Filip Bajon: „Jeśli każde życie jest niepowtarzalne, nie warto się zastanawiać, co w nim zmienić”
„Jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa i niczego nie zamykam”
- Elżbieta Pawełek
Mówią o nim „polski Fellini”. Kręcąc filmy, stara się pokazać różne światy, ale nie traktuje tego jak misji. O miłości do kina i książek, ojcostwie, na które nie ma recepty, o tym, że nic w swoim życiu nie chciałby zmienić, i genie wojny tkwiącym w człowieku Filip Bajon, zdobywca Platynowych Lwów w Gdyni, opowiada w szczerej rozmowie z Elżbietą Pawełek.
Filip Bajon o tworzeniu i życiu prywatnym
Niebawem Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, ale już wiemy, że Filip Bajon otrzyma Platynowe Lwy za całokształt twórczości.
To dla mnie miłe zaskoczenie, chociaż powinna być to nagroda za międzyczas. „Całokształt” jest słowem wyczerpującym i zamykającym pewien etap, a ja jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa i niczego nie zamykam.
Trzeba było sporo filmów nakręcić, żeby sobie na te Lwy zasłużyć?
Na pewno, ale kręciłem je bezinteresownie, wcale nie myśląc, że zbierze się kupka na tę nagrodę. Kręcąc filmy, starałem się opisać różne światy, wypowiedzieć się, często dość ironicznie, w różnych sprawach i poszukać dla nich dodatkowych znaczeń. Ale to nie była żadna misja, tylko bezinteresowny zachwyt kinem podsuwał mi różne tematy.
[...]
Zobacz też: Tylko w VIVIE! Dwa pokolenia aktorek. Mistrzynie i artystki, które dopiero stoją na progu wielkiej kariery
Przeczytałam, że Bajon to polski Fellini, tyle tylko, że bez Oscara. Inspirował się Pan jego filmami?
Inspiruję się filmami, które nie chcą na siłę nic powiedzieć i pokazują świat, jakiego nigdzie nie można zobaczyć. To robili Fellini, Bertolucci, Herzog.
Myślał Pan kiedyś o Hollywood?
Wie pani, ja mogę sobie myśleć, co chcę, ale do Hollywood nie trafia się dlatego, że się o nim myśli. I nie jedzie się tam i nie mówi: „Weźcie mnie, bo jestem po szkole filmowej w Łodzi”. To się nie zdarza. Czasem pomaga szczęśliwy przypadek lub zbieg okoliczności, ale na to trzeba sobie zapracować. Reżyser musi być gotowy na różne zbiegi okoliczności, ale nie może sobie niczego zaplanować.
Wzrusza się Pan na filmach?
Często się wzruszam, bywa, że płaczę. Jestem sentymentalny i się tego nie wstydzę.
To trochę zaskakujące, bo wydawałoby się, że chłopak z Poznania, słynącego z dyscypliny, jest twardy.
No nie. Nie przeceniajmy poznaniaków, którzy też mają serce i potrafią iść za jego głosem. Nie są tacy zimni i bezwzględni, jak się o nich mówi.
Ale przyznał Pan kiedyś, że był chowany twardą ręką.
Nie, może wtedy mi się tak wydawało. Jest takie niemieckie powiedzenie „Leben und leben lassen” – żyj i pozwól żyć. To był ten sposób wychowania, ale to, że w każdym domu na korytarzu wisiała dyscyplina, to prawda. Bo te wszystkie dyscypliny widziałem na własne oczy i kilka razy nawet zarobiłem. Rodzice zwracali uwagę na kindersztubę, że należy się kłaniać, być uprzejmym. Ojciec nie znosił złośliwości, a ja miałem wpisaną ją w charakter. Nie lubił też, kiedy źle mówiło się o innych. Wymagał dla ludzi szacunku i wpoił mi, że wszyscy ludzie są równi.
[...]
Za jeden z pierwszych filmów „Aria dla atlety” dostał Pan siedem nagród. Mogło się od nich przewrócić w głowie?
Nie, w głowie mi się nigdy nie przewracało, byłem na to odporny. Za pierwszy film „Powrót” dostałem nagrodę tygodnika „Film”, mimo że film miał kłopoty z cenzurą. „Aria dla atlety” bardzo mocno się zaznaczyła na tle innych filmów, ale wie pani, nie miałem wtedy gwarancji, że umiem robić filmy. Tego się nie wie. Nawet po całokształcie się nie wie.
