Reklama

Mówi, że jest dość staromodnym facetem, a praca fizyczna nie jest mu obca, bo wychował się na gospodarce. "Ja w ogóle jestem oldskulowy. Nie mam mediów społecznościowych, jestem z epoki, w której nie było internetu, a jak pojawiły się telefony, to służyły do dzwonienia i pisania wiadomości", tłumaczy Beacie Nowickiej w nowym wywiadzie VIVY!. Aktor opowiada też o momentach, które zmieniły jego życie i mówi o tym, jak wyglądały jego początki w zawodzie. Mateusz Kościukiewicz podkreśla, że dojrzał jako mężczyzna i jako aktor. "W miarę zdobywania kolejnych doświadczeń dotarło do mnie, jaka to jest wielka odpowiedzialność", dodaje.

Reklama

Niedawno premierę miał kolejny film z udziałem aktora, „Orzeł. Ostatni patrol” – o ostatniej misji legendarnego polskiego okrętu w czasie II wojny światowej. Wcześniej Mateusz Kościukiewicz grał w filmie ukraińskim, który opowiadał o wojnie, ale XVIII-wiecznej. Od lutego za naszą wschodnią granicą toczą się walki. Aktor w mocnych słowach mówi nam o sytuacji w Ukrainie.

Mateusz Kościukiewicz o pracy, wojnie i dojrzałości

Co Pan czuje, oglądając siebie na ekranie?

Niewiele. Lata pracy i 40 planów filmowych sprawiły, że nabrałem do siebie dystansu. Nie mam egotycznych skłonności, żeby obsesyjnie oglądać siebie na ekranie. Bardziej interesuje mnie sam film, to, co inni zrobili. Dla mnie istotne jest to, czy na planie stworzyła się grupa przyjaciół, która razem przeżyła fajną przygodę. Uważam, że aktor ma ograniczony wpływ na to, jak wygląda film. Jest tylko jednym z elementów, za nim stoi sztab ludzi, którzy ciężko pracują. Zawłaszczanie filmu dla siebie jest nie fair wobec całej ekipy.

[...]

Pogdybajmy jeszcze chwilę. Drugi przypadek, który zmienił Pana życie?

Mieszkałem w Paryżu, kiedy zadzwoniła do mnie Ewa Brodzka i powiedziała, że Andrzej Wajda chce mnie obsadzić w głównej roli w swoim nowym filmie i mam natychmiast wracać do Warszawy. A ja wcale nie miałem ochoty wracać. Chodziłem na warsztaty aktorskie organizowane przez nowojorską szkołę teatralną, oparte na metodzie Lee Strasberga. Żeby się utrzymać, pracowałem fizycznie. Moja wspaniała nauczycielka Elizabeth Kemp powiedziała, że jak nie pojadę, to będę największym idiotą świata, bo to jest moja życiowa szansa. Człowiek tylko raz w życiu dostaje taką propozycję. Miałem wtedy 20 lat.

Posłuchał się Pan?

Tak. Wróciłem. Z lotniska pojechałem prosto do studia filmowego. Pierwszy raz byłem na takich profesjonalnych zdjęciach próbnych, gdzie była scenografia i gdzie siedziały najważniejsze tuzy polskiego kina. Wychodzę na scenę, światła, kamera się odpala, a mnie kompletnie sparaliżowało. Nie byłem w stanie słowa powiedzieć. Byłem w szoku. Oni byli zdewastowani bardziej ode mnie. Miałem być pewniakiem, a tu totalna porażka. Wyszedłem stamtąd i nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić. Myślałem: Ja pier…! Co ja zrobiłem?! Po co ja tu wróciłem?! To miała być moja życiowa szansa, a jestem skończony. Na zawsze spalony. Nawet nie zacząłem, a już jest po mnie. Rozumie pani, co czułem?

Czytaj też: Małgorzata Szumowska: „Mam świadomość, że wiele osób źle mi życzy. Nie płaczę, gdy ktoś tu chce mi dowalić albo jawnie mnie nie znosi”

Zuza Krajewska

Rozumiem. I co Pan zrobił?

Poszedłem w balety, ostro imprezowałem. Po trzech tygodniach miałem dość, byłem wykończony, pojechałem do domu, do mamy. Stwierdziłem, że muszę pomyśleć, co mam teraz zrobić ze swoim życiem. Zacząłem się zastanawiać, jak najszybciej wrócić do Paryża. Wtedy zadzwonił do mnie Tomek Samul, reżyser obsady u Jacka Borcucha. Pamiętam to jak dziś: stoję w ogrodzie, dzwoni telefon: „Słuchaj, podobno wróciłeś do Polski. Mam dla ciebie rolę. Na bank ją dostaniesz, to pewniak”. Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę: „Nie pie… takich bzdur! Już miałem taki telefon i na bank rolę u Wajdy. Walcie się wszyscy! Ja już nie chcę być aktorem, to był błąd, że tu wróciłem… Spadajcie na drzewo”. Zanim się rozłączyłem, usłyszałem: „Ale człowieku, to jest twoja życiowa szansa”. Stoję w tym ogrodzie, trochę ochłonąłem i myślę: No, nie… Rzadko kto dostaje dwie życiowe szanse z rzędu. Nie mogę zachowywać się jak debil. Oddzwoniłem, wsiadłem do pociągu, pojechałem do Warszawy, poznałem Michała Englerta, Jacka Borcucha i tak się zaczęło.

