Katarzyna Warnke zdecydowała się na całkowitą metamorfozę na potrzeby nowej roli. „Kiedy ogoliłam głowę na łyso Piotr powiedział: „No, to teraz z tobą nie ma żartów” (śmiech). Niedługo znów zobaczymy ją na dużym ekranie. Aktorka wcieli się w postać zawodniczki MMA. Dla niej nie m rzeczy niemożliwych. Kilka miesięcy temu znów zrobiło się o niej głośnio kiedy pojawiła się nago na pokazie Macieja Zienia! Projektant ubierał ją na scenie. Co zdradziła nam na temat nowych, zawodowych wyzwań? Czy przyzwyczaiła się do swojego nowego image'u? Czym jest dla niej moda i od kiedy się nią pasjonuje?
W show-biznesie wyrosłaś na gwiazdę, a ten status obok uwielbienia fanów zawsze ściąga też krytykę. Jak się przed tym bronisz?
Gdybym wcześniej nie przemyślała mechanizmów show-biznesu, pop kultury, nie byłabym w stanie wziąć w tym udziału. Ustawiłam to jako wyzwanie, rodzaj występu. Taki performance. Przede wszystkim jestem artystką. Wiem co robię w tej przestrzeni i po co tam jestem. Nie angażuję się w to emocjonalnie. Można powiedzieć, że się tym bawię. Nie jestem w show biznesie naprawdę, tylko na niby, zdecydowanie bardziej na niby niż w filmach.
W swoim najnowszym filmie „Klatka” zagrasz zawodniczkę MMA.
Bardzo mocną, bojową postać. Mam dreszcze, bo nigdy dotąd nie grałam nikogo takiego, w filmach i teatrze operowałam subtelnościami, kliszami, grałam postaci mocne i słabe, ale zawsze typowo kobiece . Niezależnie czy byłam femme fatale w „Ach śpij kochanie” - z fifką w czerwonych ustach, czy odstawioną lalunią w „Kobietach mafii”, czy też lekarką w „Botoksie”, ta kobiecość była na pierwszym miejscu, wyrazista. Teraz zamierzam odłożyć ją na dalszy plan.
I naprawdę, a nie na niby ogoliłaś głowę! Twórcy filmu długo Cię namawiali?
Pomysł ścięcia włosów był mój. Kiedy zobaczyłam Rose Namajunas amerykańską zawodniczkę mieszanych sztuk walki, odkryłam coś niezwykłego w tej ogolonej głowie – rodzaj wyzwania. Rose zachowuje lekkość i siłę jednocześnie. To taki niezwykły miks wynikający z jej charakteru i osobowości. Jest w tym szalenie ciekawa. Patrząc na nią pomyślałam, że ma w sobie dodatkowy rodzaj odwagi: jest jakby, przez to pozbawienie włosów, naga i odsłonięta. Dużo w tym też radości, zmysłowości, wdzięku. Powiedziałam sama do siebie: zobaczymy czy ja to będę miała? Zobaczymy kim będę poza tymi włosami, które zawsze były moim atutem i esencją typu kobiecości, który reprezentowałam przez lata od teatru po kino. Wymyśliłam, że po prostu zrobię to.
I…
... powiem tak: na początku nie jest to łatwe.
No tak, bo zawodowo jest to ciekawe doświadczenie...
To po pierwsze, poza tym, myślę też, że w kontekście sytuacji kobiet w Polsce, naszych praw, feminizmu - to może być ciekawy gest. Takie zawłaszczenie męskiej przestrzeni: nie traktuj mnie inaczej niż siebie. Rzecz jasna nigdy nie będę miała siły mężczyzny, ale dzięki treningom nie siła mięśni będzie najważniejsza w starciu ze mną, ale moja wewnętrzna stabilność, gotowość do ataku i obrony. Czuję, że powoli to się we mnie buduje dzięki owym treningom, ale i fryzurze.
Prywatnie to chyba było duże wyzwanie? Bałaś się?
Nie, ale trochę przeżywałam. Bo krótka fryzura, którą nosiłam przed zgoleniem głowy na łyso była „nie moja”, czułam się jak jakaś pani, a panią nie lubię być. Nie jestem madame. Potem znalazłam rozwiązanie, po prostu przestałam układać włosy, które zaczęły sterczeć w każdą możliwą stronę i pojawiło się w tym coś punkowego, bardziej mi się to podobało. No ale teraz, kiedy jestem łysa, to już jestem ja. Poza tym wstrzeliłam się modowo idealnie, jest teraz taki trend: na wybiegach pojawiły się modelki z łysą głową: Cara Delevigne, Adwoa Abodah. Łyse były Natali Portman, Cate Blanchette, Demi Moore, Angelina Jolie, a ostatnio Kirsten Steward. Coś w tym musi być…
Jak Piotr zareagował?
