W 2014 roku na Facebooku Agaty Kościkiewicz pojawiło się oświadczenie, w którym poinformowała media o definitywnym rozstaniu z Markiem Kościkiewiczem. Niestety ich uczucie nie przetrwało próby czasu. Od tamtej pory Agata Kościkiewicz poświęciła się wychowywaniu dzieci oraz prowadzeniu kultowej restauracji śródziemnomorskiej na warszawskim Mokotowie. Niestety do jej wspaniałego i sielskiego życia wdarła się smutna rzeczywistość... Diagnoza - oponiak. Opowieści o tym, jak wygląda dziś życie Agaty Kościkiewicz, jak radzi sobie z chorobą i jak broni się przed czarnymi myślami, wysłuchała Krystyna Pytlakowska.
Jak to się zaczęło?
Z pozoru niegroźnie. Miewałam tylko od paru lat straszne migreny i krwawienia z nosa, ale myślałam, że po prostu jestem przepracowana, ciągle w jakimś wirze, a jeszcze rozwód, dzieci. Że powinnam odpocząć, ale nie było takiej możliwości. Dopiero kiedy rok temu trafiłam do szpitala po wypadku samochodowym, zrobili mi rezonans magnetyczny głowy i wyszło, że nam małego guzka. Pierwsza diagnoza - oponiak, czyli nie złośliwy, ale proszę przyjść za pół roku, poobserwujemy go. Oczywiście miałam tysiąc rzeczy do zrobienia, więc nie poszłam.
A kiedy miałem kolejny wypadek znowu poczułam się bardzo źle, zasłabłam w pracy. Moi rodzice przyjechali do mnie: idziesz do szpitala, bo tak nie może być. Musimy wiedzieć, dlaczego straciłaś przytomność. I na początku stycznia wzięli mnie za rękę i do tego szpitala zaprowadzili. Znowu badania. Okazało się, że ten mój oponiak trzykrotnie urósł w ciągu pół roku, a nie miał do tego prawa. Chirurdzy powiedzieli, że znajduje się za blisko ośrodka mowy: jak zoperujemy, to albo przestanie pani mówić albo panią sparaliżuje.
Bali się po prostu tej operacji.
Tak, było duże ryzyko powikłań neurologicznych. Moja ciocia, która pracuje na onkologii, nie dała za wygraną: idź do dra Koziary na Ursynowie, jak operacja to tylko on. A doktor od razy powiedział, że to nie oponiak bo za szybko rośnie i że koniecznie trzeba go wyciąć. Po miesiącu leżałam już u niego na stole operacyjnym. Pięknie wszystko wyciął i wyczyścił. Bez konsekwencji neurologicznych, ale w badaniach wyszło, że to obłoniak trzeciego stopnia złośliwości – najgorsze złośliwie świństwo, które zdarza się bardzo rzadko.
Wynik badania histopatologicznego dostałaś pewnie po kilku tygodniach. Byłaś przygotowana na taką diagnozę?
Nie, kiedy obudziłam się po operacji - trzynastego marca. Byłam tylko szczęśliwa, że mogę ruszać ręką i nogą, że nie straciłam mowy, że nic się nie dzieje. Trzy tygodnie później niestety okazało się jednak, że to nowotwór złośliwy i to taki, który nawet wycięty powraca. Wiem więc, że na pewno nie pozbyłam się go na dobre, że za jakiś czas znowu zagnieździ się w mojej głowie.
Agata, nie masz prawa tak myśleć!
Jestem tylko realistką. Nie myślę, że za chwilę umrę, ale muszę być psychicznie przygotowana na następną operacje.
Proszę cię, myśl pozytywnie. Nie chcę, żeby to była nasza ostatnia rozmowa.
Nie będzie, ja jestem niezniszczalna. Najgorsza jest świadomość, że coś ma nade mną kontrolę i że muszę z tym czymś walczyć. Kiedy się okazało, na co choruję, zaczęłam korespondować z ludźmi w internecie. Poznałam Damiana, który choruje na to samo od sześciu lat i ten guz ciągle wraca. To jest w tym wszystkim najgorsze.
Zaklniemy go i nie wróci.
Znajomi skierowali mnie do lekarzy w Zurychu, wysłałam im kilka dni temu wyniki badań. Teraz czekam na odpowiedź.
Kiedy się dowiadujesz, że chorujesz na raka, jak się bronić przed czarnymi myślami?
Nie wiem, mnie od razu stanęły przed oczami moje dzieci. Zmartwiłam się nie o siebie tylko o nie. Co się z nimi będzie działo, gdyby mnie zabrakło. A potem usiadłam na korytarzu i próbowałam wziąć się w garść. Przybiegł do mnie mój chirurg, złapał za rękę i zaprowadził do pani od naświetlań. Natychmiast umówili mnie na radioterapię. Pod koniec czerwca będzie ostatnia.
A ty żyjesz z wyrokiem. Napisałaś podobno do synów...
List do synów, do mamy, do mojego partnera. Jeszcze przed operacją wzięłam kartkę, na której wszystko spisałam. Kto ma się zajmować dziećmi i jak i żeby im przekazywać kartki na urodziny, które napisałam A w telefonie zrobiłam album za zdjęciami - anioł, który miał być obecny na moim pogrzebie. Ja jestem bardzo zorganizowana. Piętnastoletni Janek i trzynastoletni Mikołaj dobrze o tym wiedzą. Napisałam też list w którym prosiłam moja przyjaciółkę, Patrycję Markowską, którą piosenkę ma zaśpiewać na moim pogrzebie, na szczęście nie wykorzystałam żadnego z tych listów ;)
Ale nie mówmy o pogrzebie, wyglądasz świetnie i jesteś silna fizycznie.