Ma Pan szczęście w życiu!

W „Tataraku” zagrał Paweł Szajda, ja u Borcucha. A mogłem zagrać obie role. Dziś to wiem. Nie byłem gotowy, nie byłem profesjonalny, ale dzięki temu mogłem opowiedzieć pani fajną historię. Potem Andrzej Wajda obsadzał mnie cały czas w różnych dziwnych epizodach. W „Tataraku” w jednej ze scen siedzę tyłem do kamery i gram w szachy.

[...]

Teraz rozumiem, dlaczego często Pan powtarzał, że aktorstwo to niepoważny zawód.

Zaskoczę panią, ale od kilku lat traktuję moją pracę poważnie. Dojrzałem jako mężczyzna i jako aktor. W miarę zdobywania kolejnych doświadczeń dotarło do mnie, jaka to jest wielka odpowiedzialność. Reżyser, który obsadza mnie w głównej roli, pokłada we mnie ogromne nadzieje, bo zanim do mnie przyjdzie z tą propozycją, musi wykonać gigantyczną pracę artystyczną i organizacyjną. Teraz to wiem. Pracowałem praktycznie we wszystkich pionach, które biorą udział w realizacji filmu. To ogrom pracy, który zasługuje na szacunek. Kiedy aktor, którego reżyser sobie wymyślił, bo uwierzył, że będzie idealny w tej roli, odmawia, świat się wali. Dlatego każdemu daję szansę. Nigdy nikomu nie odmawiam, przynajmniej tego, żeby przeczytać scenariusz, porozmawiać. Ale też spróbować zrobić to razem. Jestem aktorem. Człowiekiem do wynajęcia. Gram w filmach, to jest moja usługa. Szanuję pracę innych ludzi.

Ten szacunek do pracy fizycznej często podkreślali aktorzy starszej generacji: Trela, Gajos, Seweryn…

Jak byłem młodszy, myślałem, że całe to pieprzenie o warsztacie, odpowiedzialności to jakaś ściema. Teraz wiem, że to jest kluczowe. Muszę przyznać rację moim starszym kolegom. Bez tego można oszaleć albo pozostać amatorem. Aktorstwo to praca fizyczna.

[...]

Czytaj też: Małgorzata Socha o dorastaniu córek i ich problemach: „Bała się, że będzie inna, niż wszyscy”

Zuza Krajewska

Niedawno premierę miał kolejny Pana film „Orzeł. Ostatni patrol” – o ostatniej misji legendarnego polskiego okrętu w czasie II wojny światowej. Od lutego mamy wojnę w Ukrainie. Myśli Pan o wojnie?

Nieustannie. Wcześniej grałem w filmie ukraińskim – zdjęcia skończyliśmy w listopadzie – który też traktował o wojnie, choć innej, bo XVIII-wiecznej. Spędziłem w Ukrainie trzy lata, robiąc ten film, poznałem masę ludzi, poznałem bliżej kulturę ukraińską, zrozumiałem, jak bardzo to społeczeństwo jest wymieszane lingwistycznie i kulturowo, jak głębokie i bliskie są więzy rodzinne między Rosjanami i Ukraińcami. Nie przyszłoby mi do głowy, że coś takiego się wydarzy, że Rosjanie brutalnie najadą na Ukraińców i zaczną ich mordować. Nastąpiło bezlitosne odseparowane dwóch nacji połączonych więzami krwi, kulturowymi, językowymi. Nagle wszystko okazało się nic niewarte. Bardzo kibicuję Ukraińcom i życzę, żeby wygrali tę wojnę i pokonali watahę Putina. Wiemy z historii, co to jest za naród. Choćby nie wiadomo jak wspaniałą i elitarną mieli literaturę, muzykę i kinematografię, jest to naród barbarzyńców. Zdemoralizowany i zdeprawowany.

Cały wywiad z aktorem do przeczytania w nowej VIVIE!. Numer 22 już od 10 listopada można kupić w kioskach. W środku także wywiady z Małgorzatą Sochą, Agnieszką Holland i Magdaleną Łazarkiewicz oraz tekst o drodze na szczyt Natalii Janoszek.

Zobacz też: Mateusz Kościukiewicz o emocjonalnym obnażeniu i filmach żony. Czy lubi pracować z Małgorzatą Szumowską?

Zuza Krajewska
Reklama

MATEUSZ STANKIEWICZ
Reklama
Reklama
Reklama