„Warto poluzować kucyki, to jest show-biznes!”. Agnieszka Woźniak-Starak kończy 39 lat
1 z 7
Agnieszka Woźniak-Starak kończy 39 lat!
W siódmej klasie wygoliła głowę. Była punkówą, metalówą, ale najbliżej jej do wolnej hippiski. Jedna z najlepiej ubranych Polek własnego stylu uczyła się od mamy, a dewizę Coco Chanel: „Przed wyjściem z domu zdejmij jedną rzecz” z powodzeniem stosuje do dziś. Swoimi poglądami na temat show-biznesu, telewizji, a także rodziny i dzieci wzbudza spore kontrowersje. Miniony rok był dla niej naprawdę przełomowy - nie tylko należy do najbardziej udanych w jej karierze. W życiu prywatnym również nie może narzekać na szczęśliwe zmiany. Ślub z Piotrem Woźniakiem-Starakiem odbił się szerokim echem w mediach. W sobotę 27 sierpnia 2016 para powiedziała sobie „tak” w Wenecji.
Polecamy też: Jego ostatnie wystąpienie wywołało medialną burzę. Kim jest Piotr Woźniak-Starak?
Agnieszka Woźniak-Starak jest świadoma swojej kobiecości: „Nie rozpływam się w zachwytach nad sobą. Nie chcę być też przesadnie skromna – mam pełną świadomość, że jestem atrakcyjną kobietą i lubię siebie, ale widzę również mnóstwo mankamentów. Mogę się zachwycać ciuchami, z siebie jestem najwyżej zadowolona. Jeszcze nie było takiego momentu, żebym pomyślała: świetnie wyglądam”.
Polecamy też: Agnieszka Woźniak-Starak pożegnała się z show-biznesem. A jeszcze niedawno tak pozowała na ściankach
Agnieszka Woźniak Starak poprowadziła niedawno w telewizji aż trzy programy: "Aplauz, Aplauz" oraz "Na językach" w stacji TVN oraz "Stylowy magazyn" w TVN Style, co sprawiło, że sama należy do najlepiej zarabiających gwiazd w polskim show-biznesie. Ale od niedawna gości na ekranach jako prowadząca kultowego show TVN „Azja Express”.
Kogo podziwia i dlaczego wciąż się zmienia, Agnieszka Woźniak Starak opowiedziała Oli Kwaśniewskiej. Z okazji urodzin dziennikarki, przypominamy wywiad z 2015 roku.
Polecamy też: Doda, Justyna Steczkowska, Edyta Górniak. 5 największych konfliktów polskiego show-biznesu
2 z 7
Pamiętasz ten moment, kiedy po raz pierwszy pomyślałaś sobie: świetnie wyglądam?
Nie było jeszcze takiego momentu. Nie kokietuję. Nie rozpływam się w zachwytach nad sobą. Nie chcę być też przesadnie skromna – mam pełną świadomość, że jestem atrakcyjną kobietą i lubię siebie, ale widzę również mnóstwo mankamentów. Czasem jak patrzę na stylizacje, które robi moja stylistka, myślę sobie: super, tak było na przykład podczas naszej sesji. Mogę się zachwycać ciuchami, z siebie jestem najwyżej zadowolona.
– Jako nastolatka miałaś jakąś przynależność grupową?
No jasne!
– Którą?
Każdą. Najpierw byłam depeszem, w szóstej klasie podstawówki, potem metalówą, a ta szybko przeszła w punkówę. Wybierałam sobie wszystkie subkultury po kolei. W siódmej klasie wygoliłam sobie głowę, porządny kawałek nad uchem, a miałam włosy do pasa. Przez dwa tygodnie udało mi się utrzymać to w tajemnicy przed rodzicami, aż któregoś razu zapomniałam się, usiadłam przed telewizorem i przerzuciłam włosy. Mama zdębiała, ale w klasie zrobiłam taką furorę, że połowa dziewczyn przychodziła do mnie na golenie.
– Trendsetterka. Grandżówą też byłaś?
Oczywiście. Jak byłam małolatą, to ta przynależność do jakiejś fajnej subkultury wiązała się zawsze z muzyką. I była strasznie ważna.
