Marcin Dorociński
Fot. Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/LAF AM
URODZINY GWIAZD

„Myślę, że jestem dobrym aktorem, dobrym człowiekiem. Tyle”. Marcin Dorociński kończy 44 lata!

SABINA ZIĘBA 22 czerwca 2017 16:45
Marcin Dorociński
Fot. Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/LAF AM

Jeden z najprzystojniejszych amantów polskiego kina, który jak magnes przyciąga spojrzenia, bez względu na to, czy gra brutala, czy kochanka, obchodzi dziś 44 urodziny. Marcin Dorociński urodził się w Milanówku jako syn kowala. Decyzję o swoim zawodzie podjął już pod koniec nauki w technikum w Grodzisku Mazowieckim, kiedy to brał udział w akademiach szkolnych. Jednak nie zawsze było łatwo.

Polecamy też: Rozenek, Lewandowska, Dorociński... Zobacz, jak gwiazdy wyglądały w dzieciństwie! Poznajesz?

Przez lata pracował jako ochroniarz w klubie nocnym, a także kelner. Studentem Wydziału Aktorskiego Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej został w 1993 roku i już po 3 latach zadebiutował na wielkim ekranie w filmie Andrzeja Żuławskiego, "Szamanka". Po pierwszych sukcesach związał się z warszawskim Teatrem Dramatycznym, by dopiero w 2011 roku przejść do zespołu Teatru Ateneum. Znany m. in. z "Pitbulla", "Kiler-ów 2-óch", "Vinci" czy "Miłości na wybiegu". Ostatnio najpopularniejszą jego kreacją jest ta w serialu HBO "Pakt", gdzie gra Piotra Grodeckiego, dziennikarza śledczego, który wpada na trop oszustwa w międzynarodowej korporacji.

Polecamy też: Ten polski serial wciąga niczym "House of Cards". Kto zdobędzie władzę w drugim sezonie "Paktu"?

Rola ta momentalnie zapewniła mu jeszcze większe grono wiernych fanek. Jednak aktor od lat jest wierny jednej kobiecie. Rodzinę założył ze scenografką, Moniką Sudoł, z którą wychowuje dwójkę dzieci - 11-letniego Stanisława oraz 9-letnią Janinę.

Aktor nie udziela wielu wywiadów, rzadko pojawia się również na bankietach i eventach. Namówić go na zwierzenia to misja prawie niemożliwa. Jednak "Vivie!" udało się to w 2009 roku. Tylko nam Marcin Dorociński zdradził, dlaczego kocha swoją pracę.

Polecamy też: Marcin Dorociński płatnym zabójcą? Ta rola w „Małżeńskich porachunkach” to przełom w jego karierze!


Parkuje na chodniku starego mercedesa. Czapka naciągnięta na oczy. Kurtki nie zdejmie, bo mówi, że wszystko ma w kieszeniach. Rękę ściska mocno. Siądzie gdziekolwiek. Ma tytuł technika obróbki skrawaniem i dyplom aktora. Gra dużo i z pasją. Z pasją też mówi o rolach. Za to o sobie nie znosi. Wywiad to „zło konieczne”. Siada bokiem. Niechętnie spogląda w oczy. Zapala jednego papierosa za drugim. Nie wygląda na swoje 36 lat (dziś ma 43 lata - przyp. red.) i dwoje dzieci z kobietą, którą kocha. O niej rozmawiać nie będzie. Jedno niewygodne pytanie i momentalnie zamyka się w sobie, wycofuje.

 

Lista tematów, których nie będzie poruszał, jest długa. Czy potrafi dać bez okazji kwiaty, napisał kiedyś wiersz, a może godzinami prowadzi rozgrywki FIFA 09 na swoim komputerze? Nie może zrozumieć, że kogoś to wszystko obchodzi. Jaki on jest? Jak twardziel Despero z kryminalnego „Pitbulla”, a może jednak bliższy mu romantyk, taki Kostek z komedii „Idealny facet dla mojej dziewczyny”? A może ten facet jest idealny?

 

Marcin Dorociński
Fot. Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/LAF AM

Marcin Dorociński, "Viva!" luty 2009


– Jedna główna rola, druga. A Ty robisz sobie przerwę, wybierasz pieluchy. Masz dwuletniego syna. Urodziła Ci się córeczka. Łatwo jest tak nagle wyhamować i zostać perfekcyjną nianią?
Zmieniam pieluchy i dobrze się z tym czuję. Bardzo ciężko pracowałem przez ostatni rok i powiedziałem sobie: teraz trzeba poświęcić trochę czasu dzieciom. Skończyłem film, w teatrze nie wchodziłem w żadną nową premierę. Spędziłem całe cztery miesiące ze Stasiem i Janiną. Sam tego potrzebowałem i dzieciaki też. Teraz znów zacznę ciężko pracować. Zniknę z domu. Fajnie było mieć tyle wolnego. Wolnego powinno być w cudzysłowie, bo wychowywanie dzieci to wcale nie jest łatwa sprawa.

