Reklama

Pasjonat kolarstwa, autorytet sztuki dziennikarskiej. To on wprowadzał do zawodu dziennikarskiego Włodzimierza Szaranowicza czy Dariusza Szpakowskiego. Bogdan Tuszyński przez trzydzieści lat był związany z redakcją Polskiego Radia. Należał do grona najpopularniejszych redaktorów. Popularyzował ukochane kolarstwo, prowadził cieszące się popularnością relacje z Wyścigu Pokoju. Z radiowym mikrofonem towarzyszył polskim sportowcom przez blisko pół wieku. Napisał ponad trzydzieści książek, w które poświęcił historii sportu i mediów. Publicysta odszedł 1 stycznia 2017 roku. Czwartego lipca przypadała 91. rocznica urodzin publicysty. W poruszających słowach tatę wspomina pisarka Agata Tuszyńska.

Reklama

Bogdan Tuszyński we wspomnieniach córki, Agaty Tuszyńskiej

TATA

Jeszcze nie umiałam mówić, kiedy na pytanie, gdzie jest tata, pokazywałam radio.

Pamiętam, jak z ukochaną łódzką babcią Manią trzymającą mnie na kolanach, siedziałyśmy w wypełnionej słońcem kuchni przy dużym radioodbiorniku, słuchając głosu ojca. Babcia rozpromieniona, to jej Boguś, pierworodny. Co prawda miał być lekarzem, po wojnie rodziło się dużo dzieci, ale wybrał inaczej. Nie protestowała.

- Tu helikopter, tu helikopter, dzień dobry państwu, mówi Bogdan Tuszyński…

Sport istniał w jego życiu od zawsze. Z rozczuleniem po wielekroć wspominał szmaciankę, pierwszą piłkę, którą kopał z kolegami podczas okupacji na łódzkim podwórzu. Podkreślał, że sport był wtedy zakazany, co podnosiło jego atrakcyjność. Opowiadał o pierwszym rowerze, na który musiał długo czekać, o pędzie powietrza, wyścigach do utraty tchu. Może jego pragnienia ożywiał duch rywalizacji i chęć ciągłego pokonywania własnych ograniczeń?

Czytaj też: Agata Tuszyńska: „Nie zabił jej głód ani mur, ani blokady w getcie, trafił ją odłamek grubej berty, ugodził w nogę…”

Jako chłopak szukał wzorów. Janusz Kusociński, pierwszy polski mistrz olimpijski, patriota, walczący w obronie Warszawy, zabity przez gestapo podczas egzekucji w Palmirach, stał się ważną postacią jego młodości.

Wcześnie wiedział, że zwiąże swoje życie ze sportem. Uparcie do tego dążył. Do działu sportowego łódzkiego dziennika, nastolatka przyprowadziła mama, na radiowy konkurs na sprawozdawcę sportowego w łódzkim radio poszedł już sam. Odrzucono go, oceniając jego głos jako „zbyt szpiczasty”. Nie rezygnował. Dostał się na studia dziennikarskie do Warszawy, a wkrótce do wymarzonej Redakcji Sportowej PR.

Archiwum prywatne Agaty Tuszyńskiej

Mój ojciec był żywiołem! Pracował pełną piersią. Upajał się tym, co robił i dlatego robił to tak świetnie. Porywał kibiców kolarskich wyścigów, niewielu nie ulegało entuzjazmowi jego relacji. W latach pięćdziesiątych, w czasach, kiedy zaczynał swoją reporterską przygodę, sport był potęgą. Ojciec ucieleśniał jego nadzieje, dawał Polakom poczucie siły i zwycięstwa.

Byłam dumna z jego głosu dolatującego z każdego okna i balkonu. Z ludzi skupiających się przy głośnikach na ulicach Warszawy na ostatnich etapach Wyścigu Pokoju, przy kolejnym łączeniu się z helikopterem, przy lotnej lub górskiej premii czy na mecie.

Kiedy byłam mała, ojciec pozdrawiał mnie na antenie. Czekałam na to.

Podróżował w czasach, kiedy niewielu miało taką możliwość. Dzięki niemu dostałam pierwsze dżinsy i pierwszą Coca Colę, której puszka przez lata służyła mi jako pojemnik na ołówki. Tekturowa bombonierka po czekoladkach Sucharda do dziś leży w mojej szufladzie, a w niej kolorowe, błyszczące pocztówki od taty. Montreal, Tokio, Monachium, Mexico City… znaki jego zawodowych podróży, znaki jego obecności - i nieobecności. Mój ojciec był stale w drodze.