– Bo to nas najbardziej określało w czasach, kiedy jeszcze sami nie wiedzieliśmy, kim jesteśmy.
Absolutnie. Pamiętam, jak jeszcze w podstawówce zadzwoniłam do mojej przyjaciółki i powiedziałam: „Teraz będziemy punkówami”. I byłyśmy (śmiech).
– Pamiętasz, co spowodowało konieczność zmiany?
Pewnie spodobały mi się wąskie czerwone spodnie i glany. Muzyka też, zresztą lubię jej słuchać do dzisiaj, ale jednak ta identyfikacja wizualna musiała mi przypaść do gustu. Może podobał mi się jakiś chłopak? Dno tej metamorfozy na pewno było dość płytkie (śmiech).
– A pamiętasz, kiedy poczułaś, że masz już swój styl i nie musisz się już identyfikować przez innych?
Zdarza się, że ktoś mnie pyta, jaki mam styl, a ja tak naprawdę mam z tym problem do dzisiaj. Mam wrażenie, że my w tym naszym show-biznesie wszyscy wyglądamy podobnie. Dzisiaj taki swój, własny, wyróżniający się styl ma niewiele osób. Lubię patrzeć na Monikę Olejnik, Joannę Horodyńską, bo są kolorowe, odważne. Ja wiem, jakie trendy lubię, wiem, w którym kierunku zawsze mnie ciągnie – uwielbiam lata 60., 70. Jak patrzę na to, co jest teraz modne, z jednej strony cieszę się, bo w końcu jest mnóstwo rzeczy w sklepach, które mi się podobają, ale jestem też przerażona, że za chwilę wszyscy będą nosili frędzle, które ja kocham od lat.
3 z 7
– A dlaczego akurat tamte lata tak sobie ukochałaś?
Bo to były świetne czasy! Fantastyczna muzyka, barwni ludzie. Z jednej strony Jim Morrison, z drugiej Veruschka. Pamiętam, jak oglądałam ją w „Powiększeniu”. Jest tam taka scena, w której ona pozuje do sesji. Jej ciało, sposób poruszania się, jakiś rodzaj nieobecności składały się na niesamowity magnetyzm. Spotkałam ją w zeszłym roku na wernisażu w Warszawie i nic nie straciła z tej charyzmy. Zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Jedyne, co byłam w stanie z siebie wykrztusić, to że jej się boję, bo tak mnie onieśmielała (śmiech). To ona była naszą główną inspiracją w czasie sesji.
– Też ze względu na hippisowski, wolnościowy charakter?
Sama jestem bardzo wolną duszą i myślę, że odnalazłabym się w tamtych czasach. Rewolucja seksualna… wolność po prostu. Kocham musical „Hair”. To jest ten klimat, który czuję.
– Zdarzyło Ci się pójść w tę stronę za bardzo? Czyli przebrać się, zamiast zainspirować?
Zdarzyło mi się, i to nieraz. Trzeba uważać. Staram się kombinować, żeby to było trochę boho, czasem hippie, ale jednak minimalistyczne i nowoczesne. Bo łatwo się obwiesić rzemykami, frędzelkami, założyć dzwony i wyglądać jak pajac.
– Na czym jeszcze budowałaś swój styl?
Na stylu mojej mamy. Ona się bardzo dobrze ubiera. Nauczyła mnie paru rzeczy, na przykład tego, że warto zainwestować w jedną porządną rzecz, niż kupić pięć tańszych, bo to będzie nam dłużej służyło. Zawsze miała dużą świadomość tego, w czym jest jej dobrze.
– A Ty się jej radziłaś?
Naturalnie się przy niej wychowywałam, czyli nie dość, że się radziłam, to jeszcze sobie do dzisiaj pożyczamy ciuchy i buty.
– I ciągle te gusta są zbieżne?
Bardzo. Moja mama zazwyczaj przejmuje moje ciuchy, jak robię porządki w szafie. Dobrze jest mieć z mamą ten sam rozmiar i ten sam gust, bo można mieć wspólną szafę. Przynajmniej do czasu wyprowadzki (śmiech).