Łatwiej dziś tworzyć filmy czy trudniej, bo dawniej duży wpływ miała cenzura, a teraz słupki oglądalności?
Nigdy nie było z kręceniem filmów w Polsce łatwo. Kiedyś po prostu wiedzieliśmy, że o Związku Radzieckim robić filmu nie będziemy. Ale ingerencje cenzury w filmy były raczej żartobliwe. Często cenzorzy świetnie się bawili na projekcjach z całą ekipą. Jeden film mi zatrzymali w momencie rozpoczęcia zdjęć, ale sam byłem zdziwiony, że mi go wcześniej puścili. Dzisiaj zaś toczy się w polskiej kinematografii spór kompetencyjny o to, kto ma głos decydujący w sprawie filmu – reżyser czy producent. I czy ten ostatni może mówić reżyserowi, jak ma kręcić film i wtrącać się w montaż? Uważam, że absolutnie nie.
Kinowe mody się zmieniają, a Pan wciąż nosi długie włosy?
To jest pomysł na życie, w związku z tym nie zamierzam tego zmieniać.
Ma Pan bogate życie osobiste, trzy żony, trzech synów. Był Pan dla nich dobrym ojcem?
Nie ma co tego roztrząsać czy o tym myśleć. Ojcostwo jest czymś naturalnym, a jak mówił mi ojciec, nie ma żadnej książki, która pokazałaby, jak wychowywać dzieci. Tego się nie wie. Uważam, że wychowywać dzieci można tylko w jeden sposób, przez przykład. Szczerze mówiąc, ojcostwo nigdy mnie nie fascynowało, bo uważałem, że biegnie samo. Jeśli mogłem coś przekazać dzieciom, to fascynację sztuką i miłość do sportu. To były dwie rzeczy, które spełniłem. Dziś najmłodszy z synów, Kacper, pisze książki i scenariusze. Ksawery siedzi w reklamie. A najstarszy, Maurycy, zamieszkał na Hawajach, gdzie uczy okoliczną ludność grać w szachy.
Pan też zapuszcza się w dalekie zakątki świata i podróżuje śladami pisarzy ze swoją żoną Marzeną Mróz?
Tak, ona pisze, a ja oglądam. Dawniej robiłem zdjęcia jeszcze w szkole filmowej, co sprawiało mi dużą przyjemność. Ale dziś w każdym telefonie komórkowym na świecie jest taka masa zdjęć, że ciekawsza wydaje się ludzka pamięć i wspomnienia niż kolejne zdjęcia, których się potem nie ogląda. Ale wciąż dużo czytam i daje mi to ogromną frajdę.
[...]
Jaki film się Panu marzy?
Od wielu lat chcę zrobić film o Bronisławie Piłsudskim, bracie marszałka Piłsudskiego, ale potykam się o finanse. To niebywale ciekawa postać, niejednoznaczna, bardzo dobrze znana w świecie. Paradoksalnie lepiej rozpoznawana w świecie niż w Polsce. Ale nigdy nie udało mi się złożyć budżetu na zrobienie tego filmu, choć szukałem w różnych miejscach. Kiedyś to było 10 milionów dolarów, bardzo duże pieniądze.
Będzie Pan kręcił filmy do końca?
Gdyby to się udało, to nie miałbym nic przeciwko temu.
Na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym Tofifest w Toruniu dostał Pan Złotego Anioła za całokształt twórczości i powiedział, że robił filmy zafascynowany historią, ale odkąd wybuchła wojna w Ukrainie, historia Pana przerosła.
Wzięło się to z tego, że dość naiwnie myślałem, że historia jest nauczycielką życia, jak mówi stare łacińskie powiedzenie. A tu się okazuje, że historia niczego nie uczy, że jest powtarzana w swoim najgorszym wymiarze i nie ma na to rady. To jest bardzo pesymistyczne. Powstało dużo filmów antywojennych, choćby znakomity „Kanał”, pokazujących bezsens wojny, bo racjonalizm i wojna się wykluczają. Widocznie to siedzi w ludziach, może człowiek ma w sobie gen wojny.
Gdyby Pan mógł, zmieniłby coś w swoim życiu?
Nie, nic. Takiej ryzykownej gry nigdy nie podejmowałem. Jeśli każde życie jest niepowtarzalne, nie warto się zastanawiać, co w nim zmienić. Ma być niepowtarzalne i już.
Zobacz też: Małgorzata Szumowska: „Mam duży dorobek, gdyby to był dorobek faceta, wzbudzałby większy szacunek”