Od ponad 50 lat niezmiennie króluje na polskiej scenie. Wzbudza ogromne emocje scenicznymi strojami, w ostatnim czasie głośno było o zawirowaniach w jej życiu osobistym. Maryla Rodowicz w intymnej rozmowie z Krystyną Pytlakowską opowiedziała, jak radzi sobie z samotnością, odejściem dwóch bliskich jej osób oraz o tym, czy faktycznie interesują się nią młodsi mężczyźni.
Czas się ciebie nie ima. Uprawiasz jakieś czary?
Ciii, bo jeszcze mnie na stosie spalą.
Myślę, że energię czerpiesz z tego, co robisz czyli z pasji śpiewania. Koncerty, festiwale…Byłaś w Opolu, choć dużo artystów zapowiadało, że tam nie pojedzie.
A jednak wszyscy pojechali i się z Opolem przeprosili.
Czy polityka ma na ciebie wpływ i na twoje wybory artystyczne?
Nie ma, ale niektóre wydarzenia – tak. Wystąpiłam więc w Opolu na koncercie piosenek futbolowych dlatego, że mój Futbol,który zaśpiewałam na mundialu w '74 roku został uznany za jedną z najlepszych dziesięciu piosenek futbolowych według amerykańskiego magazynu Bilboard. Jest na szóstym miejscu pomiędzy piosenką Jennifer Lopez i Anastasii czy Shakiry. Uważam to za swój wielki sukces. I dlatego Futbol w Opolu zaśpiewałam z dużą przyjemnością. Poza tym bardzo wspieram naszą drużynę jako kibicka piłkarska.
A poza tym zaczął się mundial, więc to piosenka bardzo na czasie.
No właśnie, chciałabym, żeby zaczarowała rzeczywistość i przypomniała nam dobre czasy Orłów Górskiego, kiedy to na mistrzostwach świata w Monachium zajęliśmy 3 miejsce...
Na estradzie w Opolu stoisz od wielu lat?
To było moje trzydzieste siódme Opole, ale za każdym razem to dla mnie wielki stres, nerwy, czy się uda, jak przyjmie mnie publiczność. Chociaż opolska publiczność znana jest z życzliwości wobec artystów.
Ale teraz były puste miejsca na widowni.
Bo to chyba nie był najlepszy pomysł, żeby zorganizować koncert tuż przed meczem i transmitować go w amfiteatrze na telebimach. Dlatego było pustawo. Wiele osób wolało obejrzeć mecz w domu. Ale swoją drogą to okropne uczucie wyjść na scenę i widzieć dziurawą widownię. Ona potem się zapełniła, ale po meczu. Drugiej połowy koncertu słuchało już o wiele więcej osób.
Kiedy wychodzisz na estradę, dostajesz nadludzkiej energii?
Ja mam w ogóle dużo energii. Tu się u mnie niewiele zmieniło, poza tym dbam o formę. Właśnie teraz wróciłam z tenisa, gdzie przez dwie godziny biegałam po korcie, mimo 30 stopni na zewnątrz.
Z nowym trenerem, bo poprzedni nagle umarł? To dla ciebie wielka trauma.
Tak, to było straszne. Nieżyjący trener był mi bardzo bliski. No i był wspaniałym trenerem, jak mogłam codziennie graliśmy razem. Jego śmierć była szokiem dla wszystkich w klubie a ja straciłam przyjaciela. Powtarzam za Wisławą Szymborską, że tego się nie robi kotu. Okryliśmy się żałobą, poczuliśmy się osieroceni. Nie miał jeszcze czterdziestu lat. W sobotę w nocy pisałam do niego esemesa umawiając się na poniedziałek. Nie miałam pojęcia, że to nasz ostatni kontakt.
To on cię zachęcił do tenisa?
Nie, już byłam tenisem zakręcona, ale po operacji biodra i wszczepieniu endoprotezy nie wiedziałam, czy będę mogła biegać po korcie. I wtedy zaczęłam z nim grać, stopniowo coraz lepiej i coraz szybciej. Gdy tylko mogłam, graliśmy codziennie. Stał mi się bardzo bliski. Był wyjątkowy, miał wdzięk, poczucie humoru.
To komu teraz będziesz się zwierzać? Może mnie? Służę swoim konfesjonałem.
Mam trochę zaprzyjaźnionych sąsiadów, no i dzieci. To wystarczy, jeżeli chodzi o bliskie mi osoby.
Ale dzieci nie mieszkają z tobą.
No nie, Jasiek mieszka w Krakowie, Kasia też, a Jędrek w Warszawie. Pracuje z ojcem w branży nieruchomości.
A ty nadal w Konstancinie?
Tak, i bardzo bym chciała mieszkać tutaj do końca swoich dni. Kocham to miejsce i ten ogród, wysokie sosny, wiewiórki no i moje zwierzęta...