– Dużo się nauczyłaś na własnych błędach?
Ciągle się na nich uczę. Przeraża mnie to, że dzisiaj na wszystko patrzy się przez pryzmat tego, jak wyglądamy. Oczywiście, że lubię kupować ciuchy, lubię się przebierać, ale to nie jest coś, co determinuje moje życie. I też nie chcę identyfikować się tylko przez strój. Jest tyle ciekawszych rzeczy, które można robić w życiu, niż tylko wymyślać, co założyć, i sprawdzać przed lustrem, jak się wygląda. Kiedyś tak chyba nie było? Uwielbiam Patty Smith. W jej książce „Poniedziałkowe dzieci” jest, owszem, bardzo dużo o tym, jak się ubierała, jaką miała biżuterię i jaki ten styl był ważny dla jej poczucia tożsamości jako artystki, ale mimo wszystko tak samo ważna była muzyka czy poezja. A dzisiaj odnoszę wrażenie, że większość dziewczyn marzy o tym, żeby zostać blogerką modową, a jak są wystarczająco zgrabne i wysokie – modelką. Strasznie się zawęża ten wachlarz zainteresowań. Przecież dziś głównie mówi się o tym, jak kto wyglądał na czerwonym dywanie. Nie impreza, na którą ten dywan prowadził, tylko kreacje. Po gali oscarowej zobaczyłam w jednej z telewizji masakrycznie ubraną dziewczynę, która z wielkim zaangażowaniem krytykowała oscarowe sukienki, a ja nie mogłam oderwać wzroku od jej ohydnej bluzki. Nie była nawet stylistką, tylko redaktor naczelną jakiegoś portalu o show-biznesie. Bo dziś na modzie znają się wszyscy. Nie podoba mi się to. Ubrania są fajne, ale moda jest dla mnie zabawą. Nie potrafię traktować tego serio. Nawet jak zaliczam wtopę.
4 z 7
– Czułaś się kiedykolwiek niewolnicą wizerunku?
Nie. Ciągle słyszę, że jak przeszłam do TVN-u, musiałam zmienić wizerunek. I dlatego stałam się niegrzeczna i zadziorna…
– Czy ja wiem? Twoje ostatnie dni w Telewizji Polskiej pamiętam jako dość niegrzeczne.
Ja też (śmiech). Ludzie nie myślą o tym, że w TVP jednak pracujesz w pewnych ramach, przynajmniej tak było kiedyś. Nie wyjdziesz poza nie. Musisz się raczej do tego dostosować, niż zmieniać. Wtedy może byłam bardziej ugrzeczniona na potrzeby mojej pracy niż teraz, ale w gruncie rzeczy cały czas staram się być sobą. Mam wrażenie, że teraz mam taki wizerunek, że w sumie wszystko mi wolno, więc niewolnicą nie czuję się na pewno. Kiedyś było gorzej. Na początku mojej pracy w TVP obowiązywały dość sztywne reguły. Pracowała ze mną kostiumograf, miałyśmy całą listę wyznaczników. Nie może być dzianina, bo dzianina na antenie znaczy, że jesteś nieelegancka. Musiała być marynarka lub żakiet. Oczywiście żadnych T-shirtów, dżinsy też nie. Wsadzali nas w jakieś mundurki, takie panie w garsonkach. Garnitury, garsonki, białe koszule – to było bardzo zunifikowane i dosyć jednak sztywne. Naprawdę pamiętam takie czasy (śmiech). Miałam duży problem z odnalezieniem się w tych uniformach. Czego bym nie założyła, jakoś nie grało. Miałam wrażenie, że po pierwsze, na antenie nie jestem sobą, a po drugie, że jestem po prostu źle ubrana. Nie wiedziałam, z czego to wynika, bo wydawało mi się, że mam w miarę dobry gust.
– Może nie miałaś nic do gadania?
Miałam. Tylko że jakoś przez te sztywne reguły człowiek się gubił. Nawet jak sama robiłam zakupy, to już pod kątem tego, czy coś się sprawdzi na antenie. A na antenie może być tylko eleganckie. Błędne koło. Największe problemy ze swoim stylem miałam na pewno na początku pracy w TVP.
