Jedna z najbardziej znanych i lubianych aktorek. Daria Widawska niedawno skończyła 40 lat, ale jak sama mówi na podsumowania przyjdzie czas, kiedy będzie miała osiemdziesiątkę. Nie myśli o tym, ile ma lat, nie boi się zmarszczek. Cieszy się z tego, co jej się w życiu przydarza. Właśnie zadebiutowała w filmie u Patryka Vegi i zdecydowała się na wielką metamorfozę!
Od wielu tygodniu znowu jest o Tobie głośno. Wszyscy donoszą, że „Daria Widawska oszpeciła się do roli u Patryka Vegi”. Patrzę na Ciebie od dłuższej chwili i muszę przyznać, że... nie wyglądasz szpetnie.
(śmiech). Uznaliśmy z Patrykiem, że fajnie byłoby coś zmienić, odejść od mojego wizerunku rudej, wystylizowanej dziewczyny z „Prawa Agaty”. Zresztą wcześniej też grałam role, które nie były w jakiś charakterystyczny sposób odmienne od tego, jak wyglądam na co dzień. To ja zaproponowałam: „Patryk, zróbmy dziewczynę o ciemnych włosach”. Spodobało mu się. Lekko złotawy kolor włosów dodaje twarzy pewnej miękkości. Teraz mam inną cerę, szarą, ziemistą.
Było Ci żal tych pięknych rudych loków?
Chyba żartujesz! Za chwilę odrosną. To nie jest żadne poświęcenie. Ale, faktycznie, nigdy nie byłam tak ciemna, jak w tej chwili.
Przeraziłaś się, kiedy zobaczyłaś się w lustrze?
Nie, choć na początku trudno mi się było przyzwyczaić. Ale podeszłam do tego zadaniowo. Dla mnie to niewiarygodne doświadczenie, zupełnie inne od tego, do czego przyzwyczaiłam ludzi, samą siebie...
.... i w czym czułaś się bezpiecznie.
Patryk dał mi możliwość wyjścia z tej strefy komfortu i zagrania czegoś, co jest mi obce. Emocje które targają tą postacią są pierwotne. Film opowiada o dziewczynach, które pracują w policji. Co oczywiście nie znaczy, że policjantki są niezadbane i szpetne, tylko mają inne priorytety. Ważniejsza jest sprawność fizyczna, szybkość reagowania, a nie dobrze skręcone loki. Więc pozwoliłam sobie na zmianę i sprawiło mi to ogromną frajdę. Nie muszę spędzać w charakteryzacji dwóch godzin. W pięć minut dziewczyny domalowują mi na twarzy kilka ciemnych plam, popękanych żyłek, czeszą w kitkę i zakładają pogrubiacze.
Jaka jest Twoja bohaterka?
To Iwona Bogacka, twarda baba, wysokiej klasy specjalista w swojej dziedzinie. Jest profilerem z CBS przysłanym do Wrocławia z Warszawy, aby wspomóc Helenę - gra ją Małgosia Kożuchowska - w sprawie, którą prowadzi, czyli znalezieniu seryjnego mordercy. Tworzymy dość barwny duet. Nigdy nie grałam takiej kobiety, nie trzymałam broni w ręku, nie biegałam za mordercami. Nigdy nie miałam możliwości bycia nieumalowaną, pogrubioną i rozczochraną. Jestem przygarbiona, zmęczona, szuram nogami. To jest niesamowite, bo w tym filmie pomijam moją zewnętrzność, nie zajmuję się nią. Wcześniej musiałam „fajnie” wyglądać, a to czasem ogranicza i usztywnia.
Ta rola była dla Ciebie wyzwaniem psychologicznym?
Każda rola była dla mnie wyzwaniem na samym początku. Rola u Vegi jest najtrudniejsza do wykonania w mojej karierze. Dlatego, że pierwszy raz gram kogoś tak diametralnie innego, inaczej myślącego i z tak odmiennym życiorysem. To też jest dla mnie zabawne. Zrobiłam wiele seriali, natomiast nie miałam możliwości zagarnia dużej roli w filmie. Kiedy Patryk do mnie podszedł i powiedział, że chciałby przysłać mi scenariusz...
