do Izraela, gdzie czekała zakochana w nim Esther. Być może z braku środków lub odwlekania decyzji o przyszłości. Kalifornia zaczęła mu się podobać, a na miejscu zaprzyjaźnił się bardzo z kompozytorem, Krzysztofem Komedą. "Hłasko praktycznie zamieszkał u Komedy, był kimś pomiędzy sekretarzem a najbliższym powiernikiem", pisał w swojej książce Sławomir Koper.
Podczas jednego z zakrapianych alkoholem wieczorów doszło do tragedii. Hłasko przyczynił się wtedy do śmierci kompozytora. „Kiedyś Krzysztof przyszedł do studia – wspominał Roman Polański – i miał czarne obwódki wokół oczu jak panda. Pytam: »Co się stało?«. Mówi, że szli pijani z Hłaską. Komeda upadł, rozbił sobie głowę, a Marek go niósł, bo był typem macho. I razem upadli”.
Upadek spowodował u Komedy rozległy krwiak mózgu. Kompozytor zmarł w szpitalu kilkanaście tygodni od tego wydarzenia. Marek Hłasko dowiedział się o jego śmierci miesiąc później. Był już wtedy w Wiesbaden, w Niemczech. Wiadomość o odejściu przyjaciela wstrząsnęła nim do głębi, ale nie zmienił swoich planów - miał zamiar wyjechać do Izraela, uzyskał już nawet wizę. Na tydzień przed śmiercią pisarz udzielił wywiadu dla niemieckiego tygodnika „Hör Zu!”. Wtedy zrobiono mu też ostatnie zdjęcia. Rozmowa z polskim pisarzem ukazała się już po jego śmierci.
Czytaj też: To właśnie dzięki niemu powróciła na scenę. Kim jest najważniejszy mężczyzna w życiu Edyty Bartosiewicz?
Marek Hłasko: ostatnie chwile, śmierć
Co się wydarzyło w nocy z 13 na 14 czerwca, w której Marek Hłasko niespodziewanie zmarł? „Tamten wieczór spędziliśmy podobnie jak poprzednie" – wspominał Hans-Jürgen Bobermin, dziennikarz telewizji ZDF, u którego Hłasko zatrzymał się na kilkanaście dni w Wiesbaden.
"Siedzieliśmy wspólnie, rozmawialiśmy, słuchając muzyki, piliśmy trochę alkoholu. Około dziesiątej chciał nagle posłuchać pieśni rosyjskich w wykonaniu chóru armii radzieckiej, mam tę płytę chyba jeszcze, kilka razy słuchał tej płyty, ogarnął go nastrój nostalgiczny, przed północą pożegnałem się z nim, bo musiałem być rano w telewizji. Poszedłem spać. Żona mu jeszcze trochę towarzyszyła, potem został sam i dalej słuchał tej płyty. Przypuszczalnie wtedy wziął te środki nasenne... Spał w pokoju obok nas. Żona, która szykowała rano córkę do szkoły, znalazła go martwego w pokoju, nie reagował na pukanie do drzwi. Nic nie wskazywało na samobójstwo. Lekarz stwierdził, iż śmierć nastąpiła stosunkowo szybko na skutek zapaści spowodowanej przez alkohol w połączeniu ze środkami nasennymi”, wspominał Bobermin.
Kiedy Komeda znalazł się w szpitalu, Hłasko miał mówić: "Jeśli Krzysio umrze, to i ja pójdę". Czuł pełną odpowiedzialność za tragedię, którą mógł spowodować, a przy tym wielkie poczucie winy. Wiele osób z jego otoczenia twierdziło, że popełnił samobójstwo właśnie z poczucia winy. "Marek przyczynił się do śmierci Krzysia, a potem sam sobie życie odebrał, jestem o tym przekonana" - mówiła żona Komedy.
Dzień przed śmiercią Marek Hłasko rozmawiał ze swoją byłą żoną, Sonją. Ich rozmowa w żadnym stopniu jej nie zaniepokoiła, a wiadomość o jego śmierci była szokiem. "Nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Do dziś trudno mi w to uwierzyć", mówiła w „Newsweeku” Sonja Ziemann. Marek Hłasko miał 35 lat. Sześć lat po jego śmierci, jego prochy zostały sprowadzone do Polski i spoczęły na warszawskich Powązkach. Na jego nagrobku wykuto napis: „Żył krótko, a wszyscy byli odwróceni”.
Zobacz również: Nie wszyscy lubili z nią pracować, po rozstaniu z Krzysztofem Materną słuch po niej zaginął. Jak potoczyły się losy Elżbiety Śmiarowskiej?