– Pamiętasz jakąś spektakularną wpadkę?
Oj, nawet sporo. Była jakaś konferencja prasowa, jeszcze w TVP. Ostatnio widziałam gdzieś zdjęcia. Ja tam jestem w takiej okropnej sztruksowej, zielonej marynarce i białej spódnicy. Do tej marynarki mam przypięty kwiat, bo pewnie te hippisowskie inspiracje dały o sobie znać. Mam coś strasznego na głowie i jakąś potworną opaleniznę na twarzy. Wtedy wydawało mi się, że wyglądam fajnie. Z tego samego czasu mam też zdjęcie z festiwalu w Opolu. Jak dzisiaj na to patrzę, to zastanawiam się, ile ja miałam rzeczy na sobie? Jakieś rybaczki, do tego indiańskie buty z frędzlami, na to sweterek w paski, pod tym koszula z kołnierzykiem i na to jeszcze dżinsowa kurtka. I chyba jeszcze jakiś pasek gdzieś zawiązany. Przez lata nauczyłam się minimalizmu, bo mam tendencję do przesady. Jednak ta zasada Coco Chanel, że zanim wyjdziesz z domu, zdejmij z siebie jedną rzecz, wcale nie jest głupia. A czasem warto zdjąć trzy.
– Nie masz wrażenia, że u nas ciągle, jeśli chcesz uchodzić za osobę dobrze ubraną…
…to musisz założyć czarne rurki albo wąską spódnicę, lejącą bluzkę i cieliste szpilki.
– Albo klasyczną sukienkę z Zary i cieliste szpilki.
Tak. Cieliste szpilki to jest w ogóle podstawa każdej stylizacji. Jakiś taki bezpieczny uniform, który się sprawdza i budzi zachwyty. A ja się dziwię, że nikt nie zwraca uwagi na to, że to jest strasznie nudne. Wolę się narażać na krytykę, ale nie ulegać terrorowi klasycznych sukienek i cielistych szpilek.
– Zdarzało Ci się walczyć ze stylistami?
Tak. Zaczęło się bardzo dobrze, bo w którymś momencie do naszego zespołu w Jedynce zatrudniony został projektant i stylista Mariusz Przybylski. Miał za zadanie wymyślić nam wszystkim wizerunki, żeby każdy na tej antenie jakoś się odróżniał i miał swój styl. Mariusz miał wtedy pomysł, żebym nosiła włoską modę. Fajne koszule, długie spodnie, eleganckie, ale z fantazją. Bardzo mi się to spodobało. Niestety, ta współpraca szybko się zakończyła i zaczęły się dosyć trudne przygody ze stylistami. Relacja klient–stylista jest relacją, w której też trzeba się z kimś dobrze zgrać, poczuć energię. Trafiłam na dwójkę takich stylistów. Najpierw na Olafa Kasperskiego, z którym bardzo długo pracowałam, a potem, pod koniec mojej pracy w TVP, spotkałam Sylwię Brzezińską, z którą pracujemy do dzisiaj. To jest totalna symbioza. Nie muszę nic mówić. Uważam, że mam najlepszą stylistkę na świecie. I nie ukrywam, że mój styl w dużej mierze opiera się na Sylwii. Sama nie miałabym tyle cierpliwości.
5 z 7
– Na większe wyjścia pożyczasz rzeczy?
Prawie zawsze.
– Są tacy, co mówią, że to obciach.
W mojej sytuacji kupno rzeczy, która posłuży mi na raz, jest absurdem. A sukienki wieczorowe po pierwsze, są najdroższe, a po drugie, to są ubrania, w których co najwyżej obskoczę jeszcze jakąś rodzinną imprezę. Wolę wydawać pieniądze na ubrania, które mi służą. A na wyjścia wypożyczać, tym bardziej że projektanci sami chętnie oferują, że mnie ubiorą. I ja z tego korzystam. Bardzo często współpracuję z Mariuszem Przybylskim, z Bizuu, z La Manią, ze sklepem na Moliera 2 i z wieloma innymi.
