Wcielenie „amerykańskiego snu”. O Ameryce nigdy nie marzyła. Nie wyobrażała sobie życia tak, a tym bardziej małżeństwa. Odkąd pamięta, to Europa stanowiła dla niej centrum kultury, świata i piękna. Ameryka zawsze była za daleko. Piękna, zdecydowana, szczęśliwa kobieta sukcesu. Polacy poznali ją jako jedną z Żon Hollywood. Kinga Korta ma cudownego męża, dom w Kalifornii, realizuje się zawodowo, a wkrótce spełni się jej największe marzenie - zostanie mamą! Czy można chcieć więcej? Jak dziewczyna z Krakowa podbiła wielki świat? Nam udało się tego dowiedzieć! Kinga Korta opowiedziała nam o początkach swojej kariery, planach na przyszłość i życiowych priorytetach!
W Polsce jesteś znana z dość kontrowersyjnego programu „Żony Hollywood”. Pokazałaś tam wyrazistą osobowość. Nie bałaś się reakcji ludzi po emisji?
W życiu czasem trzeba się zabawić. Nie ukrywam, lubię być w centrum uwagi. Długo się nie zastanawiałam, nim podjęłam decyzję o udziale w programie. Gdybym przejmowała się tym, co ludzie pomyślą, stałabym w miejscu. Zdaję sobie sprawę, że program budził wielkie emocje, a ja mocno się wyróżniałam. Niestety, wokół mnie narosło sporo „mitów”. Przypuszczam, że plotki na temat mojego wieku rozpuściły uczestniczki trzeciego sezonu „Żon Hollywood”. Poznały mnie przelotnie, teraz bardzo interesują się moim życiem ,,poza ekranem” i snuciem plotek… To takie małostkowe.
Gdy pojawiła się informacja, że masz 50 lat, wiele osób wytykało Ci, że zdecydowałaś się na późną ciążę.
Dla plotkarskich portali takie newsy zawsze są w cenie. Nie przejmuję się nimi. Mogę się z tego jedynie śmiać. Wiem, kim jestem, wiem, co mam. Jestem w tej chwili najszczęśliwszą osobą na świecie i nikt mi tego nie zabierze. Skupiam się na pozytywnym odbiorze. Kobiety wysyłają mi setki ciepłych komentarzy, listów. Te, które starają się o dziecko, proszą mnie o rady.
(...)
Jak to się stało, że dziewczyna z Krakowa podbiła wielki świat?
Pochodzę z tradycyjnej, konserwatywnej rodziny. Rodzice otaczali mnie i trójkę młodszego rodzeństwa miłością, uczyli szacunku dla drugiego człowieka, zaradności. Ale dorastając, widziałam wokół siebie świat czarno-biały, smutny oraz rygorystyczny, pełen nakazów i zakazów. Zawsze marzyłam o pięknym, wolnym świecie, chciałam w życiu osiągnąć jak najwięcej. Jestem ambitną entuzjastką, więc rzucam się na głęboką wodę. Kiedy wyjeżdżałam z Polski, wiedziałam, że nad Wisłą nie ma zbyt wielu perspektyw.
Zaczynałaś od modelingu?
W Krakowie zostałam wypatrzona przez agencję modelek z Londynu. Początki nie należały do najłatwiejszych, bo nie znałam języka. Od razu zapisałam się do szkoły, w ciągu dnia byłam modelką, a wieczorami dorabiałam jako kelnerka w restauracjach. Nie boję się ryzyka.
Co budowało Twoje poczucie kobiecości? Skąd czerpałaś wzorce?
W tamtych czasach nie miałam wzorców… Podejmując decyzje, chyba nie za bardzo wiedziałam, co właściwie robię. Byłam bardzo młoda, moja uroda została doceniona i propozycję wyjazdu potraktowałam jako wielką szansę. Teraz albo nigdy, pomyślałam. Potem dość szybko zdałam sobie sprawę z tego, że nie jestem Cindy Crawford, nie mam dwóch metrów wzrostu. Stwierdziłam, że trzeba zająć się czymś innym i wykorzystać dary, jakimi Pan Bóg mnie obdarzył – intelekt i smykałkę do interesów. Osoby, które wówczas spotkałam na swojej drodze, były dla mnie ogromną inspiracją. Zaryzykowałam i otworzyłam w Warszawie dwie kwiaciarnie i salon fryzjerski. To był strzał w dziesiątkę! Odniosłam sukces.
(...)
Życie w Stanach jest łatwiejsze?
Nie dla wszystkich. Miałam ułatwiony start. Mąż odniósł tam sukces, dlatego mógł mi pomóc. Wprowadził mnie też w świat amerykańskiej kultury, mentalności. W końcu między Europą i Stanami jest ogromna przepaść. Dla kogoś, kto nie ma znajomości i nie zna języka, jest bardzo ciężko.
Od początku miałaś plan na to, co będziesz robiła w USA?
Chciałam osiągnąć sukces i to bez oglądania się na innych. Amerykanie kochają ludzi sukcesu i potrafią ich wynagradzać. Finansowa niezależność jest dla mnie życiowym priorytetem. Od trzech lat związana jestem z międzynarodową firmą Arbonne, w której jestem Regional Vice President. Praca pozwala mi na częste przyloty do Polski.
Czy jeszcze o czymś marzysz?
Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Ja pragnę się realizować w biznesie, a przy tym chcę mieć czas dla dziecka. Dlatego zamierzam pracować z domu. Marzę również o tym, by Grayson miał odpowiednie wzorce, poczucie, że jego mama jest KIMŚ. Nic w życiu łatwo nie przychodzi. On musi to wiedzieć. Mam tę możliwość, że mogę spędzać czas z dzieckiem, muszę się nacieszyć każdą chwilą. Wiem, że gdy skończy osiemnastkę, wyfrunie z rodzinnego gniazda i zostaniemy z Chetem sami.
Gdzie widzisz siebie za 10 lat?
W biznesie. Zawsze będę pracować. To moja pasja. Kocham pracę, ludzi… W mojej branży nawiązywanie znajomości jest istotne. Po kilku latach życia w Stanach mam wielu przyjaciół, otaczam się kobietami, które podziwiam, szanuję. Jesteśmy dla siebie ważnym wsparciem.
(...)
Gdybyś miała zdradzić receptę na sukces Kingi Korty, byłaby to…?
Determinacja w spełnianiu marzeń, bez względu na to, co się dzieje. Gdy raz mi się nie uda, wstaję i idę dalej, próbuję ponownie. W biznesie nie ma uczuć. Emocje zostawiamy w domu. Trzeba być twardym, ale nie okrutnym, i konsekwentnym. I najważniejsze – mieć szacunek dla ludzi. Zasada „po trupach do celu” nie popłaca. Sukces to praca pełna wyrzeczeń, łez, ale następnego dnia budzisz się i pędzisz do przodu.
Cały wywiad z Kingą Kortą do przeczytania w nowej VIVIE!. Numer w kioskach już od 17 maja!

Co jeszcze w nowej VIVIE! 10/2018?
Czy spektakularna metamorfoza wpłynęła na to, jak postrzega samą siebie Karolina Szostak? „Barcelona zdradziła ją tak jak ludzie”, pisze Katarzyna Przybyszewska. Niezwykła historia, znanej malarki - Joanny Sarapaty. Bogumiła Wander i Krzysztof Baranowski o kulisach związku, małżeństwie, sile namiętności i życiowych pasjach. A także, nieznana twarz aktora. Czy Piotr Polk naprawdę jest taki „grzeczny”?