Na pomysł, że chcę ogolić się na łyso?
Tak.
Ponieważ on mnie doskonale zna i wie, że decyduję się na coś, a potem strasznie to przeżywam - to się bał. Bardziej o mnie niż o siebie. Potem okazało się, że jemu ta moja łysa głowa strasznie się podoba. Powiedział: „No, to teraz z tobą nie ma żartów” (śmiech).
Mówią o Tobie: „jedna z najseksowniejszych i zmysłowych aktorek. Bardzo odważna”. Po raz kolejny pokazałaś, że potrafisz przekraczać granice konwenansu. Jak wyglądałaś kiedy miałaś 19-20 lat.
Wtedy przez dwa lata studiowałam historię sztuki w Warszawie i moda interesowała mnie, ale jako zjawisko. Do dziś jestem minimalistką, a wtedy byłam wręcz zachowawcza: miałam długie włosy w naturalnym kolorze i zero make up- u. Nie lubiłam banału, nie lubiłam koloru, w moich ubraniach dominowała czerń, biel, szarości, czasami błękit czy zieleń butelkowa i gdzieś to we mnie pozostało. Dzisiaj mnie widzisz w kolorowych kwiatkach, ale ja wciąż muszę się do tego przełamywać, przekonywać.
Ciągle różne rzeczy w sobie przełamujesz. Mam wrażenie, że zahartowałaś się w momencie, kiedy zaczęłaś dużo grać i testować- bezkarnie- różne typy kobiecości?
To ciekawe, co mówisz. Faktycznie, wtedy wiesz, że opowiadasz o człowieku, nie o sobie, a to daje wolność na zasadzie „ ja bym tego nie zrobiła, ale co z tego?”. Może ta osoba tak właśnie by postąpiła? Do tego dochodzą potrzeby reżyserów, którzy widzą cię w określony sposób. Jestem bardzo wdzięczna Mikołajowi Grabowskiemu, czy Grzegorzowi Jarzynie, którzy w pewnym sensie zbudowali moją kobiecość. Bo ją odkryli. Byłam wycofana: dekolt niemożliwy, krótka spódniczka niemożliwa...
Nie do wiary! Pamiętam jak mi powiedziałaś przewrotnie, że pierwszy rozebrał Cię Mikołaj Grabowski.
Mikołaj Grabowski zrobił w Starym Teatrze „Tartuffe'a” Moliera, gdzie byłam wydawana za mąż za bohatera - oszusta, a nie chciałam. To jest zresztą najczęściej spotykany motyw dla aktorek w klasycznej literaturze: chcesz za kogoś wyjść i nie możesz, albo ciebie wydają za kogoś, a ty nie chcesz. Mikołaj wymyślił, że moja postać będzie chodziła w pełnym świetle po całej scenie i zdejmowała po kolei swoje ubrania. I tak się stało. To był striptease, który miał wstrząsnąć tym mieszczańskim domem. Negocjowaliśmy tę nagość zażarcie, ale myślę, że zawsze trzeba negocjować, bo trzeba się upewnić czy w tym, co robisz jest emocjonalny potencjał. A tam był. Dla mnie najtrudniejszym był moment, w której jeden z aktorów podnosił moje majtki i wygłaszał jakąś swoją kwestię. To było najboleśniejsze.
Byłam upokarzana, rozebrana
Od nagości na deskach Starego Teatru po nagość na słynnym pokazie Maćka Zienia. Maciek porwał Cię swoją wizją?
Podrzuciłam Maćkowi tytuł „Under Pressure”, bo to jedna z moich ukochanych - duetu David’a Bowie’ego i Freddie’ego Mercury’ego. Jej słowa są wspaniałe i oczyszczające. Opowiada o tym, że wszyscy żyjemy pod presją i to nas zabija, a jedyną dla nas szansą jest miłość. Potrzebujemy wyzwolenia, aby żyć i kochać. Skojarzyłam to sobie z historią Maćka, który można powiedzieć, że uciekł przed presją swojej kariery i zobowiązań do Brazylii. Tam się zakochał, wziął ślub z Brazylijczykiem. I choć dziś ta historia miłosna się nie kontynuuje, to mam wrażenie, że szaleństwo tego wyjazdu uratowało go jako artystę i człowieka. Pokaz zaczynał się filmem, który wyreżyserował Michał Materna.