.... poczułaś?
Ekscytację. Bo wszystkie kobiety, we wszystkich jego filmach są inne. On daje aktorce możliwość stworzenia postaci od a do z. Od stóp po czubek głowy. I ja z tego korzystam. Dlatego z wielką niecierpliwością i wielkim strachem czekam na to, czy samą siebie nie rozczaruję? Czy okaże się, że potrafię to zrobić?
Rozmawiamy o charakteryzacji, o zmianach wyglądu na potrzeby roli... Ale jakiś czas temu umówiłam się z Twoją koleżanką po fachu, czekałam na nią w kawiarni, napisałam sms, że już jestem, ona odpisała, że też jest. Siedziałam dwa metry od niej, nie poznałam jej. Na żywo miała zupełnie inną twarz. Nową.
Myślę, że upływ czasu jest trudny dla wszystkich kobiet, ale dla nas, aktorek szczególnie. Z jednej strony chcemy wyglądać młodo, ponieważ większość ról jest pisana dla młodych kobiet i dziewczyny chcą jak najdłużej wyglądać „odpowiednio”, czyli maksymalnie na 45 lat, a medycyna estetyczna daje nam takie możliwości. Z drugiej strony jak zaczynamy eksperymentować, to po kilku miesiącach chcemy więcej, a potem jeszcze więcej i w pewnym momencie twarz przestaje się ruszać, zmienia się i to aktorkę zaczyna ograniczać. Trzeba znać umiar, ale jest to bardzo trudne szczególnie dla aktorek, które zaczynają przechodzić w niebyt. Dlatego czasami za wszelką cenę chcą zatrzymać czas, bo chcą mieć mieć pracę, chcą żyć, grać i być potrzebnym. Niestety, realia wyglądają tak, że w pewnym wieku świetne aktorki przestają funkcjonować. Bardzo to smutne.
Od 20 lat przeprowadzam wywiady i bardzo często słyszę, że dla kobiet ten zawód ma okrutne oblicze. Ale kiedy wy macie po 20 lat jesteście pełne nadziei i wiary w siebie. Pamiętasz tamtą młodziutką dziewczynę, która właśnie skończyła szkołę teatralną i ruszyła w świat?
Pamiętam. Wydawało mi się, że zawojuję świat, że zagram głębokie, różnorodne role. Nie wiedziałam co się wydarzy, ale przyszłość była pasjonująca, czekałam na to, co będzie. Ekscytowało mnie, że moje życie to carte blanche i ja sama będę ją zapisywać, będę decydentem tego, co przeżyję. No... nie do końca tak jest, ale wtedy miałam takie wyobrażenia. Wydaje ci się, że masz misję do spełnienia, że nikt cię nie schowa do szuflady, bo jesteś w stanie zagrać wszystko. Jesteś młoda, zakręcona, pełna nadziei. Młodzi zawsze chcą zmieniać świat wokół siebie, wydaje im się, że mają wiele do powiedzenia i zaoferowania. I mają! Nie wolno ich z tej wiary wybijać. Im dłużej taką naiwność w sobie zachowują, tym fajniej.
A Ty ją jeszcze masz?
Ja tę naiwność ciągle w sobie pielęgnuję. Z każdym rokiem jest trudniej, ale staram się. Wciąż wierzę, że wszystko jeszcze jest przede mną, że moja przyszłość jest otwarta, należy do mnie. Trochę się oszukuję, ale lubię to oszustwo. Chcę tak myśleć. Dlatego każdy nowy projekt jest dla mnie projektem debiutanckim. Podchodzę do niego tak, jakbym nic nie umiała, nic nie wiedziała. Bo chcę sobie udowodnić, że jestem w stanie przekroczyć swoje granice.
Na 40 zrobiłaś jakąś inwentaryzację: to mam, tego nie, tamtego udało mi się osiągnąć?
