Michalina Wisłocka otwarcie pisała o seksie i łamała tabu. Krystyna Bielewicz o legendzie matki i swoim życiu
Dziś mija 19. rocznica śmierci lekarki i autorki „Sztuki kochania”
Michalina Wisłocka to autorka poradnika, bez którego okres PRL-u nie byłby taki sam. W „Sztuce kochania” otwarcie pisała o seksie, łamiąc co najmniej kilka tabu. Czy prywatnie była tak samo odważna? Na ten temat przez wiele lat krążyły legendy. Część prawdy zna jej jedyna córka - Krystyna Bielewicz. Dziewięć lat po śmierci matki opowiedziała o ich niekonwencjonalnym życiu w książce Violetty Ozminkowski „Michalina Wisłocka. Sztuka kochania gorszycielki”. A w 2014 roku udzieliła intymnego wywiadu dla VIVY!, w którym zdradziła wiele rodzinnych sekretów. Dziś mija 19. rocznica śmierci polskiej seksuolożki. Z tej okazji przypominamy, co córka Michaliny Wisłockiej wyjawiła Krystynie Pytlakowskiej o legendzie matki i swoim życiu? Czy często rozmawiały o seksie? Jak Krystyna odnosiła się do tego, że jej matka i ojciec żyli w trójkącie?
[Ostatnia aktualizacja na VUŻ: 05.02.2024 r.]
Zobacz też: W życiu Michaliny Wisłockiej liczyli się dwaj mężczyźni, piękny mąż – Stach i „małpolud" Jurek
Krystyna Bielewicz: rozmowa o Michalinie Wisłockiej
Krystyna Bielewicz, córka słynnej seksuolog, podkreśliła w rozmowie z TVN, że książka była efektem szoku, jakiego doznała Wisłocka, po tym, gdy okazało się, że ponad 90% z jej pacjentek nie czerpało przyjemności z seksu. Postanowiła to zmienić. I tak powstała książka nie tylko dla kobiet, o seksie. Miała edukować. Rozeszła się w milionach egzemplarzy, ale możliwe, że nigdy nie ujrzałaby światła dziennego. Przez kilka lat cenzorzy nie dopuszczali jej do druku. Była zbyt kontrowersyjna. Była jedynym źródłem wiedzy, dostępnym na wyciągnięcie ręki. Jak ją przyjęto? „Gdy książka wyszła, to były dantejskie sceny. Gdy mama podpisywała książkę, to stał szpaler mężczyzn i pilnowali jej. Dopuszczali pojedynczo osoby, bo ją chcieli oblać kwasem, straszyli ją w sposób okrutny i ona się bała, że mogą zrobić jej krzywdę”.
– Pamięta Pani ostatnią rozmowę z matką?
Krystyna Bielewicz: Kiedy kilka dni przed jej śmiercią przyjechałam do niej do szpitala na Solcu, powtarzała, że miłość wieje jak wiatr. Nigdy nie wiadomo, kiedy na nas spadnie, bo nie zna wieku. Zauważyłam, że jest ożywiona. Miała już 84 lata, ale kiedy wszedł przystojny lekarz po czterdziestce, w muszce, i zaczęła strzelać do niego tymi swoimi „przyścipnymi”, jak sama mówiła, oczkami, wszystko było jasne.
– Flirtowała z nim?
Krystyna Bielewicz: Uwodziła go. A on emablował ją czarującymi słówkami, bo imponowało mu, że leczy tak znaną osobę. To był młyn na jej rozbudowane ego. Wcześniej mówiła, że już czas umierać, bo nikt nie mówi do niej „doktor Wisłocka”, tylko zwyczajnie „Wisłocka”. Ten nagły powiew miłości był na tyle silny, że nawet usiadła na łóżku. Wyglądało na to, że jeszcze raz reanimują jej serce. Ale kiedy dostałam telefon od jej gosposi, że jest źle, i przybiegłam z pracy, wiedziałam, że to koniec.
– Przed śmiercią wiele lat leżała w łóżku. Później atakowano Panią, że umierała w nędzy i opuszczeniu. Czy po jej śmierci znajomi odsunęli się od Pani?
