Kinga Dębska: „Polskie kino wciąż jest bardziej mężczyzną niż kobietą. Ze szkodą dla kina, myślę”
„W historii polskiego kina było wiele wspaniałych reżyserek, ale w porównaniu z liczbą reżyserów jednak znacznie mniej”
- Redakcja VIVA!
Bez kobiet nie byłoby polskiego kina. Nie znam żadnego filmu, w którym nie byłoby żeńskiego wkładu twórczego, choćby to miała być charakteryzacja, kostiumy czy drugoplanowa rola. Nie chcę narzekać, nie chcę rozmawiać o parytetach, mobbingu, molestowaniu, nie chcę feminizować. Ale polskie kino wciąż jest bardziej mężczyzną niż kobietą. Ze szkodą dla kina, myślę”, pisze specjalnie dla VIVY! reżyserka Kinga Dębska.
Kinga Dębska o kobiecie w polskim kinie
W historii polskiego kina było wiele wspaniałych reżyserek, ale w porównaniu z liczbą reżyserów jednak znacznie mniej. Kiedy odsłaniałam swoją gwiazdę na Piotrkowskiej w Łodzi, z ciekawości zobaczyłam, ile gwiazd mają kobiety. Otóż okazało się, że na prawie 100 tylko niecałe 10. Dodatkowo okazało się, że jestem pierwszą „reżyserką”, bo wcześniej przy reżyserkach nie używano feminatywów. Z tą gwiazdą wiąże się dla mnie niezbyt miłe wspomnienie, bo okazało się, że niektórzy starsi koledzy z branży mają z moją gwiazdą problem.
„Jak to, Kinga Dębska? A kim ona jest, co takiego zrobiła? Przecież ona jest znana tylko z tego, że urodziła ładną córkę!”, usłyszałam komentarz na temat swojej osoby. „Przecież gwiazdy nie ma jeszcze i ten, i tamten doświadczony twórca, i ja jej nie mam!”, denerwowali się na Facebooku starsi panowie. „To nie wypada, nie powinna się na nią zgodzić! A gdzie pokora?”, komentowali. Tak jakbym ja sama sobie tę gwiazdę przyznała, a nie kapituła doświadczonych ludzi. Jednym zdaniem przekreślili moje wszystkie filmy i ich znaczenie. Nie reagowałam na ten hejt, za mnie zareagowały moje wspaniałe koleżanki z organizacji „Kobiety filmu”, w tym Agnieszka Holland. Teraz, po czasie, myślę sobie, że to było znamienne. Kobieta w życiu by się nie zachowała w ten sposób, gdyby gwiazdę odsłaniał kolejny mężczyzna. A panowie poczuli się urażeni. No cóż. Dostałam lekcję, że sukces kobiet czasami nie podoba się sfrustrowanym mężczyznom. A dotąd nie sądziłam, że płeć w kinie ma znaczenie.
Płeć ma znaczenie
Kiedy poproszono mnie, żebym napisała artykuł o kobietach polskiego kina, żachnęłam się. Ja do VIVY!? Phi. Dziękuję, nie jestem dziennikarką, robię filmy. Ale po chwili sobie pomyślałam, że to wcale nie jest głupi pomysł. Trwa Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, na którym wiele jest filmów wspaniałych kobiet, ja akurat nie mam żadnego filmu i… przecież jestem jedną z kobiet polskiego kina. No więc spróbuję.
Kino współtworzą od początku kobiety i mężczyźni, po co więc wyodrębniać płeć? Do niedawna tak myślałam. Ale starsi panowie z okazji gwiazdy dobitnie mi pokazali, że płeć jednak ma znaczenie. Bez kobiet nie byłoby polskiego kina. Nie znam żadnego filmu, w którym nie byłoby żadnego żeńskiego wkładu twórczego, choćby to miała być charakteryzacja, kostiumy czy drugoplanowa rola żeńska. Nie chcę narzekać, nie chcę rozmawiać o parytetach, o mobbingu, molestowaniu, nie chcę jednym słowem feminizować. Choć feministką się czuję – w znaczeniu takim, jak mi to słowo kiedyś zdefiniowała Ewa Woydyłło-Osiatyńska.
Chcesz robić to, co umiesz, co kochasz? To znaczy, że jesteś feministką. Myślę, że w tym znaczeniu feministkami jesteśmy wszystkie, bo która z nas nie chce realizować swoich marzeń, choćby nie wiem jak bardzo zahaczały one o męski świat. A kino trochę zbyt mocno u nas tradycyjnie wydaje się panom ich domeną (vide moja gwiazda). A przecież nie potrzeba do wykonywania zawodu reżysera, nawet operatora wielkiej siły fizycznej, więc nie ma żadnych powodów, żeby kobiet miało być w tych zawodach mniej niż mężczyzn. A jednak jest inaczej, wciąż polskie kino jest bardziej mężczyzną niż kobietą. Ze szkodą dla kina, myślę.
Zobacz też: Tylko w VIVIE! Dwa pokolenia aktorek. Mistrzynie i artystki, które dopiero stoją na progu wielkiej kariery
Kino dobre albo złe
Nie cierpię sformułowań w stylu „kobiece kino”, „kino kobiet”, bo wydaje mi się, że one nas delikatnie „upupiają”, spychają do podrzędnej kategorii. Lepiej włożyć nas do bezpiecznego getta kobiet, żebyśmy mężczyznom nie przeszkadzały w ich karierach. „Och, to wasze kobiece kino”. Takie paternalistyczne komentarze starsi panowie ferują zazwyczaj już po alkoholu. Jeżę się na to. Panowie, nie ma czegoś takiego jak kino kobiece! Ani kino męskie! Jest kino dobre albo złe, filmy, które do nas trafiają, na które się emocjonalnie zabieramy, albo te, które nas nie dotykają, nie ciekawią, o których natychmiast zapominamy, które są po prostu niedobre. Bez względu na płeć twórców. To byłoby modne teraz mówić, że będąc kobietą, było mi ciężej – ale nie ma we mnie zgody na narzekanie, żalenie się. Jestem, jesteśmy na to zbyt dumne i niezależne.
Czasami lepiej może nawet nie wiedzieć, czy jakiś film zrobiła kobieta, czy mężczyzna. Przecież oglądając kino azjatyckie, często nie mamy pojęcia, czy obco brzmiące imię i nazwisko jego reżysera zwiastuje kobietę, czy mężczyznę. Bo naprawdę na dłuższą metę nie ma to żadnego znaczenia. Ale znaczące jest, że w historii światowego kina tylko dwa razy Oscara za reżyserię dostały kobiety: Kathryn Bigelow za film o wojnie „The Hurt Locker” i ostatnio Chloé Zhao za „Nomadland”. Dwie w czasie 94 lat!
Tekst: Kinga Dębska
Cały materiał dostępny w nowym numerze VIVY! w punktach sprzedaży w całej Polsce od 8 września.
Kinga Dębska, uznana reżyserka i scenarzystka, trzykrotna laureatka nagrody filmowej Orzeł. Jej ostatnie filmy – „Moje córki krowy”, „Zabawa, zabawa” czy „Zupa nic”, uznana za „najczulszą opowieść o PRL-u”, zyskały uznanie publiczności i krytyków. Prywatnie mama utalentowanej aktorki Marii Dębskiej.
Czytaj też: Małgorzata Szumowska: „Mam duży dorobek, gdyby to był dorobek faceta, wzbudzałby większy szacunek”