Pod długimi hidżabami noszą seksowne mini, kreacje od Gucciego, Diora i bieliznę za tysiące dolarów. Nie gardzą życiem w pałacach i zakupami w najdroższych zachodnich butikach. Ale zgodę na bajeczne podróże
za ocean często musi wydać „mahram”, ich prawny opiekun. Czy arabskie księżniczki w świecie tak wielu pokus są szczęśliwe? Przypominamy tekst Elżbiety Pawełek pochodzący z VIVY! - wydanie 21/2014.
Zakupy arabskich księżniczek
Czego można jeszcze chcieć, gdy ma się męża z miliardami dolarów na koncie i udziałami w szybach naftowych? Gdy w sejfach leżą brylantowe kolie, luksusowe jachty czekają na wypłynięcie, a służba złożona z rzeszy pokojówek, niań jest w gotowości przez całą dobę? Chyba nic. Arabskich księżniczek znad Zatoki Perskiej kryzys nie dotyka. Zwłaszcza jeśli ma się szczęście być żoną szejka Khalifa bin Zayed Al Nahyan, władcy Abu Dhabi, naftowego potentata, o majątku wycenionym na 23 miliardy dolarów. Jego pałac Amiti jest jedną z najlepiej strzeżonych rezydencji na świecie. A jest czego strzec. Oprócz dwóch żon szejk ma siedmiu synów, dziewięć córek, flotę aut, wierzchowce, zatoczkę dla 100-metrowego jachtu. Tylko jeden Allach wie, co jeszcze…
Arabskie powiedzenie mówi, że prawda leży na dnie naftowego szybu. A bycie szejkiem zobowiązuje do demonstrowania tego faktu. W luksusy opływają księżniczki z Kuwejtu. Dba o nie emir Sabah Al-Sabah, dzięki któremu na piasku pustyni zakwitły najwyższe wieżowce, sztuczne wyspy i największe centrum handlowe świata Dubai Mall: ma ponad 100 hektarów, 1200 sklepów, odwiedzanych co roku przez 60 milionów klientów. Król Arabii Saudyjskiej Abdullah corocznie przeznacza kilkanaście miliardów dolarów na potrzeby ponad ośmiu tysięcy szejków i ich licznych żon (poprzedni król Fahd miał ich ponad 100) przyzwyczajonych do luksusu podanego na tacy. Fundusze inwestycyjne zarządzające majątkiem arabskich milionerów, jak się szacuje, obracają kapitałem o wartości prawie dwóch bilionów! Dzięki temu rzesza mniejszych szejków i ich rodziny mogą nie martwić się o przyszłość i spełniać własne zachcianki.
Być jak księżniczka Moza
Życie arabskich księżniczek toczy się jednak przeważnie w zaciszu pałaców, rzadko pokazują się na rautach i bankietach w towarzystwie mężów. Są od nich całkowicie zależne. Mają wszystko, co można kupić za pieniądze, tylko brak im wolności. Ale to nie znaczy, że arabskie kobiety, całe spowite w czerń, są pozbawione własnych poglądów, celów, marzeń, jak mówiła niedawno saudyjska księżniczka Lulwa bint Al-Faisal Al-Saud w wywiadzie telewizyjnym. O ich ambicjach niech świadczy postawa księżniczki Mozy, wpływowej matki nowego emira Kataru Tamima ibn Hamad as-Sani. Zrobiła równie dużo, jak inni członkowie rodziny, by umocnić pozycję jej kraju na świecie. Stała się wybitną osobistością na Bliskim Wschodzie i bohaterką… magazynów mody. Ma niepowtarzalny styl. Wysoka i wytworna, nosi sięgające do ziemi kreacje, turban i buty na obcasach. Sama dobiera stroje, zleca poprawki w sukniach od Valentino czy żakietach Chanel, aby dostosować je do standardów muzułmańskiej skromności. Zresztą obie jej synowe, księżniczki Jawaher i Anud, prowadzą tradycyjny styl życia i nie pojawiają się publicznie. Żyją oczywiście w bajkowym komforcie, w jednym z pałaców na przedmieściach Dohy.
Hidżab kontra suknia od Diora
Wszystko się zmienia, kiedy arabskie księżniczki ruszają w świat. Podróżują z rozmachem. Korzystają z prywatnych boeingów mężów, z wystrojem przypominającym pałac wezyra – na pokładzie są olbrzymie łoża, miękkie siedziska wyściełane aksamitem i sauny tureckie z armaturą z 14-karatowego złota. Na miejscu prywatna świta, tabuny ochroniarzy. Do dyspozycji mają limuzyny z szoferami i kufry wypchane pieniędzmi (wwożonymi na preferencyjnych zasadach), gdyby przyszła im ochota wykupić do cna sklepy przy Champs-Élysées czy ekskluzywne butiki przy hollywoodzkiej Rodeo Drive.