Bo jestem silna i nie do zdarcia. I nie pozwolę, żeby byle raczysko mnie pokonało. Będę z nim walczyć, jeśli wróci. Niepoddawanie się tkwi w mojej naturze. I ja się tego pana O nie boję. Boję się tylko o dzieciaki. Nie mogę myśleć nawet o tym, że może im być źle i ciężko. Widzę, jak przezywają chorobę ze mną i to jest moja największa udręka.
Powiedziałaś im to?
Nie muszę im tego mówić, one tylko spojrzą na mnie i wiedzą co się dzieje.
Nie wychowujesz ich sama, mają ojca.
Właściwie jestem samotną matką, ojciec spędza z chłopcami dwa weekendy w miesiącu. Ale kiedy zachorowałam, okazało się, że mam mnóstwo przyjaciół. Przyjaciółki odrabiały z chłopcami lekcje, w nocy przychodziła do nich opiekunka, a moja mama przywoziła synów do mnie do szpitala. I dostałam taki ogrom wsparcia od różnych ludzi, miłości, zainteresowania, troski a wszystko kompletnie bezinteresownie. Poczułam, że sama nie jestem.
Bo miałaś odwagę napisać o chorobie na Facebooku?
Gdy zachorowałam ,wiedzieli o tym tylko najbliżsi ,ale kiedy napisałam, co ze mną jest na Facebooku, zaczęłam dostawać dziesiątki, setki maili, dowodów sympatii, to bardzo wzmacnia. Nie musimy być zawsze supermenkami i ukrywać słabości, a ja nagle poczułam potrzebę opisania tego wszystkiego. Dziś wiem, że nie popełniłam błędu. Nie możemy choroby traktować wstydliwie, to nie nasza wina, że zachorowaliśmy.
Bardzo ważne, żeby twoje myśli nie krążyły wokół śmierci. Pomyśl, że wszystko będzie dobrze.
Ale ja myślę, że będzie dobrze, Po prostu wiem to. Wiem też, że potrzeba jeszcze pięciu lat badań nad nowotworami, żeby dopracować immunologię która pokona nowotwory. Bo w tym kierunku idą badania. No i dowiedziałam się, że nie wolno zaniedbywać siebie, własnego zdrowia, bo ciągle coś jest ważniejszego. Trzeba się kontrolować.
Dla mnie wspaniałe jest to, że się nie załamałaś.
A spotkałyśmy się w najgorszym dla mnie tygodniu. Nie wiem czemu, ale poczułam się nagle słabsza emocjonalnie, przez weekend płakałam i zajadałam smutek. Powinnam pójść do psychologa, który pomoże mi się z tym uporać. W poprzednim wcieleniu musiałam sobie nagrabić, skoro w tym życiu tyle na mnie spada.
Wierzysz w reinkarnację? W poprzednim życiu nie musiałaś być człowiekiem. Może byłaś kotem albo wiewiórką.
Nie wiem, kim byłam, ale mam w sobie wielką odpowiedzialność za rodzinę, a moi chłopcy dają mi nadludzką siłę i otaczają mnie ogromną troską, choć ja oczywiście staram się być bohaterką domu. Na szczęście radioterapia mi przestała przeszkadzać. Od tygodnia fizycznie lepiej się czuję. Tak jakby mój organizm przyzwyczaił się do naświetlania i mogę normalnie funkcjonować.
Widziałaś, że zbierano pieniądze na dalsze leczenie.
Mój przyjaciel utworzył na Facebooku grupę, żeby uzbierać środki na opłatę za badania w Szwajcarii. Zrobił to poza mną, ja byłam przeciwna w ogóle wysyłaniu moich wyników za granicę, bo bałam się, że nie będzie mnie i tak stać na leczenie. Ale chodzi też o to, żebym była już w ich bazie danych i jeżeli pojawią się nowe badania kliniczne to będę o nich poinformowana. To cudowne, że są ludzie, którym nie jest obojętna czyjaś choroba, nawet gdy tej osoby nie znają.
Rozmawiasz z tym panem O., wymyślasz mu?
Jak się wkurzę to mówię do niego: spieprzaj.
A kiedy się tak złościsz na niego?
Gdy mi włosy wypadają, już niestety jestem łysa. Najbardziej boję się nie śmierci, tylko tego, że stracę nad sobą kontrolę. Przez wiele lat nie miałam kontroli nad własnym życiem i teraz kiedy wreszcie ją odzyskałam, pan O chce mi ją odebrać. Teraz kiedy stałam się nareszcie dorosła i radzę sobie z życiem, ale jeszcze chwila i wróci równowaga. Jak zachorowałam, moi bliscy zaczęli bombardować mnie uwagą, co jest cudowne tylko ja nie jestem tego nauczona że tyle dostaję, wręcz czuje się nieswojo gdy ktoś się o mnie martwi, to ja jestem od martwienia się kimś.
Ale pod wpływem choroby bardzo się zmieniłam, przestałam się martwić czymś na co nie mam wpływu. Mój przyjaciel przysłał mi sms-a, który mnie bardzo wzruszył. Przez trzy dni płakałam, gdy go czytałam, ciągle na nowo. Napisał: „ całe życie byłaś dla innych, dla nas a teraz dostajesz to, co nam dawałaś przez lata, więc nie dziw się, że znajomi i nieznajomi przejmują się tobą i chcą pomagać”. Nie wiedziałam, że mam tylu pięknych ludzi wokół siebie. Choroba to też sprawdzian, ile znaczysz da innych i jacy ci „inni” są.
Z Agatą Kościkiewicz ROZMAWIAŁA Krystyna Pytlakowska