To on spędził dzień 27. finału WOŚP z Pawłem Adamowiczem. Wolontariusz Marcin Makowski w poruszającym wywiadzie wyznał, jak wyglądał moment ataku nożownika na gdańskiej scenie oraz opisał to, co działo się tuż po tragedii. Jego słowa mrożą krew w żyłach...
Wolontariusz WOŚP o ostatnim dniu życia Pawła Adamowicza i ataku na prezydenta
Prezydent Gdańska spędził wraz z wolontariuszem WOŚP, prywatnie studentem prawa i radnym Dzielnicy Zaspa Rozstaje, całą niedzielę. Miało to związek z wieloletnim zaangażowaniem Pawła Adamowicza w pomoc fundacji i kwestowaniu na jej rzecz. Co działo się w trakcie ostatnich godzin przed tragedią?
„Spotkaliśmy się z prezydentem Adamowiczem około godz. 14, bo wtedy przyszedł, żeby zbierać, podobnie zresztą jak w latach ubiegłych, pieniądze do puszki. Opowiadał o urlopie, z którego wrócił kilka dni wcześniej. Był szczęśliwy. Kiedy przechodziliśmy przy urzędzie, żartował, że jutro znowu trzeba iść do pracy. Na miejscu byliśmy kilka minut przed godziną 20. Wyszliśmy na „Światełko do nieba”. Stałem metr od prezydenta”, wspomina poruszony Marcin Makowski w rozmowie z Gazetą Wyborczą.
To, co stało się później, trwało zaledwie kilka sekund. Nikt ze zgromadzonych na scenie nie podejrzewał, że tuż obok nich miała miejsca tragedia. Wolontariusz WOŚP stał jedynie metr od prezydenta Gdańska, gdy nożownik wtargnął na scenę i zadał śmiertelne ciosy.
„Trzymaliśmy zimne ognie, prezydent zaczął przemawiać – dziękował za datki, mówił o tym, że Gdańsk dzieli się dobrem. Pod koniec odliczania do „Światełka”, kątem oka zauważyłem mężczyznę, który podszedł do prezydenta i jak mi się wydawało, go popchnął. Prezydent upadł i dopiero wtedy zobaczyłem, że ten człowiek ma nóż, bo podniósł go do góry. Wszystko działo się błyskawicznie. Pamiętam, że zacząłem krzyczeć do ochroniarza: „debil na scenie”, ale jak stał, tak stał, jakby nie rozumiał, co się do niego mówi.
Kiedy napastnik zaczął coś mówić do mikrofonu, obezwładnił go ktoś z obsługi technicznej, przybiegli ochroniarze, którzy ściągnęli go ze sceny i trzymali do momentu, kiedy przyjechała policja. Prezydent nadal leżał, pobiegłem do karetki. Był ze mną ktoś jeszcze, ale nie pamiętam kto. Ratownicy przybiegli, zabrali prezydenta. Bardzo szybko, może po 5 minutach pojawiły się kolejne dwie karetki. Reanimowali prezydenta. Długo. Bardzo długo”, zwierzył się Marcin Makowski.
Wolontariusz WOŚP o tym, co działo się wypadku i pobycie prezydenta w szpitalu
Mężczyzna podkreślił, że trudno mu uwierzyć w to, że atak nożownika był jedynie aktem desperacji szaleńca.
„Prowadzący powiedział do mikrofonu, że koncert został przerwany. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Część z nich nie widziała, co się stało. Bo to były jednak sekundy, a wszystko się działo w trakcie „Światełka do nieba”, więc ich uwaga była skupiona na czymś innym. Myślę, że ten atak był bardzo dokładnie przemyślany. Ten człowiek dokładnie wiedział, po co wszedł na scenę. Gdyby chciał, mógł ranić każdego, kto tam był. Staliśmy w rzędzie. Podszedł tylko do prezydenta. Był opanowany. Miał plan, który z zimną krwią zrealizował”, przekonuje wolontariusz WOŚP.
Dodał, że był w szpitalu, gdy tylko trafił do niego prezydent i czuwał w nim do 5.00 następnego dnia.
„Karetka zawiozła prezydenta do Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego. A ja pojechałem za nim. Zadzwoniłem do najbliższych współpracowników prezydenta, znałem ich, bo współpracowaliśmy w trakcie ostatniej kampanii samorządowej, żeby powiedzieć, co się stało. Czekaliśmy na informacje. Byli przyjaciele prezydenta, współpracownicy. W szpitalu siedziałem prawie do godz. 5 nad ranem”, wyjawił.
Marcin Makowski wyznał, że o śmierci Pawła Adamowicza poinformowali go znajomi. W tej dramatycznej chwili trudno było mu uwierzyć w to, że to prawda...
„Nie mogłem uwierzyć. Wiedziałem, że jest ciężko ranny. Byłem przekonany, że skoro przeżył operację, będzie tylko lepiej. To był dobry prezydent, ale przede wszystkim dobry człowiek. Poznawał tysiące ludzi i doskonale pamiętał, kto gdzie pracuje, kto co studiuje. On nie tylko mówił o kulturze politycznej, ale przede wszystkim stosował ją na co dzień. W dzień finału zapytałem go, czemu nie ma fajerwerków na światełku do nieba. Odpowiedział: Marcin, w życiu trzeba podejmować mądre decyzje, które w przyszłości wpłyną na ludzi. Zażartowałem, że on ma odpowiedź na wszystko”, kończy przejęty mężczyzna

