Naukowcy z Interdyscyplinarnego Centrum Modelowania Matematycznego i Komputerowego Uniwersytetu Warszawskiego opublikowali model epidemiologiczny, który na najbliższy czas prognozuje przyrost zakażeń wirusem SARS-CoV-2 w Polsce. Podczas środowej konferencji premier Mateusz Morawiecki, powołując się właśnie na te badania, winą za potencjalne 5 tys. zachorowań dziennie więcej, obarczył protesty uliczne. Tymczasem eksperci UW już dzień wcześniej uprzedzali, że wyciąganie takiego wniosku jest nieuprawnione.
Mateusz Morawiecki o wpływie protestów na epidemię
"Według analiz specjalistów z Uniwersytetu Warszawskiego, każdego dnia wzrost liczby zakażeń na skutek protestów ulicznych może wynosić około 5 tysięcy osób. Każdego dnia. Po miesiącu możemy mieć o 150 tysięcy osób więcej, niż gdyby każdy trzymał się tych zasad, które określamy", stwierdził Mateusz Morawiecki, powołując się na prognozy ICM UW. Premier jednoznacznie obarczył uczestników protestów winą za pogorszenie sytuacji epidemicznej w kraju. Podobne zarzuty padają z resztą z ust polityków partii rządzącej od pewnego czasu. "Proszę bardzo, protestujmy, ale w sieci. Protest w przestrzeni publicznej grozi tym, co naukowcy teraz pokazują, czyli gwałtowną liczbą wzrostu zakażeń", dodał premier podczas konferencji prasowej w środę, 4 listopada.
Natomiast dzień wcześniej ICM UW opublikowało oświadczenie, w którym uprzedzono, że "stwierdzenie, że z modelu ICM UW wynika, iż protesty uliczne mogą zwiększyć liczbę stwierdzonych przypadków z 25 tys. na 31 tys., jest nieuprawnione". Eksperci podkreślili, że w obecnym stadium rozwoju modelu nie są metodologicznie przygotowani, aby uwzględnić w sposób odpowiedzialny tego typu zgromadzenia jako odrębny czynnik. Pomimo, że naukowcy z UW uprzedzili bieg wydarzeń i zawczasu ostrzegli przed łączeniem tych wątków, premier Mateusz Morawiecki i tak powołał się na ich prognozy.

Koronawirus. Model epidemiologiczny ICM UW
W opublikowanych przez ICM UW prognozach naukowcy uwzględnili dwa scenariusze - z wyższą i niższą transmisyjnością w miejscach publicznych. Wniosek jest taki, że w najgorszym przypadku szczyt zakażeń, który ma przypaść około 26 listopada, miałby wynieść blisko 31 tys. przypadków w ciągu dnia. W bardziej optymistycznej wersji wydarzeń liczna to miałaby wynosić natomiast około 26 tys. Co prawda naukowcy wzięli pod uwagę mobilność społeczną w swoich badaniach, jednak podkreślili, że jest to zaledwie jeden z czynników wpływających na wzrost zakażeń.
Z tezą Mateusza Morawieckiego odnośnie wpływu protestów na epidemię nie zgadza się także profesor Robert Flisiak, specjalista ds. chorób zakaźnych. Będąc gościem programu Newsroom Wirtualnej Polski podkreślił, że gromadzenie się tłumu, np. w postaci właśnie protestów, jest względnie bezpieczne, zakładając, że uczestnicy mają skutecznie zasłonięte usta i nos. "Jeżeli ludzie stoją sobie oddzielnie na świeżym powietrzu, noszą maski, to specjalnie się nie zarażą. Natomiast jeżeli by w tłumie i bez masek protestowali, to skończy się to niedobrze", ocenił z kolei profesor Krzysztof Simon w tym samym programie.