Krystyna Bielewicz: Czułam, że niektórzy nabrali do mnie dystansu. Domyślałam się, o co chodzi. Mama opowiadała o mnie i moich dzieciach straszne rzeczy. Że nie chcemy sprzedać działki, którą na nas przepisała, i ona w związku z tym nie ma co jeść. To wszystko bzdury. Nie prostowałam ich, bo musiałabym mówić źle o swojej matce, a ona była schorowana, stara i nie zawsze mówiła do rzeczy. Zwyczajnie nie wypadało mi tego robić. Żyje jeszcze gosposia, nazywana przez nią Krężołek. Autorka książki, Viola Ozminkowski, rozmawiała z nią i dowiedziała się, że pieniądze z tantiem, a było ich niemało, moja mama lekką ręką oddawała sekretarce, która przychodziła, żeby wystukać jedną kartkę wspomnień na maszynie przez kilka dni. Raz udało się Krężołkowi wyrwać te pieniądze.
– Manipulowała ludźmi, ale po co?
Krystyna Bielewicz: Chciała, żeby jej współczuli, bo czuła się samotna. Ja opiekowałam się przez kilkanaście lat chorym bratem. Był niedołężny, też umysłowo, nie potrafił zrobić przy sobie najprostszych rzeczy. Rozpadało się także wówczas moje małżeństwo, chciałam chronić rodzinę, wiedziałam, że jak rzucę wszystko i do niej się przeprowadzę, męża nie zobaczę już na oczy. Zdarzało się, że telefonowała do mnie o północy, żaląc się, że od wczoraj nic nie jadła. Wsiadałam więc w taksówkę, po drodze kupując różne serki, owoce i tak dalej. Przyjeżdżałam na Piekarską i zastawałam cały taboret przy jej łóżku zastawiony jedzeniem. A lodówka pękała w szwach. „Mamo, dlaczego oszukujesz?”, pytałam. „A bo czułam się bardzo samotna”, odpowiadała. Wiedziała, że przy niej dłużej posiedzę. Przykro mi więc było, kiedy padły takie oskarżenia, ponieważ ja dla matki robiłam wiele i nigdy nie zostawiłabym jej na pastwę losu. Kochałam ją. Choć nie było to łatwe.
Zobacz też: Magdalena Boczarska: „Zagranie Michaliny Wisłockiej było moją przygodą życia”
1 z 6
Krystyna Bielewicz, córka Michaliny Wisłockiej.
2 z 6
– Jest Pani atakowana przez jej znajomych, że nie ochroniła Pani wizerunku matki, tylko opowiada, że nie zajmowała się Panią w dzieciństwie. I że zrobiła Pani z matki k…
Krystyna Bielewicz: Albo że mówię prawdę, jak wyglądał nasz dom. Ja uważam, że wszyscy ludzie mają wady i zalety. Postawić pomnik prawdziwej osobie – to dopiero sztuka. Mama nauczyła mnie, że trzeba mówić prawdę, bez zbędnej pruderii i lukrowania. Nie wiem, skąd bierze się ta chęć fałszowania jej wizerunku u obcych przecież ludzi.
– Nie była dobrą matką?
Krystyna Bielewicz: Moja mama była ciągle poza domem, bo albo gdzieś wielbiła jakiegoś profesora, albo czegoś się uczyła, albo gdzieś jechała na wykłady, albo była chora i leżała w szpitalu. Widywałam ją rzadko.
– A pani przyrodni brat Krzysio? Nie lubiła go Pani?
Krystyna Bielewicz: Lubiłam, wychowaliśmy się razem. Ale byłam wredna. Dopiero potem zrozumiałam, dlaczego. Byłam o niego zazdrosna, ponieważ był w naszym domu hołubiony, a mój tata powtarzał, jaki jest piękny, a Krysia, czyli ja, jaka brzydka. Przeszło mi to z wiekiem. Lecz matka na pewno mnie kochała, chociaż nie marzyła o macierzyństwie. Urodziłam się właściwie dlatego, żeby udowodnić, że Stasio, mój ojciec, potrafi spłodzić dziecko, że jego nasienie jest pełnowartościowe i jest stuprocentowym samcem. Udowodnił to do kwadratu, bo jednocześnie w ciążę zaszła moja mama i jego kochanka Wanda.