– Ale wolisz to niż wywiady i sesje?
Nie lubię kreowania siebie w gazetach. I nie chcę powtarzać wciąż tego samego. Tylko nie pytaj mnie już, proszę, o to, jak to było w technikum, kiedy na praktykach w FSO wygniatałem wały korbowe. Kiedy ktoś zaczyna: „Pochodzi pan z Kłudzienka…”, wystarczy. To moje dzieciństwo. Było wspaniałe. Ale już się o tym nagadałem. Mój ojciec był kowalem. Tak. Mama skończyła technikum ekonomiczne. Tak. Ja się tego nie wstydzę. Ale to już było. Już nie chcę tego wałkować. Rośnie we mnie blokada, kiedy muszę to znowu powtórzyć. Mnie się dość często wydaje, że ja wcale nie jestem interesujący. Mam tylko ciekawy zawód.


– Ciekawy, ale czy dobry? Masz rodzinę. Poczucie stabilności też?
Mężczyzna jest jak bank – jak to mówi Marek Kondrat – musi zarabiać. Staram się, ale też nie sam, robimy to razem z Moniką. Najfajniej jest oczywiście o pieniądzach nie myśleć, niestety trzeba je zarabiać. Mam na głowie kredyt. Oczywiście, że jestem odpowiedzialnym facetem. Robiłem w życiu różne rzeczy. Nie wstydzę się tego, jak trzeba będzie zająć się czymś innym niż aktorstwo, nie widzę przeciwwskazań.


– Szczerze, co Ci tam siedzi pod skórą? Bardziej z Ciebie ostry Despero z „Pitbulla” czy artysta Kostek z „Idealnego faceta dla mojej dziewczyny”?
Myślę, że mam w sobie wszystko. Każdy przecież składa się z przeróżnych emocji i barw. Grając, wydobywam to, co jest mi akurat potrzebne. Mam o tyle fajnie, że jako aktor mogę pogmerać i poszukać tego, co na co dzień nie jest mi wcale potrzebne. Siedzi sobie pod skórą ukryte, uśpione.


– I chcesz powiedzieć, że kiedy grając, wyciągniesz z uśpienia taką agresję, to potem nic z tego w Tobie nie zostaje?
Coś tam na pewno zostaje, staram się nad tym pracować.

 

– Sam w dzieciństwie obrywałeś od ojca. Dałeś kiedyś klapsa swojemu dziec­ku?
Nigdy. Czasami coś w środku puszcza. I dlatego mam sport, w którym mogę się wyżyć. Gram w piłkę, od prawie roku chodzę na siłownię.

Mylisz, że to nudne? Mnie zaczęło kręcić to, że mogę zmienić swoje ciało. Myślałem, że ju nie będzie mi się chciało, ale chce. I tam mogę wyrzucić, wypocić z siebie z energię. Fakt, kiedy wstaję po nieprzespanej nocy, myślę, że gdyby nie mój trener, sam bym się pewnie nie zmusił. Ale idę i po dwóch godzinach fizycznego łomotu czuję się świetnie. Nakręcam swoje ciało i głowę na cały dzień.


– Niewyspanie. To potrafi zepsuć dzień. Twój syn ma dwa lata, córeczka ledwie kilka miesięcy. Spokojna noc to przy tej dwójce marzenie.
To prawda, że śpi z małym dzieckiem, które co chwila każe mi wstać, ale z drugiej strony to jest urocze. Bo to moja krew z krwi. Bo to jest… nie do nazwania i nie do opisania.

 

Marcin Dorociński
Fot. Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/LAF AM

Marcin Dorociński, "Viva!" luty 2009

 


– Czujesz, że coś się w Tobie z wiekiem, z rodziną, z dziećmi przestawiło?
Nic się u mnie nie przestawiło, bo zawsze byłem za kogo odpowiedzialny. Albo tak się czułem. Zdziwisz się, ale nie myślę dziś o tym, co będzie za parę lat. Lubi to zdanie z „Ogrodu Luizy”, ona pyta Fabia: „Lubisz dziś?”. Ja bardzo lubię. Nie koncentruję się za bardzo na wczoraj ani też na jutro. Jest dziś.