Opowiada historię dziewczyny porwanej z jakiegoś przyjęcia, zamkniętej w bagażniku. Maciek fascynuje się modą uliczną, chciał chłopaków z tak zwanej Pragi zderzyć z kobietą „luksusową”. Grali ich tancerze, kręciliśmy w garażu budynku, gdzie mieszka Maciek. Byłam upokarzana, rozebrana. Jeden w końcu dobiera się do mnie i ja, chcąc się uratować, przewrotnie zaczynam go całować, aż udaje mi się uciec. Wiele osób, które widziało film mówiło, że był poruszający, ale mógłby zostać odebrany jako fascynacja upokarzaniem kobiet, przemocą wobec kobiet. Moje nagie wyjście na końcu pokazu było odwróceniem sytuacji we wspomnianym „Tartuffe”, dokończeniem historii upokarzanej kobiety, którą zagrałam w filmie w otwarciu pokazu. Na scenie teatru rozbierając się pokazywałam, że jestem bezbronna, krzyczałam nagim ciałem: „Nie jestem przedmiotem, jestem człowiekiem”, moja nagość była protestem….
A u Zienia?
Tu było odwrotnie - i wiele kobiet i mężczyzn to potwierdziło. Wyszłam naga i stanęłam mocno na dwóch nogach, bez wstydu, bez tłumaczenia. Nie zakrywając się czekałam na Maćka, który mnie ubrał na oczach widzów. Jego gest był wspaniały, bo mówił o tym, że kobieta jest przed modą i jej ciało jest przed modą. To moda ma służyć ciału, a nie odwrotnie. I on rzeczywiście nasze krągłości: piersi, ramiona, biodra opisuje swoimi delikatnymi materiałami. Rzeczy są drugorzędne w stosunku do nas, do tego kim jesteśmy i jaką mamy osobowość. Tę osobowość widać kiedy kobieta stoi nago, nie potrzebujemy do tego ubrań.
Kiedy zainteresowałaś się modą?
Do jednego z przedstawień w Starym Teatrze w Krakowie Krzysztof Materna zaprosił Alicję Kowalską, żeby zrobiła kostiumy. Spotkanie z nią było moim prawdziwym spotkaniem z modą. Alicja była stylistką, która stworzyła magazyn Viva Moda, tworzyła pierwsze polskie sesje modowe na światowym poziomie, miała wpływ na wielu ludzi mody w Polsce. Pokazała mi światowe pisma, niszowych projektantów, odkryła jak się myśli w modzie, co to znaczy stylizacja. Zrobiłyśmy wspólnie pierwszą modową sesję, w której nauczyła mnie jak pracować przed kamerą, jak patrzeć, jak się ustawiać. Z Alą kupiłam pierwsze dobre buty.
Pamiętasz je jeszcze?
Oczywiście. Sergio Rossi - czarne, za kostkę, wyściełane futerkiem, na bardzo wysokim słupku. Szalenie eleganckie. Pożyczyłam od Alicji pieniądze, ponieważ one kosztowały 2 tys. złotych, co było dla mnie fortuną. Pojechałam po nie specjalnie do Warszawy. Padało, ale ja w ten deszczowy dzień szłam w moich nowych butach nie patrząc na kałuże. Miałam poczucie, że dałam sobie prawo do pewnego luksusu. W ogóle w butach jest jakaś magia, pamiętasz słynne czerwone buciki z baśni Andersena? Przywiozłam wtedy z Warszawy razem z tymi butami takie pragnienie, żeby pójść dalej. Najpierw zbudowałam swoją pozycję w Starym Teatrze w Krakowie, potem wyfrunęłam do Wiednia, gdzie zaprosił mnie Grzegorz Jarzyna…
I zaczęła się Twoja przygoda z Teatrem Rozmaitości, podróży po świecie na różne festiwale, aż w końcu upomniało się o Ciebie kino.
Przebyłam długą drogę, bo z Grudziądza. Nie pochodzę też z rodziny tłumaczy, lekarzy czy prawników. Dla moich rodziców sztuka i literatura były ważne i to bardzo mi pomogło, ale to nie wyniknęło z żadnych tradycji, które oni mieli, tylko sami stworzyli taki mikroklimat. Oni pokonali swoją drogę, a ja poszłam jeszcze dalej.