Archiwum prywatne Agaty Tuszyńskiej

Bogdan Tuszyński w młodości

Agata Tuszyńska o Tacie: Nie bał się żyć. Nie bał się też umierać

Nie wiem, czy podróżowanie miał w genach, czy jego zawodowe włóczęgi po świecie na igrzyska olimpijskie, zawody, wyścigi, mają swoje źródło w kolejarskich przodkach. Ale kolei i pociągom podporządkowany był jego łódzki dom. Rozkład jazdy wisiał w jadalni, niedaleko czapki dziadka wąsacza, jego gwizdka i zegarka cebuli. Dźwięk przejeżdżających pociągów był tętnem domu na Perłowej, domu, gdzie celebrowano wszystkie pory roku, a gotowaniem okazywano miłość. Biegałam na nasyp oglądać pociągi i pasażerów. Jechali każdy w swoją stronę, na spotkanie nieznanych mi przygód. Moja ciekawość ludzkich historii ma swoje źródło w okolicach stacji Łódź Kaliska, gdzie wychował się mój ojciec.

Odkrył dla mnie tajemnicę radia. Zabierał do studia na Malczewskiego, gdzie pozwolił siedzieć pod stołem, kiedy nagrywał albo montował. Przyglądałam się temu z zachwytem. Ojciec był jak czarodziej wyciągający z cylindra gołębie i kolorowe wstążki. Żonglował słowami i dźwiękiem, wydłużał, przycinał, składał. Czasem pozwalał mi lepić taśmę. Byłam wniebowzięta. Pokazał mi sztukę dopasowywania fragmentów mozaiki tak, by układały się w formę, jaką sobie wymyślił. Montaż, czyli interpretacja - jemu zawdzięczam tę wiedzę. Stale z niej korzystam.

Czytaj też: Agata Tuszyńska: „Ojciec pokazał mi, że trzeba i warto marzyć i że marzenia okupione mozolną pracą się spełniają”

W szkole nazywano mnie „córką redaktora Tuszyńskiego”, co było wyróżnieniem, ale i zobowiązaniem. Chciałam do tego miana dorosnąć. Jako dziecko. A potem walczyłam o mój niezależny byt w świecie i zawodzie.

Podziwiałam jego pasję, zachłanność na pracę. Nie ustawał w osiąganiu kolejnych celów i kolejnych szczytów. Nie skarżył się. Nie rozżalał nad sobą. Skakał przez metaforyczne płotki całe swoje życie, bogate i zawodowo spełnione… Ojciec pokazał mi, że trzeba i warto marzyć i że marzenia okupione mozolną pracą spełniają się.

Krystian Barcz/Archiwum prywatne Agaty Tuszyńskiej

Halina Przedborska i Bogdan Tuszyński: rodzice Agaty Tuszyńskiej

Archiwum prywatne Agaty Tuszyńskiej

Agata Tuszyńska w górach w obiektywie taty, Bogdana Tuszyńskiego

Przyjechał na egzamin na studia w garniturze z kolejarskiego samodziału, spał w akademiku w sali gimnastycznej pod fortepianem. Jadł smalec ze słoika, który zapakowała matka. Kilka lat później został redaktorem polskiego radia. Lokalne Carmeny zamienił wtedy na amerykańskie Windsony, Wartburga na Volksvagena garbusa, a wakacje w Pucku na inne, w Bułgarii. Nikt mu nie pomagał. Wszystko, co miał, kim był, było jego własnym dziełem.

Z radiowym mikrofonem towarzyszył polskim sportowcom przez blisko pół wieku. Z czasem poczuł, że to mu nie wystarcza. Wówczas odkrył swoją drugą pasję, dokumentalisty. Utrwalanie historii sportu i ludzi z nim związanych potraktował jako misję. Zaczął od swoich poprzedników – dziennikarzy sportowych i prasy zajmującej się sportem. Wiele miejsca w swoich publikacjach poświęcał ulubionej dyscyplinie - kolarstwu.

Archiwum prywatne Agaty Tuszyńskiej

Bogdan Tuszyński w latach 50-tych

Archiwum prywatne Agaty Tuszyńskiej

Życie w ruchu zamienił na ciszę i kurz bibliotek i archiwów. Ze zdziwieniem stwierdził, że tego rodzaju zadania dają mu równie wielką satysfakcję, co poprzednia gorączka. Nauczył się cierpliwości i dociekliwości. Stale żywił go ten sam wewnętrzny płomień.

Napisał kilka lat temu, na swoje osiemdziesięciolecie: Dobrze wiedzieć, że żyło się po coś. Dobrze wiedzieć, że pozostawiło się po sobie ślad. Ewentualnie uczniów lub następców. Wówczas odchodzenie, konieczne ustępowanie miejsca, nie jest aż tak bolesne.

Nie bał się żyć. Nie bał się też umierać. Latami walczył, ale jako wytrawny znawca sportu wiedział, że siły należy mierzyć na zamiary. W ostatnich tygodniach chciał już jedynie odpocząć.

Był człowiekiem sprzecznych emocji, niepogodzonym z wieloma sprawami, na różnych polach losu. W ostatnich latach także pełnym goryczy. Bolał go świat, którego przyszło mu doczekać. Również dlatego to pożegnanie nie jest końcem mojego z nim dialogu.

Hallo, halo… Tu ziemia, tu ziemia… mówi się... mówi się…

Reklama

Archiwum prywatne Agaty Tuszyńskiej

Reklama
Reklama
Reklama