Złodzieje miliardów euro i naszych serc! Dom z papieru powraca w czwartym sezonie
Przeczytaj naszą recenzję!
- Ida Marszałek
Kiedy w 2017 roku ośmiu szaleńców napadło na hiszpańską mennicę narodową wciągnięci w historię widzowie nie zauważyli, że sami padli ofiarą ataku. Dom z papieru bezczelnie i z pełną premedytacją uzależnił od siebie subskrybentów Netflixa, którzy z ochotą włożyli czerwone kombinezony, maski Dalego i jak zakładnicy bandy Profesora dali się wciągnąć w wir akcji. Napad, który nie miał szans powodzenia, nie tylko się udał, ale trwa nadal. Właśnie obejrzeliśmy czwarty sezon, a przed nami piąty.
Fabuła 4 sezonu "Domu z papieru"
W pierwszych dwóch sezonach byliśmy świadkami jak grupa zamaskowanych przestępców zaatakowała najbardziej strzeżone miejsce w Hiszpanii – mennicę narodową. Wydrukowała i ukradła dwa i pół miliarda euro w różnych nominałach. W jaki sposób tego dokonali? Za pomocą genialnego, wielopoziomowego planu tajemniczego przywódcy o pseudonimie Profesor. To on pociąga za sznurki, choć sam nie znajduje się w epicentrum rozpętanej przez siebie burzy, ale w bliżej nieokreślonej piwnicy z systemem godnym NASA do dyspozycji. Starannie wybrana przez niego ekipa składa się z poszukiwanych przestępców - mocnych, wybuchowych charakterów – dla których napad wszech czasów jest jedyną szansą na wolność. Ukryci pod pseudonimami wywodzącymi się o nazw miast - Tokio, Moskwa, Denver, Nairobi, Berlin, Río, Helsinki i Oslo - nie mają nic do stracenia, a więc podejmą się każdego, nawet najbardziej szalonego wyzwania. I szczęście sprzyja szaleńcom, bo chociaż popełniają wszystkie możliwe błędy, w okrojonym składzie, ale wydostają się z budynku, z którego nie sposób się wydostać.
Trzeci i czwarty sezon to kolejny skok i nowa historia. Tym razem na szali postawione są nie tylko państwowe rezerwy złota z Banku Hiszpanii, ale również życie schwytanego przez policję, więzionego i torturowanego członka ekipy – Río. Machina nieprawdopodobnego planu rusza. Profesor ma wsparcie swojej ukochanej, byłej pani policjant, a także strajkujących na ulicach Madrytu wielbicieli. A jego banda znów z własnej woli zamyka się w potrzasku. Río udaje się wprawdzie odbić, ale pozornie dopracowany plan, zaczyna się powoli sypać.
Recenzja czwartego sezonu serialu „Dom z papieru”
Tak samo jak bohaterowie Domu z papieru nieustannie dziwią się, że jeszcze żyją, równie mocno dziwi fakt, iż serial ten nie umarł śmiercią naturalną po drugim sezonie. Bo pociski nieprzerwanie śmigają mu koło ucha. Powtarzalność schematów, nikłe prawdopodobieństwo zdarzeń, nadmierny melodramatyzm, przerysowane postaci na granicy karykatury – to wszystko mogło zadecydować, że Dom z papieru zniknie z tego świata równie szybko jak się pojawił. Czemu tak się nie stało? Bo twórcy po mistrzowsku rozegrali tę partię. Tempo akcji jest tak szybkie, że nie ma możliwość, aby dostrzec fabularne nieścisłości. I stale rośnie, wprowadzając widzów w stan ekstazy. Perfekcyjnie rozłożone akcenty ani na moment nie pozwalają oderwać oczu od ekranu. Te same schematy w nowych konfiguracjach wciąż zaskakują. Przesłodzone, sentymentalne momenty zostają natomiast drastycznie przerwane zanim komuś zrobi się niedobrze. To już nie jest telenowela, to telenowela 2.0.
Dom z papieru posiada jednak też słabsze punkty. Jest nim z pewnością niezwykle irytująca postać „Arturito”, byłego dyrektor mennicy narodowej, który w trzecim sezonie stwierdza, że jego życie miało znaczenie tylko w trakcie napadu. Wobec tego, z własnej woli wdziera się do Banku Hiszpanii, by ponownie zostać zakładnikiem. Sprzedajny, niezbyt inteligentny krętacz, który sam siebie uważa za wybrańca ma za zadanie kumulować całą złość widzów i odwracać uwagę od licznych przestępstw popełnianych przez głównych bohaterów. Ale banda Profesora, mimo że to sami kryminaliści, jednak da się lubić i nie potrzebują dodatkowo zaskarbiać sobie sympatii. Tym bardziej maglowanie wątku Arturo, który już na początku był „śliski”, a teraz przyjął postać wyrachowanej, odrzucającej poczwary nie ma tutaj racji bytu. Jedna z największych zalet serialu - brak klarownego podziału na dobro i zło – została tym samym zaprzepaszczona.
Kolejnym przejawem niekonsekwencji twórców są postacie kobiece. Aż ciężko uwierzyć, że spod pióra tego samego scenarzysty mogła wyjść złożona z samych stereotypów Tokio oraz bohaterka tak niekonwencjonalna jak negocjatorka Alicia Sierra. Na szczęście w tym sezonie głos Tokio, został zagłuszony przez natłok wydarzeń, ale ktoś decyzyjny właśnie ją mianował na narratorkę tej opowieści. To ucieleśnienie domniemanych męskich wyobrażeń na temat kobiety kryminalistki – niebezpiecznej i seksownej – przyjmując wystudiowane pozy i nieustannie się wijąc lekko ubliża naszej inteligencji. Gdyby wszystkie postaci na ekranie były skonstruowane w ten sposób, zapewne nie dotrwalibyśmy do czwartego sezonu. Na szczęście Nairobi, Sztokholm czy nawet mocno denerwująca Lizbona są pełne wewnętrznych sprzeczności, które uwypuklają ten obraz. Alicia Sierra to jednak już zupełnie inna liga. Wyzuta z emocji policjantka ze skłonnościami do sadyzmu i ciążowym brzuszkiem w niewygodny sposób rozprawia się z mitem promiennego macierzyństwa. Zwalcza utarte schematy równie skutecznie co kolejne podstępy Profesora. Oby więcej takich „czarnych” charakterów.
Mam nadzieję, że piąty sezon będzie tym ostatnim. Dzięki twórcom Domu z papieru na brak rozrywki wprawdzie nie możemy narzekać, ale następnej odsłony nasze zmęczone ciągłymi palpitacjami serca mogłyby już nie wytrzymać. Poza tym, gdy banda Profesora wreszcie wyjdzie z banku ze stopionym złotem, czy w Hiszpanii pozostanie jeszcze coś, co mogliby ukraść? Serca tłumów przecież też już mają. 7/10