– Czujesz się kobieca?
Tak, bardzo. Lubię być kobietą. Jestem czasem heterą, ale tak, czuję się kobieca (śmiech).
– Przepraszam, że spytam, ale sama mówisz o tym otwarcie. Czy powiększenie biustu jakoś wpłynęło na Twoje poczucie kobiecości?
Broń Boże, bo ja nigdy nie miałam kompleksu związanego z piersiami. Po prostu uznałam, że lepiej będę wyglądać, jak będę miała większy biust i tyle. Może niektórzy pomyślą, że jest to nierozsądne czy pochopne i że takie drastyczne kroki należy podejmować tylko wtedy, kiedy ma się poważny kompleks. Ale ja też nigdy tej decyzji nie żałowałam. Czuję się ze sobą lepiej.
6 z 7
– Ciuchy lepiej leżą?
O nie! Leżą gorzej. Tego nie przemyślałam (śmiech). Nie bez powodu modelki są płaskie jak deski.
– Jako Pani z telewizji uważasz, że ten zawód łechce próżność czy raczej wpędza w kompleksy?
I tak, i tak. Myślę, że każdy, kto idzie pracować do telewizji, jest przynajmniej odrobinę próżny. Jak chcemy być na antenie albo w innym, równie wyeksponowanym zawodzie w show-biznesie, musimy mieć w sobie jakiś pierwiastek próżności. Albo przynajmniej musimy się lubić. No, chyba że chcemy wyleczyć swoje kompleksy. Podejrzewam, że są ludzie, którzy myślą, że jak staną się popularni, kompleksy znikną.
– Jak bardzo są w błędzie…
Bardzo. Bo z drugiej strony masz Internet, ekspansję różnych hejterów, którzy będą cię chcieli wgnieść w ziemię. Nie każdy jest na tyle silny, żeby się od tego odciąć, więc kompleksy mogą się mnożyć.
7 z 7
– A pamiętasz pierwsze zderzenie z tym publicznym odbiorem?
Bardzo dobrze. Krótko po tym, jak zaczęłam pracować w TVP, razem z Arturem Orzechem poprowadziłam finał konkursu Eurowizji. To był mój debiut na takiej wielkiej imprezie, więc wszyscy byli zaangażowani – wybieranie sukienek, fryzura, do malowania zatrudniona była najlepsza charakteryzatorka. I przegięliśmy. Wtedy na moment zajrzałam na jakieś forum i przeczytałam: „Co to za sztywny hologram stoi obok Orzecha?”. Dalej było tylko gorzej (śmiech). Bardzo szybko wyleczyłam się z czytania komentarzy. I radzę to wszystkim w podobnej sytuacji. Dziwię się tym, którzy chcą w tym grzebać.
– Może czytają w nadziei, że te komentarze będą pochlebne?
Tak, ale po drodze musisz przeczytać te złe, a po co robić sobie taką krzywdę? Jakie to ma znaczenie? To są totalnie obcy, anonimowi ludzie. Nie wiesz, kim są, a i oni cię nie znają. Nie wiedzą, jaka naprawdę jesteś. Więc opieranie swojego samopoczucia na ich opiniach jest absurdalne. Z drugiej strony, nie warto się chyba aż tak sobą przejmować, bo wtedy łatwo się pogubić.
– I stać się łatwiejszym celem do ataku.
Tak, chyba łatwo kogoś takiego dotknąć. Koncentrowanie się na sobie naprawdę nie prowadzi do niczego dobrego. Kiedy wrzucasz na luz, dajesz sobie prawo do błędów. Świat się jeszcze nie wali, kiedy Horodyńska napisze, że wyglądałaś jak zmora. To jest jej praca. Ona się na tym zna i ja jej to zostawiam. Nigdy nie byłam specjalistką od mody. Miałam niejedną wtopę opisaną w różnych gazetach i myślę, że jeszcze niejedną będę miała. Daję sobie do tego prawo. Nie uważam, że się źle ubieram. Uważam, że czasem się ubieram dobrze, czasem świetnie, a czasem beznadziejnie, bo taki mam dzień. I naprawdę nie jest to najważniejsze.