– Zdawała sobie Pani sprawę, że żyje w dziwnym trójkątnym układzie: matka, ojciec, kochanka ojca i jej syn?
Krystyna Bielewicz: Nie, dziecko samo nie potrafi zauważyć, że w jego rodzinie coś jest nie tak. Dla mnie jednak było to normalne, że są rodzice, my z bratem i ciocia, która mieszka w sąsiednim pokoju. Co w tym złego?
– I nigdy Pani nie zauważyła, że ojciec i Wanda są parą?
Krystyna Bielewicz: Nie, tak jak nigdy nie zauważyłam, żeby uprawiał seks z mamą.
– Ciekawe, że Pani matka się na ten układ godziła i trwała w nim lata. To musiało być trudne. Cierpiała?
Krystyna Bielewicz: Przecież to ona wpadła na pomysł, żeby ściągnąć do Warszawy Wandę, szkolną koleżankę. Była to jej jedyna przyjaciółka. Moim zdaniem matka miała symptomy zespołu Aspergera – to rodzaj lekkiego autyzmu, który ja po niej zresztą też odziedziczyłam. Takim osobom jest bardzo trudno się zaprzyjaźnić z kimkolwiek, czują się odrzucane, inne. Kiedy już więc do kogoś się zbliżą, to pielęgnują tę znajomość. Z Wandą łączyło ją bardzo wiele. W czasie okupacji obie w Lublinie zarabiały pieniądze, karmiąc wszy swoim ciałem. To było bolesne, robiły im się rany, ale Niemcy im za to nieźle płacili. Mogły utrzymać siebie i ukochanego Stasia. Wtedy to była tylko przyjaźń. Moim zdaniem matka nie planowała, że ojciec wejdzie Wandzie do łóżka, chociaż mogła coś takiego przypuszczać, ponieważ ona mu się podobała już wcześniej. A poza tym był strasznym psem na kobiety. Kiedy jednak już to się stało i przestało być dla niej tajemnicą, wytłumaczyła sobie tę zdradę na własną korzyść. W jej dziennikach przeczytałam później, że ze Stachem byli seksualnie niedobrani. Nie lubiła się z nim kochać. Wanda więc ją w tym wyręczała.
3 z 6
– Michalina Wisłocka, autorka „Sztuki kochania”, nie miała temperamentu erotycznego?
Krystyna Bielewicz: Miała temperament jak cholera i seks uwielbiała, tylko że ten temperament pozostawał w uśpieniu aż do rozwodu z moim ojcem. Była w nim bez pamięci zakochana, choć nie dawał jej seksualnej przyjemności. Nie była więc zazdrosna o jego zdrady fizyczne, bo do seksu nie przywiązywała wagi.
– Zgodziła się na trójkąt z miłości?
Krystyna Bielewicz: Nie upraszczajmy, zgodziła się na ten układ nie dlatego, żeby Stasio był zaspokojony seksualnie. On był bardzo egocentryczny i zaborczy. To był facet, który nie pozwalał żonie mieć przyjaciółek, znajomych. Nie pozwalał jej iść na żadne imieniny, nigdy z nią nie poszedł do kina i do teatru. Jego interesowała tylko praca i łóżko. A dla mamy była ważna miłość i więź psychiczna, on zaś ciągle jej tłumaczył, że tamto wszystko jest nieważne, że ona jest jedyną kobietą, która się liczy. Wierzyła w to.
– A może i była tą jedyną?
Krystyna Bielewicz: Możliwe, bo mając potem kolejne żony, ojciec ciągle ją odwiedzał, pomagała rozwiązywać jego problemy. Była przyjaciółką, a nie żoną.
– Nie mieszkaliście jednak na bezludnej wyspie. Sąsiedzi, Pani nauczyciele musieli się orientować w tej gorszącej dla nich sytuacji.