– Tak się ładnie mówi. Nie robisz planów? Nie marzysz?
Nie chcę wcale ładnie mówi. Taka jest moja prawda. Czasem coś planuję, ale życie to weryfikuje. Marzenia, ideały. Byłoby fajnie zrobić film z reżyserem z Ameryki, którego filmy ceni. A jest ich paru. Może być mała rola (miech). Nie chciałbym tylko zagrać trupa w bagażniku. I co? Zobaczymy. Mam wrażenie, że wszystko toczy się tak, jak miało być. Że wszystko jest gdzieś zapisane. Możemy temu pomagać.


– Ty potrafisz. Już wiadomo, że dla roli zrobisz wiele. Przytyjesz, schudniesz...
I jedno, i drugie zrobiłem, bo znów chciałem uciec przed jakaś szufladką. Taki to zawód, jestem nieustannie narażony na opinie. Lubię się temu wymykać. Lubię, kiedy to ja decyduję. Dlatego nie zamykam się i nie mówię: tego na pewno nigdy nie zrobię. Więc schudłem, żeby być może zagrać jeszcze paru amantów przed czterdziestką. A nie już tylko brudasa, grubasa. Poza tym rzuciłem sobie wyzwanie. Czy jestem jeszcze w stanie zmusi si do wysiłku? Tym razem łatwo nie było. Powrót do dawnej sylwetki to miesiące katorgi i wyrzeczeń. Ale nie narzekam, dobrze mi z tym, bo przełamuję kolejne bariery. Udowadniam sobie, że wciąż jeszcze kręci mnie to, co robię.


– Co jest Twoją mocną stroną?
Myślę, że jestem dobrym aktorem, dobrym człowiekiem. Tyle. To mi wystarcza.


– Mówisz, że męczą Cię ludzie. Co robisz, kiedy chcesz pobyć sam?
To się udaje, kiedy jadę gdzieś dalej samochodem. Niektórzy chodzą po parku, inni jadą do Tybetu, mnie do złapania równowagi wystarcza ta samotna jazda.


– A kiedy co Ci nie wychodzi na scenie? Co wtedy?
Już wiem, że nie ma co tego kisi w sobie. Jasne, że czasem co mi nie idzie. Nie jestem genialny i trzeba nazywać rzeczy po imieniu. Mówię wprost: „Nie wiem, jak to zagrać. Nie umiem”. Rozmawiam z ludźmi. Mam szczęście, że spotykam naprawdę mądrych. Pamiętam, jak wystawialiśmy spektakl kabaretowy „Zazum”. Darek Rzontkowski napisał piosenkę „Kiedy Łukasz się zamyśli”. Pokazał mi, jak to ma iść. A ja zdzierałem sobie gardo, myśląc: nigdy nie będę taki śmieszny jak on. Muszę zrobić to po swojemu. Zacząłem się wygłupiać i w końcu ta piosenka była moja, przekonywałem nią ludzi do siebie. Zawsze tak pracuję. Zawsze staram się wyjść od złapania do siebie dystansu. Od poczucia humoru. Ironizowania trudnej sytuacji. Bo chcę zrobić ją bardziej błahą, wyśmiać. Czy to na scenie, czy w życiu.


– I co, śmiejesz się ze wszystkiego?
Myślę tak – masz kłopot, ważne, żebyś na chwilę odwróciła od niego swoją uwagę, uśmiechnęła się. A potem zacznijmy o problemie rozmawiać na serio. Tak już mam. Zawsze coś wielkiego, coś strasznego trzeba zelżyć. A potem podejść do tego z dystansu.

 

Marcin Dorociński
Fot. Zuza Krajewska i Bartek Wieczorek/LAF AM

Marcin Dorociński, "Viva!" luty 2009

 

 

- Ale przecież czasem zwyczajnie się nie da. Może życie nie pozostawiło Cię nigdy pod ścianą. Ktoś powie: jestem bardzo chory. I co? Rozśmieszysz go?

Dziewczyna mojego kolegi ciężko zachorowała. Najpierw była wielka tragedia. Wiadomo, że diagnoza: nowotwór zawsze nią jest. Ale oni nie wpadli w czarną rozpacz. Powiedzieli sobie: „Mamy jeszcze miesiąc, dwa, to trzeba jechać na wakacje”. Oboje ogolili się na łyso. Ona nosiła kolorowe chustki. I wszyscy mówili: „Świetnie wyglądasz na tym motocyklu, zrobił się z ciebie kawał laski”. Wyjechali, wrócili, a rak się cofnął. Łatwiej przeżyć życie na wesoło. Więc niech i nawet czasami mówią, że jestem idiotą. Jeżeli to, co robię, kogoś rozweseli, to super.

 

– Dlatego tak lubisz komedie? Mnie one nie śmieszą.
Żadne?