Nie. Kolejna data, kolejne urodziny spędzone z przyjaciółmi. W ogóle mnie to nie interesuje. Życie mnie nauczyło, że dzisiaj jest tak, jutro inaczej. Dzisiaj jest świetnie, jutro może być beznadziejnie. Albo dzisiaj jest koszmarnie, a jutro będzie genialnie. Nie przywiązuje się do tego, co było. Owszem, jestem sumą swoich doświadczeń, czerpię z nich ale nie rozdrapuję rzeczy negatywnych. To, co wspaniałe mam obok i żyję tym z dnia na dzień, nie muszę tego podsumowywać.
Pewnie masz na myśli rodzinę. Pomyliłabyś swojego męża z innym facetem?
(śmiech). Wiadomo, że nie. Ale wiem dlaczego akurat mnie o to pytasz.
W sztuce „Czy ty to ty?” - zabawnej i bardzo życiowej komedii- grasz główną rolę żony, która w ferworze domowych obowiązków bierze obcego mężczyznę za swojego małżonka. A „fałszywy” małżonek nie zauważył, że wrócił do nie swojego mieszkania.
Żyjemy w pędzie, uwikłani w schematy, funkcjonując według szablonów, które powtarzamy codziennie. Większość ludzi nie pracuje tak jak ja, w nienormowanym systemie, tylko od przysłowiowej 8 do 16. Mają ten sam rytm od poniedziałku do piątku. I tak przez lata. Mężowie wracają do domu i wiedzą, że żona postawi obiad, a żona wie, że mąż przyjdzie i będzie czytał gazetę w fotelu. Każdy koncentruje się na swoich czynnościach, nie zwracając kompletnie uwagi na to drugie. On powtarza swój schemat, ona swój. Ona gotuje, on rozwiązuje krzyżówkę. On jest w swoim świecie, ona w swoim. Żyją obok siebie, a nie ze sobą. Rutynowa wymiana zdań, rutynowy obiad, rutynowy seks...
Można uchronić się przed rutyną?
Myślę, że sprzyja temu taki nieregularny tryb życia jaki prowadzę. Wybija mnie ze schematu. Ale wiąże się też z negatywnymi rzeczami, na przykład rzadziej się spotykamy z mężem. Trzeba być uważnym, żeby w ogóle dostrzec ten moment, kiedy nasze dni zaczynają się rozjeżdżać...
A wy zaczynacie się od siebie oddalać?
Nawet nie chodzi o oddalenie tylko rozciągnięcie tej gumy, jaką jest wspólne życie. Trzeba ją umieć ponownie skrócić i - na przykład - wyjść razem do kina, pogadać przy kolacji, przytulić, jak komuś jest smutno, złapać za rękę, okazać atencję. Liczą się drobiazgi.
Potrafisz wykroić chwilę tylko dla siebie?
W tym momencie nie. Ale też mi to nie przeszkadza. Wiem, że to jest taki etap w moim życiu. Wiem, że dopóki moje młodsze dziecko nie pójdzie do przedszkola, jestem przypisana do niego i dla niego. Świadomie pojawił się w moim świecie i wiedziałam, mając już jedno dziecko, z czym to się wiąże. Że pierwsze trzy lata jego życia będę miała wycięte z czasu dla siebie. A z drugiej strony ja tego czasu dla siebie nie potrzebuję zbyt wiele.
Ale potrzebujesz, jak każda z nas.
I to jest już bardzo blisko. Bunio od września idzie do przedszkola i do południa, przy moim trybie pracy, będę miała czas na ogarnięcie domu i zrobienia czegoś dla siebie. Zajmowałam się tylko sobą na studiach, potem przez siedem lat, zanim nie urodził się nasz pierwszy syn, mieliśmy z mężem czas tylko dla siebie, we dwoje. A potem zaczął się kompletnie inny etap. Za chwilę będą tęskniła za tym, co jest teraz, bo moi synowie zaczną swoje życie i opuszczą nasz dom. Tak wygląda życie.
