„Zaprzyjaźniłabym się z Witkacym, posiedziałabym w Ziemiańskiej…” Katarzyna Pakosińska o nowej książce i marzeniach!
Katarzyna Pakosińska to kobieta wszechstronna: artystka kabaretowa, aktorka, autorka scenariuszy i dziennikarka. Studiowała polonistykę na Uniwersytecie Warszawskim, a przy okazji współtworzyła Kabaret Moralnego Niepokoju. Mama prawdziwej Mai i Maliny – postaci literackiej, bohaterki swoich trzech książek „Malina cud-dziewczyna”, „Malina szał-dziewczyna” „Malina miód-dziewczyna”.
Opowiada nam, czemu zaczęła pisać książki dla dzieci i w jakie czasy by się przeniosła, gdyby miała magiczne szmaragdełko, nieodłączny atrybut swojej bohaterki, Maliny.
W dzieciństwie była Pani łobuziarą, jak Malina z książki?
– Stawałam się na pewno taką, gdy czytałam. Wyobraźnię na szczęście miałam ogromną! Co prawda, bardzo tradycyjna rodzina dość wcześnie założyła mi gorset grzecznej i posłusznej, ale charakteru i temperamentu nie da się ot, tak uśpić, stąd teraz wszystko sobie rekompensuje. Z nawiązką. (śmiech)
Kto jest pierwszym czytelnikiem Pani książek dla dzieci? Córka?
– Myślę, że wszyscy domownicy, ponieważ mam w zwyczaju czytanie tekstu na głos zaraz po jego napisaniu. Szczególnie dialogów. To najwdzięczniejszy dla mnie sposób sprawdzania rytmu, autentyczności języka i atrakcyjności akcji. Gdy pisałam pierwszy tom mojej dziecięcej trylogii, córka rzeczywiście zerkała mi przez ramię. Od pierwszych stron książki. Często rozmawiałyśmy, gdy miałam jakieś wątpliwości: np. czy pewne zwroty funkcjonują jeszcze wśród jej rówieśników albo czy wie, co to jest saturator itd. Przyznaję, że miałyśmy przy tym dużo frajdy i sentymentalnych powrotów do rodzinnych albumów.
Czy opinia córki to też głos krytyki?
– Oczywiście. Jeśli słyszałam od niej, że żart, który napisałam, jest słaby albo niezrozumiały, natychmiast szukałam innego rozwiązania. Pisanie dla dzieci to niezwykłe misterne zajęcie. Fascynujące, gdy uda się do młodego czytelnika dotrzeć.
Dwa lata temu wydała Pani pierwszą książkę dla dzieci, za którą otrzymała Pani nagrodę za debiut w tej dziedzinie. Jak to się stało, że w ogóle zaczęła Pani pisać książki dla młodych czytelników.
– Myślę, że wydarzyło się kilka rzeczy, które zachęciły mnie do zmierzenia się z tym arcytrudnym zadaniem. A że takie jest, potwierdzą chyba wszyscy zajmujący się literaturą dla dzieci. Na pewno chciałam napisać ciekawą, zabawną, edukacyjną historię dla mojej córki. Czyta bardzo dużo. W pewnym momencie, kiedy Maja miała wtedy dziesięć lat, ”repertuar” nam się wyczerpał: była już za duża na słonika „Elmera”, a za młoda na sagi o wampirach. Brakowało nam książki, której akcja działaby się współcześnie, opisywała dzisiejsze, polskie podwórko... Pojawiła się również zachęta ze strony wydawnictwa MUZA i wspaniałej redaktor Iwony Krynickiej. Wyzwanie ogromne – zatem byłam już nie do zatrzymania.
„Malina cud-dziewczyna” zapoczątkowała całą serię książek o Malinie. Co Panią inspiruje do pisania kolejnych książek o przygodach tej sympatycznej bohaterki?