– Może „Kiedy Harry pozna Sally”.
No, to jednak cię śmieszą. Nie ma co kręcić noskiem. Coś, co dla ciebie jest żenadą, dla innych będzie arcydziełem. To jest potęga kina. To jest w nim cudowne. Tylko trzeba je robić z pasji, z miłości… Staram się, żeby scenariusz, który przyjmuję, choć trochę mnie zakręcił, coś mi dał, coś zrobił z moją głową.


– I tak jest, że jak Cię z miejsca nie rzuci na kolana, to go odrzucasz?
W ciągu ostatniego pół roku zdarzyło się tak parę razy. To były seriale, ale filmy też. I wcale nie wiem, czy ktoś chciałby stanąć przed takim wyborem. Uczę się, ale on wciąż jest bardzo trudny. Parę lat temu dostałem równocześnie dwie duże propozycje. Zżymałem się, bo przez to, że jestem taki grzeczny i odpowiedzialny, nie wiedziałem, jak jednej z nich odmówić. A kiedy wreszcie zrobiłem to najuprzejmiej jak mogłem, zostałem totalnie, absolutnie zmieszany z botem. Usłyszałem, że tracę swoją szansę na zaistnienie. Ale czytałem, no kolorowe, takie współczesne… i o niczym. Nie ruszało mnie. Wybrałem drugi film, bo czułem, że w tę rolę naprawdę się zaangażuję. Chcę jej, ale też dużo z siebie jej oddam. Nigdy nie żałowałem. Dlatego wciąż słucham intuicji.


– Tamtych ostrych sów wysłuchałeś w spokoju. Dlaczego pokazałeś środkowy palec fotoreporterom?
Wchodziły wanie „Rozmowy noc”. Widziałem ten film wcześniej parę razy. Na premierze źle się czułem, był jakiś gorący czas, poszedłem do foyer. Zeszło się tam mnóstwo reporterów i zaczęli krzyczeć: „Marcin, spójrz tu! Tu, Marcin! Marcin!”. Nie lubię tego. „Mamy dużo czasu, szanuję waszą pracę, uszanujcie i wy mnie”, powiedziałem spokojnie. Stałem bite dwadzieścia minut i słyszę: „A może teraz z jakimś gestem?”. No i to był pierwszy, jaki mi przyszedł do głowy. Nie powiedziałem im z miejsca: spadajcie. Ale zawsze ktoś dopisze swoją historię. Tak bardzo lubię ten zawód i tak go cenię, że do całej reszty mam dystans. Nie mam go do aktorstwa, bo za bardzo je lubię. Można powiedzieć, kocham. Ale ta dęta otoczka mnie nie obchodzi. Wyciągam wnioski. Czasem już się po prostu nigdy z kimś tam nie spotkam.


– Ostrzegano mnie, że ciężko się z Tobą rozmawia.
Też często to słyszę. Rzeczywiście staram się cedzić słowa. Bo mam wrażenie, że o wielu sprawach nie powinno się mówić. Pytasz o inspiracje? Inspirują mnie najprostsze rzeczy, codzienność, spotkanie na ulicy. Nie musi być tęczy i uderzenia pioruna. Ale nie pytaj o więcej. Nie można ludziom opowiedzieć wszystkiego, bo wtedy nic dla ciebie nie zostanie. Czy lubię patrzeć na morze? Tak. Tylko po co o tym mówić w gazecie. Piję rano kawę czy herbatę? Kogo to obchodzi?!


– Ma by znów o Kłudzienku? Może czas przygotować się na nowy zestaw niewygodnych pytań. To co, rano kawa czy herbata?
O Boże. Kawa z mlekiem bez cukru.

 

Rozmawiała Monika Kotowska

 

Redakcja poleca

REKLAMA

Wideo

Kocha muzykę, ale już podważano jej sukcesy. Córka Aldony Orman o cieniach posiadania znanego nazwiska

Akcje

Polecamy

Magazyn VIVA!

Bieżący numer

KATARZYNA DOWBOR o utracie pracy, nowych wyzwaniach i o tym, czy mężczyźni... są jej potrzebni do życia. JOANNA DARK i MAREK DUTKIEWICZ: dwie dusze artystyczne. W błyskotliwej i dowcipnej rozmowie komentują 33 lata wspólnego życia. SYLWIA CHUTNIK: pisarka, aktywistka, antropolożka kultury, matka. Głośno mówi o sprawach niewygodnych i swojej prywatności. ROBERT KOCHANEK o cenie, jaką zapłacił za życiową pasję – profesjonalny taniec. O TYM SIĘ MÓWI: Shannen Doherty, Christina Applegate, Selma Blair, Selena Gomez, Michael J. Fox łamią kolejne tabu – mówią publicznie o swoich chorobach.