Za granicą księżniczki natychmiast zrzucają hidżaby. Bo tam, jak mówią, Allach na nie nie patrzy. Jayne Amelia Larson, jedyna kobieta wśród szoferów przydzielonych do obsługi saudyjskiej rodziny królewskiej w Los Angeles, myślała, że przyleciał jakiś samolot z Rio. Spodziewała się kobiet w czarnych szatach, ale Saudyjki, które wyszły z lotniska, przypominały gromadkę seksownych Brazylijek w drodze na dyskotekę. Miały skąpe stroje od Versace, Gucciego i Prady, kilkucentymetrowe jaskrawe paznokcie, odsłonięte włosy i grube warstwy perfekcyjnego makijażu. Z niektórymi udało się jej zaprzyjaźnić, choć nigdy nie ośmieliła się do nich zwracać inaczej jak „Wasza Wysokość”. Pamiętała, czego uczono ją na szkoleniu: „Nigdy nie patrzcie im w oczy. Nie odzywajcie się pierwsi”. Czasem więc stała w kostiumie z czarnej wełny, krok od basenu, w którym pławiły się księżniczki sączące drinki z palemką, i bliska omdlenia czekała na ich rozkazy. Księżniczki, jeśli nie buszowały po centrach handlowych, poddawały się upiększającym kuracjom w klinikach. Nie interesowały ich muzea, kino. Jako koneserki towarów luksusowych przeczesywały butiki. Nie pytały o cenę, jak pisze Jayne Amelia Larson w autobiograficznej książce „Woziłam arabskie księżniczki”. Czasem któraś ze służących przybiegała do samochodu z tuzinem sukienek od Diora czy torebkami Birkin z krokodylej skóry od Hermèsa we wszystkich kolorach (nawet 150 tysięcy dolarów za sztukę).
Uwięzione w złotej klatce
Można zapytać, po co im te szałowe kreacje, skoro potem wszystko przysłonią hidżaby i czadory. Ale właśnie dzięki tym gadżetom, torbie Birkin, strojom od Chanel czują się ważniejsze. W Arabii Saudyjskiej większość kobiet przy shoppingu korzysta z pomocy męskich krewnych, którzy kupują im nawet majtki i staniki. Personel sklepów składa się bowiem przeważnie z mężczyzn. Dopiero od niedawna dekretem królewskim w sklepach z kosmetykami i bielizną zatrudnia się więcej kobiet. Nic dziwnego, jak mówią eksperci, że Arabki w zachodnich centrach handlowych wreszcie mogą kupować swobodnie i wydawać z przyjemnością miliony swoich mężów (mieszkańcy Arabii Saudyjskiej wykupują ponad trzy czwarte odzieży ekskluzywnej w świecie). Daje im to poczucie większej władzy – mogą oglądać i kupować, co chcą, jak chcą i gdzie chcą. Same wybierają.
Wciąż jednak z wielu krajów arabskich kobieta nie może wyjechać bez zgody swojego „mahrama”, prawnego opiekuna, którym może być mąż, brat, siostrzeniec, a nawet 10-letni syn. Podobnej zgody potrzebuje, jeśli chce studiować, pracować, pójść do szpitala. Mimo pozornej wolności, w arabskim domu obowiązuje odwieczna hierarchia wartości. Niektórzy więc żartują, że dla mężczyzny najcenniejszy jest koń. Potem wielbłąd, owca, koza, a na końcu – kobieta.
Co prawda księżniczki mieszkają w pałacach, tyle że coraz częściej chcą się wyrwać ze złotej klatki. Do takich kobiet należą dwie córki króla Arabii Saudyjskiej Abdullaha (w dziesiątce najpotężniejszych ludzi świata). Sahar i Jawaher niedawno umieściły na YouTube dramatyczny apel o pomoc. Od 13 lat nie opuściły królewskiej rezydencji w Dżudda, są głodzone, mają odcięty dostęp do świeżej wody i elektryczności. „Staramy się przetrwać. Złota klatka jest złota tylko z zewnątrz. Nie czujemy, że żyjemy w pałacu. Mężczyźni biją nas kijami. Krzyczą, że tu umrzemy. Cały świat na to patrzy i czeka, aż dojdzie do tragedii”.
Bycie księżniczką arabską czasem oznacza problemy. I nie zawsze jest to dolce vita. Nawet jak ma się kufry wypełnione złotem.
