Reklama

Historia polskiego małżeństwa, któremu szwedzka opieka społeczna odebrała dziecko, zdarzyła się naprawdę. I to nieraz – mówi "Urodzie Życia" Dariusz Gajewski. Jego nowy film „Obce niebo” właśnie wchodzi do kin.

Reklama

- Od twojego ostatniego filmu fabularnego, „Lekcji pana Kuki”, minęło siedem lat. Dlaczego teraz i dlaczego ten temat?

Muszę mieć naprawdę ciekawą historię do opowiedzenia, żeby zacząć nowy film. Kino traktuję dość serio i szkoda mi czasu na błahe historyjki. Tym bardziej że film to dużo pracy. „Obce niebo” kosztowało mnie trzy lata życia. Mój syn dwa razy zapomniał, że ma ojca. Żeby to miało sens, trzeba mieć naprawdę dobry powód.

- Jaki był powód?

Znalazłem historię, która mnie zafascynowała i wciągnęła po uszy. Polska rodzina żyje w socjalnym raju, w Szwecji.

- W jednej chwili ich raj zamienia się w piekło.

Wszyscy bohaterowie tego dramatu mają najlepsze intencje, jednak skutkiem ich działań jest tragedia. W tej historii przegląda się kilka centralnych napięć współczesności. Staliśmy się niedawno częścią świata, która jest bardzo z siebie zadowolona, bardzo bezpieczna, bardzo syta. Która utrzymuje własne dobre samopoczucie za pomocą tak zwanych najlepszych intencji. Wzruszamy się własnym wzruszeniem nad nieszczęściami dotykającymi innych. Trochę nie chce nam się osobiście zająć bliźnim, więc powołujemy instytucje, które pracują w pocie czoła nad posprzątaniem nieszczęścia z naszych oczu, dlatego mają coraz więcej władzy nad naszym życiem. Nawet w tak intymnych obszarach, jak relacje dziecka z rodzicami. I tak na naszych oczach, niewidocznie, z naszym pełnym przyzwoleniem powstaje hipernowoczesna wersja totalitaryzmu, bez wąsika, przebrana teraz za pluszowego misia.

Next Film

Bartłomiej Topa, Barbara Kubiak i Agnieszka Grochowska w filmie "Obce niebo"

- W przypadku rodziny, którą pokazujesz, intencje państwa, systemu są dobre. Chodzi o dziecko. Gdzie leży błąd?
Błędne jest założenie, że wchodząc głęboko w najintymniejsze rejony ludzkiego życia, można je ocenić
i naprawić, stosując tylko procedury i przepisy prawa. Błędne jest założenie, że urzędnicy zawsze będą na tyle sensowni, że będą umieli decydować o naszym życiu. Błędem jest usprawiedliwianie siebie najlepszymi intencjami. Historię, którą opowiadam w „Obcym niebie”, usłyszałem z ust ludzi, którzy ją przeżyli – chociaż zaznaczam, że to nie jest film oparty na faktach, składa się na niego raczej kompilacja przeżyć i doświadczeń kilku rodzin. I z każdej z tych opowieści przebijała jedna prosta prawda: lepiej być razem niż osobno. Dramat bohaterów polega na tym, że w tak bolesny i ekstremalny sposób się o tym dowiadują.

- Basia i Marek tworzą przeciętną rodzinę – ani idealną, ani patologiczną.
Zanim przytrafia im się ten dramat, żyją normalnym życiem, jak każdy z nas. Takim trochę byle jakim. Gdzieś tam pracują, ale bez przekonania, ktoś tam kogoś zdradził, ale tylko troszkę, nie za bardzo. Takie zwykłe, byle jakie życie.

- I jest dziewięcioletnia Ula…
…która wchodzi w okres dojrzewania. Bardzo mi zależało na tym, żeby pokazać, że ona w jakimś sensie próbuje się z tej rodziny wyzwolić. Wchodzi w wiek buntu, bycia nastolatką. Chciałaby się już uniezależnić od matki, testuje swoje z nią relacje.

Bartek Wieczorek/LAF AM

- Ale wszystko się zmienia, kiedy opieka społeczna z dnia na dzień odbiera Ulę rodzicom.
Zarówno ona, jak i jej rodzice wiedzą, że jeżeli sobie z tą historią nie poradzą, to przestaną być ludźmi. Spotka ich coś takiego, co uniemożliwi im życie na zawsze. Wydaje mi się, że to dużo ciekawszy wątek niż ten dotyczący problemów z instytucjami tworzonymi przez państwo dla ochrony obywateli.

- W trakcie pracy nad tym filmem sam zostałeś ojcem.
Ten film mocno wiąże się z moim prywatnym doświadczeniem, nie tylko związanym z przyjściem na świat syna. Bardzo długo byłem sam, byłem takim warszawsko-sopocko-częstochowskim wilkiem. Uważałem, że bycie singlem to najfajniejsze, co może człowieka spotkać. Sam ze sobą, sam dla siebie. Pojedynczość jako idealny stan rzeczy. Potem spotkałem Agnieszkę i ona mnie mocno zresocjalizowała. A mój syn zresocjalizował mnie już ostatecznie. I dziś mam poczucie, że zmarnowałem strasznie dużo czasu. Chciałem zawrzeć w tym filmie to, co jest dziś dla mnie w życiu ważne.