Krystyna Bielewicz: Nie, nic o tym nie wiedzieli, były zachowywane pozory. Nawet kiedy mama i Wanda zaszły w ciążę w tym samym czasie. Po moich i Krzysia narodzinach mama wymyśliła historyjkę, że to jej dzieci, bliźniaki – ten sam rocznik, miesiąc, później jedna klasa w tej samej szkole. My, dzieci, wierzyłyśmy w tę bajeczkę.
– Kiedy poznaliście prawdę?
Krystyna Bielewicz: Kiedy Wanda spotkała swojego przyszłego męża Janka, zamieszkała razem z nim gdzie indziej. Wówczas zaczęła walczyć o Krzysia. Zabrała go do siebie, chociaż on się przed tym bardzo bronił. „Czemu mam mieszkać z Wandą, a nie z mamą i Krysią?”. Podczas kolejnej awantury Wanda wyznała prawdę, a moja mama to potwierdziła. Mieliśmy po 16 lat. Chcąc nie chcąc, musiał przyjąć ten fakt do wiadomości, a ja zrozumiałam, dlaczego ciocia mnie odrzucała, czemu przytulała tylko Krzysia i być może nawet zrobiło mi się z tym lżej na duszy. Bo błąd leżał nie we mnie, tylko w tym całym pochrzanionym naszym życiu. Myślę jednak, że oboje za niego zapłaciliśmy wysoką cenę. Krzyś już nigdy się z tej traumy nie podniósł. A ja przypłaciłam to depresją.
– Brakowało Pani miłości, bliskości, troski. To dramat dla nastolatki. Myśli się wtedy nawet o samobójstwie?
Krystyna Bielewicz: Za bardzo kochałam żyć, żeby zrezygnować. Lecz zamykałam się w sobie coraz bardziej, byłam na pewno dzieckiem smutnym i samotnym. Kiedy miałam już 17 lat i wróciłam po dwóch latach z sanatorium, gdzie leczyłam się na gruźlicę, opowiadałam mamie o różnych przygodach, jakie się tam zdarzyły. Była przy tym pielęgniarka Wacia, która razem z mamą pracowała w klinice i została przy niej aż do śmierci. Popatrzyła na mnie i powiedziała: „Tyle lat Krysię znam, a pierwszy raz widzę, żeby się śmiała”. Krzyś, kiedy dowiedział się o tym, kto jest jego prawdziwą matką, przyjechał do mnie, do sanatorium, po pomoc. „Tylko na tobie mogę polegać”, rozpłakał się. „Tylko ty mnie nigdy nie zawiodłaś”. Pełnia lata, słońce, żniwa, a tu taki płacz, łzy i ogromny smutek. Miesiąc ukrywał się w stogu słomy, a ja donosiłam mu jedzenie. Ciężko nam było obojgu unieść to wszystko i zaakceptować. Moja mama nie dopuszczała do siebie myśli, że to również ona była odpowiedzialna za nasz dramat. Poza tym nie umiała się mną zajmować. I chyba nie bardzo chciała. W tym sanatorium odwiedziła mnie tylko raz. Nic dziwnego, że chciałam jak najszybciej założyć własną rodzinę i wyszłam za pierwszego chłopaka, w którym się zakochałam. Byłam wtedy zaledwie po maturze. Mogłam jeszcze poczekać, ale miałam już dosyć, chciałam wracać do domu, w którym ktoś by na mnie czekał. Chciałam mieć z kim zjeść obiad, rozmawiać, obejmować go i być obejmowaną. Byłam więc mężatką i studentką, bo dostałam się na medycynę, a potem samodzielnie prowadziłam laboratorium analityczne w szpitalu przy Inflanckiej. Andrzej natomiast skończył technikum chemiczne, podjął studia, które rzucił, i zaczął pracować jako szef zaopatrzenia w aparaturę naukową. Urodziły nam się dzieci, są już dorosłe, mamy wnuki. Za miesiąc Ania – nasza córka – urodzi czwarte dziecko.
4 z 6
– Pani jest całkiem inna, ale przejęła Pani coś od matki?
Krystyna Bielewicz: Kiedy teraz tak się zastanawiam i analizuję, myślę, że obie dałyśmy sobie bardzo dużo. Matka wychowywała mnie bez pruderii. Nie było w naszym domu tematów tabu. Podobnie jest w mojej rodzinie.