Nie pytam cię o prywatne sprawy, bo wiem jak niezręcznie ci o tym mówić ,ale czy możesz zdradzić, jakie masz plany na przyszłość?
Zawodowe?
Nie tylko, prywatne też.
Prywatnych nie mam żadnych. Nie przygotowuję żadnej niespodzianki.
Ale takie kobiety jak ty nie żyją samotnie?
Ale ja naprawdę sama dobrze się czuję, zwłaszcza że dużo pracuję – do końca września mam zajęte wszystkie weekendy. Teraz wróciłam w poniedziałek o czwartej rano i od razu poszłam do łóżka. W poniedziałki zwykle odpoczywam, ale od wtorku ruszam z tenisem. Mam naprawdę czas bardzo wypełniony. Myślę też o nowej płycie. Chociaż ostatnia wyszła niedawno, we wrześniu. I już jest złota.
Przyjaźnisz się z kimś z młodego pokolenia? Myślę o wokalistach.
Nie kontaktuję się z nimi, czasami tylko się mijamy, kiedy występujemy razem na koncertach. Tydzień temu np. w Będzinie na koncercie plenerowym przede mną grała Margaret. Przywitałyśmy się bardzo serdecznie. Bardzo ją lubię. To takie kontakty szybkie, sporadyczne, gdzieś na szlaku, w trasie czy w Opolu.
A jak wygląda twoje życie poza pracą i tenisem?
Teraz oglądam mundial, kontaktuję się z dziećmi a kiedy wracam z koncertów, siadam w ogrodzie. Nie mogę nacieszyć się, że jest taki piękny. W ogóle świat jest piękny. Ostatnio kupiłam dwie palmy i czuję się, jakbym była w Miami. Poza tym mam sukę Mary, która ma już rok. W hodowli nazwali ją Marylin Monroe, bo była dla mnie przeznaczona. Są też cztery koty. Dwa moje i dwa syna Jędrka, które mi podrzucił. Mamy naprawdę wesoło.
Nie przewidujesz żadnego mężczyzny w swoim życiu?
Nie wyobrażam sobie żadnego faceta koło mnie a do tego jeszcze pod tym samych dachem. Chociaż… dwa dni temu dostałam piękne kwiaty od dosyć młodego i przystojnego fana.
No widzisz, nie dadzą ci spokoju.
Nie mówię nigdy: nigdy. Zobaczymy, co życie przyniesie..
Ale już wiesz, jakie będą piosenki na twojej płycie.
Nowe oczywiście! Witek Łukaszewski, muzyk z Poznania ostatnio powiedział, że ma dla mnie materiał na trzy następne płyty – ostatnią prawie całą on właśnie napisał. I muzykę, i słowa. Nie narzekam więc na brak repertuaru. Muszę tylko długo żyć, żeby te wszystkie albumy wydać.
Jesteś z długowiecznej rodziny. Twoja mama też żyła bardzo długo, więc masz szansę. Tęsknisz za nią?
Kiedy likwidowałam mieszkanie po mamie, znalazłam dużo zdjęć i rodzaj pamiętnika, jaki mama prowadziła. Bardzo żałuję, że tak późno się o tym dowiedziałam. Przeczytałam jej opowieści, jak zaczynała dekorować wystawy w '52 roku i że nie można było wystawiać deficytowych towarów dlatego, że klienci od razu o nie pytali a nie było ich w sklepie. Opisała też niesamowite przygody, jak tworzyła pracownie dekoratorskie w piwnicach bez światła dziennego.
Poza tym pisała, że jak była w ciąży ze mną, jeszcze w Wilnie, kiedy na koniec wojny weszli tam Rosjanie, wsadzili ją do więzienia NKWD w tej ciąży i wypuścili dopiero po dwóch miesiącach. Potem wsiadła w pociąg i dotarła do Zielonej Góry, gdzie odnalazła męża i dziadków, w tym swoją mamę. Miała wtedy dwadzieścia lat. W Zielonej Górze razem z mężem otworzyli księgarnię a ja urodziłam się niedługo potem, jak mama zjechała ze schodów w ósmym miesiącu ciąży.
Potem, kiedy wiozła mnie do chrztu bryczka i wojskowe konie poniosły, woźnica się pokaleczył, bryczka się roztrzaskała, a ja cudem się uratowałam. Pointą tej opowieści jest konstatacja mamy, że trzeba Marylce wybaczyć wszystkie ekstrawagancje kostiumowe i życiowe. Bardzo wzruszyły mnie te zapiski. Jasne, że za nią tęsknie.
Ale życie składa się też z tęsknoty i z tego, że się zawsze czegoś nie zdąży.
No właśnie, a teraz chętnie bym z mamą o tych jej przygodach porozmawiała. Ale jej już nie ma.
Rozmawiała Krystyna Pytlakowska