- Mam wrażenie, że „Obce niebo” jest nobilitacją zwyczajności. Zwykłego życia. Bez fajerwerków, pracowitego, pełnego napięć, zgrzytów, rano podenerwowanego, a wieczorem zmęczonego. Ale swojego.
Cieszę się, że tak to widzisz. Bo tak uważam. Dużo jeżdżę, byłem już chyba wszędzie. Bardzo mi imponują tokijskie restauracje. I śmietana w Gruyères. I wino w Toskanii – pod dużym wrażeniem jestem. Ale im więcej jeżdżę po świecie, tym bardziej doceniam miejsce, w którym żyję, czyli dzielnicę Ochotę w Warszawie. W Polsce. Nie dlatego, że Warszawa jest piękniejszym miejscem od Florencji, bo wiadomo, że nie jest, tylko dlatego, że Warszawa jest moim miastem, a Florencja nie. I pewnie stać mnie, żeby wakacje spędzać z rodziną w Prowansji, ale wolę je spędzać w naszej wiejskiej chacie pod białoruską granicą.

Bartek Wieczorek/LAF AM

- Zawsze miałeś takie silne poczucie przynależności do miejsca?
A skąd. Przez parę lat byłem bezdomny – nie miałem mieszkania. Przyjąłem zasadę, że mieszkam i śpię po znajomych. Starałem się nie nadużywać gościnności, wynosiłem się po kilku dniach, tygodniu. To było przyjemne doświadczenie, bo zacieśniłem więzy przyjaźni z wieloma kolegami i – co ważniejsze – koleżankami. Ale w końcu zrozumiałem, że nie jestem typem człowieka, który może nie mieć swojego kąta. Czy moje mieszkanie na Ochocie jest idealne? Pewnie nie. Widziałem fajniejsze – w Malibu nawet w jednym naprawdę wystrzałowym mieszkałem. Ale to nie było moje miejsce. To nie był mój dom. Chcę powiedzieć, że trzeba się w życiu nauczyć doceniać to, co się ma, i to, kim się jest. Ludzie wyjeżdżają do Szwecji, bo chcą mieszkać w kraju bardziej uporządkowanym i dostatnim. I rzeczywiście Szwecja taka jest. Ale może zamiast wyjeżdżać, warto zrobić porządek wokół siebie? Nie zmieniać mieszkania, dlatego że jest brudne, tylko wziąć odkurzacz i posprzątać. Dziś luksusem stało się posiadanie własnego miejsca. Takiego, które się lubi i akceptuje.
W „Obcym niebie” chciałem pokazać, że emigracja to nie jest wyjście. Że w decyzji o emigracji jest zakorzeniona właśnie nieakceptacja siebie. W tym najgłębszym sensie emigracja jest zawsze wyrzeczeniem się samego siebie. Tego, kim się jest. Basia i Marek przekonują się o tym podwójnie, bo przydarza im się ten dramat. W jednym momencie dociera do nich, że wszystko to, co pchało ich do Szwecji, kompletnie się nie liczy. Że najważniejsze to czuć się u siebie i być razem.

- To jest to doświadczenie, o którym wspominałeś przed chwilą? Samotny wilk zmienił się w domatora monogamistę…
Ani samotny wilk, ani domator monogamista zupełnie mnie nie interesują. Raczej smucą. Ciekawi mnie bycie wilkiem domatorem. Ciekawi mnie też nasze życie z Agnieszką.

Next Film

Agnieszka Grochowska w filmie "Obce niebo"

- Bo Agnieszka to wyjątkowa osoba.
Bardzo specjalny egzemplarz.

- Przez ostatnie kilka lat Agnieszka robiła karierę, kręciła film za filmem, stała się gwiazdą, a ty pracowałeś w Studiu Munka, produkowałeś filmy, ale cudze. Jak sobie z tym radziliście?
Sukcesem naszego domu jest zachowanie równowagi między matriarchatem a patriarchatem. To nawet nie polega na tym, że „ty gotujesz, a ja zmywam”, tylko na próbie zachowania balansu we wszystkim, czym żyjemy. To się nam czasem udaje.

- A jak się z nią pracuje?
Fantastycznie. Jest twórcza, inspirująca, pracowita, ale to wszystko to jest nic. Bo poza tym Agnieszka jest osobą, która sfilmowana zachowuje to coś, co ma w życiu. Jest – w najgłębszym tego słowa znaczeniu – osobą fair. To się przenosi przez ekran, nawet jeśli jej postać postępuje nie fair, to wierzysz w jej wewnętrzną uczciwość. Taką fundamentalną. To jest w Agnieszce fascynujące. Ale na tym koniec – bo jeszcze to przeczyta. Agnieszka jest fajna. Mieć rodzinę jest fajnie. Mieć swoje miejsce też.

Rozmawiała Magdalena Żakowska

Więcej w listopadowym numerze magazynu "Uroda Życia", w kioskach.

Reklama

Uroda Życia

Reklama
Reklama
Reklama