– Często rozmawiała Pani z nią o seksie?
Krystyna Bielewicz: To nie był temat codzienny, ale jeżeli już dochodziło do takich rozmów, to obie traktowałyśmy je jako coś bardzo naturalnego. Ja wiedziałam, co moja mama myśli o erotyce, a ona wiedziała, co ja. Doszło do tego, że kiedy poznałam mojego przyszłego męża, mama wiedziała, że jeszcze nie doszło między nami do seksu, i chciała, żeby ten mój pierwszy raz nie odbył się gdzieś przypadkowo i w pośpiechu. Tylko żebym miała po nim jak najlepsze wspomnienia. Jeszcze wtedy mieszkałyśmy razem, więc wyjechała na cały miesiąc, zostawiając mi tak zwaną chatę. Kiedy wróciła i spytała, jak było, powiedziałam prawdę, że nie doszło do penetracji, tylko do daleko posuniętych pieszczot. Mama się tym zaniepokoiła i zaczęła wypytywać, dlaczego. Powiedziałam: „No bo się bałam bólu. Ty opowiadałaś mi o swoim pierwszym razie, jakie to było okropne, więc ja nie mogłam się przełamać”. Mama wtedy zmartwiła się i powiedziała, że trzeba inaczej to załatwić. W końcu usunęła mi błonę dziewiczą chirurgicznie i to była korzyść z posiadania matki seksuologa i autorki „Sztuki kochania”.
– Przeczytała Pani tę książkę?
Krystyna Bielewicz: Nieraz przeczytałam. Ukazała się, kiedy byłam już mężatką, pod koniec lat 70. Do matki zaczęły przychodzić wtedy całe worki listów z pogróżkami. Ja je segregowałam, najbardziej obraźliwe wyrzucałam. Nagle stała się sławna jako kobieta wyzwolona. To mnie nawet bawiło, ponieważ i w zachowaniu, i w wyglądzie daleka była od obrazu wyuzdanej kusicielki, znawczyni technik seksualnych. Zawsze nosiła długie spódnice albo spodniumy, no i tę chustkę na głowie. Miała też okulary, długi, haczykowaty nos i niewielkie świdrujące oczka. A jednak do końca przyciągała mężczyzn.
5 z 6
– Pamiętam, zawsze trzymała na kolanach albo w objęciach jakiegoś jamnika.
Krystyna Bielewicz: Uwielbiała je, słynęła jako masażystka ich kręgosłupów. Matka tak naprawdę nie mogła mieszkać z kimkolwiek, a zwłaszcza z normalną rodziną, gdzie są małe dzieci, ponieważ miała własny rytm i styl życia. Uważam, że „Sztuka kochania” jest znakomitym przewodnikiem po seksie. Czytałam ją na głos własnym dzieciom, wprowadzając je w temat. Lepiej niż matka nie mogłam im tych spraw wyjaśnić.
– A czy Pani czerpała z tej książki wiedzę o erotyce?
Krystyna Bielewicz: Ja do wszystkiego dochodziłam sama. Najważniejsza w erotyce jest intuicja i zmysłowość. Tę być może odziedziczyłam po mamie. Ale ja też jej coś dałam. Myślę, że zyskała dzięki mnie poczucie kobiety spełnionej, także jako matka. Dzięki mojej obecności jej życie nie było puste. Dałam jej świadomość, że stworzyła normalną kobietę z normalnymi kobiecymi dążeniami.
– Pani, w odróżnieniu od mamy, żyje tyle lat z jednym mężczyzną.
Krystyna Bielewicz: I tak już pozostanie. A kiedy mój mąż miał romans, po prostu natłukłam tę kobietę po twarzy i zażądałam, żeby natychmiast skończyli tę historię. Nie dopuściłam do tego, żeby moje małżeństwo się rozpadło. Dzisiaj nawet mąż jest dumy z tego, że „baby się o niego pobiły”. On zawsze podobał się kobietom, był i pozostał takim czarusiem, ale wiem, że naprawdę mnie kocha, i tylko to się liczy.
