W grudniu Weronika Rosati po raz pierwszy została mamą i jej życie kompletnie się zmieniło. Pierwsze miesiące chciała poświęcić wyłącznie córce i niemal nie rozstawała się z małą Elizabeth. Teraz jednak powróciła do pracy na plan filmowym i okazało się, że taki scenariusz doskonale się sprawdza. Dziewczynka jest grzeczna i zachwycona tym, ile się wokół niej dzieje, a jej mama jest szczęśliwa i spełniona. O tym, kto pomaga jej w opiece nad córką, a także dlaczego zdecydowała się urodzić w USA opowiedziała VIVIE! w rozmowie z Beatą Nowicką.
– Ciężko jest czasami zakochanej mamie z zawodowymi ambicjami?
Nie jest łatwo to wszystko pogodzić. Czasami mam słabszy dzień, jestem zmęczona, ale już następnego łapię oddech i idę dalej. Staram się nie przerażać tym, ile mam do zrobienia, tylko rozkładam wszystko na interwały i skupiam się na tym, żeby to zrobić. Zresztą chyba każda kobieta, nie tylko mama, tak ma. Żyjemy intensywnie.
– Przydałoby się, żeby ktoś jeszcze przy małej pomagał. Jej tato na przykład…?
To nie jest łatwe z uwagi na jego wymagającą pracę i inne zobowiązania. Bardzo pomaga mi mama. Jest ze mną na planie i zajmuje się Elą, gdy ja nie mogę. Jestem jej za to ogromnie wdzięczna. Wspiera mnie też psychicznie. Zawodowo nie poradziłabym sobie bez niej.
– Dlaczego zdecydowałaś się urodzić w Stanach?
Z kilku powodów. Bardzo czekałam na Elę, od wielu lat chciałam zostać mamą, ta ciąża była wielkim marzeniem i chciałam ją przeżywać jak każda mama. Na spokojnie. Bez oglądania w sieci swoich zdjęć, gdy wyglądam fatalnie.
Ciąża, a potem poród to jest bardzo intymny czas, chciałam mieć spokój, chciałam mieć tę radość wyłącznie dla siebie. Poza tym wiedziałam, że urodzę w grudniu, i w Polsce nie mogłabym nigdzie z nią wyjść. Pomyślałam, że nie ma nic piękniejszego niż dwa pierwsze miesiące życia spędzone w zalanej słońcem Kalifornii, na świeżym oceanicznym powietrzu. Brzmi to może jakoś luksusowo, ale ja przez lata tam mieszkałam, czasami tam pracuję traktuję to miejsce jako swój drugi dom. Wynajęłam mieszkanie tuż nad oceanem, żeby codziennie chodzić z nią na spacery.
– Mała szczęściara.
Kolejny i najważniejszy powód – chciałam, żeby Ela dostała coś, czego ja nie mam – podwójne obywatelstwo. Dzięki pomocy moich przyjaciół i rodziny udało mi się wszystko zorganizować. Wybrałam szpital położniczy, specjalistyczny, ale zwyczajny, nie były to żadne luksusy. Moje znajome, które tam rodziły, powiedziały, że to jest bardzo porządny szpital, ma dobrą renomę, świetnych fachowców i nowoczesny sprzęt. W ramach ubezpieczenia miałam znakomite warunki, dodatkowo musiałam zapłacić tyko za opiekę lekarzy. Drożej kosztowałby mnie poród w polskim prywatnym szpitalu.
– Bałaś się porodu, fizycznego bólu?
Zdecydowałam się rodzić naturalnie, po pierwsze dlatego, że tak jest zdrowiej dla dziecka i szybciej wraca się do formy. Po drugie dlatego, że panicznie, histerycznie wręcz, boję się operacji i cięcia. To jest mój lęk od dzieciństwa. I szczerze mówiąc, głównie tego się bałam, ponieważ mała nie była drobną kruszynką. Rosła, rosła i rosła… aż w którymś momencie lekarz powiedział, że jeśli dalej będzie tak rosła, być może trzeba będzie zrobić cesarkę. Ale jak się nad tym teraz zastanawiam, to cały czas myślałam przede wszystkim o tym, żeby nie było komplikacji i żeby dziecko urodziło się zdrowe.
– Krzyczałaś?
Nie. Jestem emocjonalna, ale z drugiej strony też bardzo nieśmiała. Mimo że byłam w Stanach i mogłam sobie krzyczeć do woli – miałam pewność, że nikt nie napisze na pierwszej stronie, że Rosati darła się na porodówce – potraktowałam to zadaniowo: muszę sprawnie urodzić zdrowe dziecko, a nie histeryzować.
Cały wywiad z Weroniką Rosati w nowej VIVIE od 28 czerwca w kioskach.