– Inspiracją jest samo życie. Banalne, ale naprawdę wystarczy patrzeć i słuchać. Plus szczypta poczucia humoru. Odwaga w pokazaniu języka w nadętej sytuacji. Konstrukcja wszystkich tomów jest bardzo przejrzysta. Malina, dziesięciolatka, uczennica szkoły podstawowej w Milanówku, przeżywa kłopoty typowe dla swojego wieku. Rozwiązuje je tak naprawdę dzięki swojej rodzinie. Mamie, babci, prababci. Przenosząc się w czasy, kiedy to one miały tyle lat, co ona dostrzega, że mimo innej rzeczywistości, strojów, kultury, to przeżywanie dorastania się nie zmieniło. Chciałam, by takie książkowe spotkanie pokoleń, w tym przypadku kobiet, integrowało, zbliżało. To moja mała misja przy okazji zabawy, żartów, zagadek językowych, których mnóstwo w książce.
Podróże w czasie, w które w kolejnych częściach wyrusza Malina to świetny sposób, żeby pokazać młodym czytelnikom ciekawe, nie zawsze tak bardzo odległe czasowo, ale na pewno będące już inną epoką, polskie realia – jak np. „jedwabną” historię Milanówka sprzed prawie stu lat. Na pewno świetnie funkcjonuje w świadomości mieszkańców miasteczka i okolic, ale nie wszystkie dzieci, a nawet dorośli wiedzą o „jedwabnym szlaku” pod Warszawą.
– To prawda. Historia jest moją wielką pasją. Znając ją lepiej, potrafilibyśmy nie powtarzać błędów z przeszłości. W trylogii przemycam dla najmłodszych czytelników wiele fascynujących faktów, które gdzieś tam mogły na zawsze utkwić w archiwach: jak zbudowanie w milanowskiej zagrodzie pierwszego polskiego samolotu sportowego w 1929 roku czy uratowanie z pożogi Powstania Warszawskiego i przechowywanie w Milanówku serca Fryderyka Chopina.
Bohaterka Pani książek przenosi się w różne epoki. Czy ma Pani jakiś ulubiony okres, w którym by Pani chciała żyć – tak jak robią bohaterowie w filmie Woody’ego Allena: „O północy w Paryżu”?
– Oczywiście, Woody Allen, jeśli chodzi o mnie, to trafił w tym filmie w dziesiątkę! Gdybym nie zmieniała ojczyzny, przeniosłabym się w czasy Młodej Polski i Dwudziestolecia Międzywojennego. Zaprzyjaźniłabym się z Witkacym, Boyem, Pawlikowską- Jasnorzewską. Posiedziałabym w Ziemiańskiej...
Bardzo dba Pani o to, żeby opowiadana przez Panią historia nie tylko pobudzała wyobraźnię małoletnich czytelników, ale wpływała także na wysoki poziom kultury języka polskiego.
– Budzi się w tym momencie dusza polonisty, ale czytelnik nie ma co się obawiać. Wszystko jest jakby mimochodem i przez zabawę. Mam na tym punkcie fiksum-dyrdum, ale dbam o to, by nie być tromtadracka. (śmiech)
Jakie są Pani ulubione książki z dzieciństwa?
– W jednej z recenzji Malinowej trylogii przeczytałam, że autorka, czyli ja, jest transparentna, jeśli chodzi o zestaw książek z dzieciństwa. Przyznaję, wszystko się zgadza. Recenzentka wymienia dokładnie te moje najulubieńsze: „Dzieci z Bullerbyn”, „Godzinę pąsowej róży”, „Małgosię kontra Małgosię”, „Anię z Zielonego Wzgórza”.
W "Malinie miód-dziewczynie" pojawia się też wątek gruziński.
– W najnowszym tomie wprowadzam nową postać. Nowa dziewczynka dołącza do klasy Maliny. Pochodzi z daleka, z Tbilisi. Wnosi swoją kulturę, przeżycia. Nieoczekiwanie to, co na pierwszy rzut oka wydaje się obce i niezrozumiałe, okazuje się nadzwyczaj bliskie. Wzbogacające. Delikatnie poruszamy tu problem jakże dziś aktualny. Choć według mnie większy z tym problem mają dziś nie dzieci, a dorośli.
Czy najnowsza część Maliny jest ostatnią książką z tej serii?
– Starogermańskie przysłowie mówi: „Nigdy nie mów: nigdy”. I choć po każdej części się zarzekam, że to koniec, piszę dalej!