– A jak Pani brat, Krzysztof, ułożył sobie życie?
Krystyna Bielewicz: Już nie żyje. Jego matka, Wanda, też umarła. Otoczona jestem duchami. Pod koniec życia sparaliżowany, po zawale tętnicy szyjnej i śmierci połowy mózgu, jeździł na wózku. Nie miał poza mną nikogo i to do mnie przez całe życie wracał. Był alkoholikiem, pozostał samotny. Wanda umarła przed jego chorobą, a jej mąż, Janek, który odwiedzał go w szpitalu, pewnego dnia powiedział do mnie, że już ma dosyć opieki nad nim. To samo powiedziała przyjaciółka Krzysia, Blanka. Potem okazało się, że nad jego łóżkiem się dogadali i niedługo potem pobrali. Było między nimi dwadzieścia lat różnicy.
6 z 6
– Nie wspomina Pani o ojcu. Nigdy się nie zbliżyliście do siebie?
Krystyna Bielewicz: Nie. Ojca mało to wszystko obchodziło. Zwłaszcza że moja matka się z nim rozwiodła, bo przestała go kochać. A kochać go przestała, ponieważ ją okłamał. Chciał za jej plecami ożenić się z Wandą. Nie była więc jedyną miłością jego życia. Poza tym znalazła podczas przeprowadzki w szufladzie zdjęcia ukochanego Stasia z nagimi panienkami, uprawiającego seks na ich małżeńskim łożu. To była dla niej prawdziwa zdrada.
– Pani nie zdradzała?
Krystyna Bielewicz: Nie, przykład moich rodziców nauczył mnie, że zdrada to coś bardzo złego. Ale z drugiej strony nauczyłam się też umieć ją wybaczyć i stworzyć w swoim życiu taką hierarchię ważności, że małżeństwo, dzieci to rzecz święta. I nie należy jej dla rozbuchanych zmysłów naruszać.
– Rodzice tkwią w Pani głęboko. Sądzę, że brakuje Pani matki.
Krystyna Bielewicz: Brakuje mi bardzo tej przyjaciółki, którą w niej pod koniec jej życia miałam, z którą mogłam rozmawiać o wszystkim. Mogłyśmy sobie naubliżać, ale za chwilę się godziłyśmy. Nie było wieczoru, żebyśmy nie rozmawiały ze sobą przez telefon. Aż mój mąż się wściekał: „Gadacie, a rano narzekasz, że jesteś śpiąca”. Przypominam sobie, jak kiedyś prowadziłyśmy rozmowę w domu, ona była w kuchni, ja w pokoju, i krzyczałyśmy do siebie przez całe mieszkanie. Matka wołała do mnie: „Ja z nim na pewno zerwę, mam go dosyć”. Chodziło jej o Fernandzia, adoratora, prawnika, a ja odkrzykiwałam jej z kuchni: „Nie waż się tego robić, Kajtek go bardzo lubi”. Kajtek to był nasz pies. A ten pan akurat przyszedł i stał cichutko w przedpokoju, wysłuchał naszego dialogu, po czym zapukał, wręczył mamie bukiet róż i odwrócił się na pięcie. Moja mama powiedziała wtedy: „O cholera, musimy trochę uważać na przyszłość, on wszystko słyszał”. Lubiłyśmy w naszych rozmowach wracać do takich momentów, śmiać się razem. Ja jeszcze wiele dni po śmierci mamy chwytałam wieczorem za telefon, dzwoniłam i dziwiłam się, że nikt nie odbiera. Kiedy gosposia zadzwoniła do mnie, że Michalina odchodzi, błagałam w myślach, żeby poczekała, żeby nie zostawiała mnie bez ostatniego słowa. Kiedy pochyliłam się nad jej łóżkiem i głaskałam ją po dłoni, leciutko moją rękę uścisnęła i ten dotyk zapamiętam na zawsze.
Rozmawiała Krystyna Pytlakowska
Zdjęcia Szymon Szcześniak/ LAF AM
Stylizacja Marcin Żak
Makijaż i fryzura Agnieszka Jańczyk
Produkcja Ela Czaja