Zuzanna Bijoch o swojej książce
– Nie za wcześnie na opisywanie swoich doświadczeń?
Czytając stare e-maile do rodziców, zorientowałam się, że rzeczy, które na początku kariery uważałam za dziwne, wręcz śmieszne, dziś są już dla mnie absolutnie normalne.
– Chciałaś przypomnieć sobie tę 13-letnią Zuzę, która szła na pierwszy w życiu casting do „Bravo Girl”?
Zapomniałam, że innymi oczami patrzyłam na świat mody. Wtedy jasno widziałam, że ten biznes jest rozpieszczony, chwilami absurdalny. Dziś nie mam już tego dystansu. Postanowiłam więc, że fajnie byłoby to opisać.
– Chcesz pokazać ten świat od kuchni?
Dokładnie. Historia opisana jest z perspektywy osoby, która siedzi przed telewizorem i ogląda te wszystkie gwiazdy, i nagle znajduje się między nimi.
– Przejrzałam Twoje pierwsze testy dla agencji modelek – pozowałaś jak profesjonalistka. Marzyłaś o karierze modelki i się do niej przygotowywałaś?
Nie, nigdy! Byłam za mała, żeby w ogóle o tym marzyć. Nie do końca wiedziałam, w co się pakuję. Pozowałam „na czuja”. Pamiętam, że na pierwszych testach pracowałam z dziewczyną z Rosji, która pięknie się ruszała. Wtedy zrozumiałam, że praca modelki nie oznacza tylko „stanąć przed aparatem i ładnie wyglądać”. Musisz coś dać od siebie.
– Na swój pierwszy casting poszłyście z siostrą. Przyznałaś kiedyś, że Julia jest ładniejsza od Ciebie, ale to Ty dostałaś szansę.
Jest dużo czynników, które się na to składają. Julia ma urodę bardziej komercyjną, to w niej od zawsze kochali się chłopcy. Kiedy zgłaszałyśmy się do agencji, było mi daleko do dziewczyny, która interesowała się ciuchami czy makijażem. Byłam zawsze anty! Tylko T-shirt i dżinsy, i zero make-upu.
– Chłopczyca?
Ja jestem wyższa, bardzo szczupła, trochę dziwna… Nie czułam, że jestem pięknością. Ale jednak kogoś mój wygląd zaciekawił. Kiedy zaczęłam dorastać, przestałam być taką niezręczną nastolatką.
Klucz do sukcesu modelki
– Dziewczyn, które walczą o karierę modelki, są tysiące. Jak zrobić, żeby się udało?
Moja droga była długa. Za każdym razem, kiedy już myślałam, że mam dobry angaż, nagle mi go odbierano. Pierwszym pokazem, w którym miałam wziąć udział, był pokaz Marca Jacobsa w Nowym Jorku. Kiedy już byłam w drodze, okazało się, że zostałam skasowana. Nie pasowałam do wizji projektanta.
– Czyli jak się potocznie mówi, modelka musi mieć „twardy tyłek”?
Niestety, tylko kiedy masz 15 lat, nie jest to takie proste. Starasz się sobie powtarzać, że musisz być twarda, ale kiedy widzisz tłum dziewczyn na castingach, załamujesz się.
– Depresja?
Tragedia. Stajesz w pokoju, gdzie jest 300 pięknych, szczupłych, wysokich dziewczyn i większość z nich już coś osiągnęła w modelingu. Na 30 miejsc w pokazie 15 jest obsadzonych przez top modelki. Zostaje więc drugie 15… Nie trzeba być analitykiem, żeby wiedzieć, jakie są szanse.
– Pozamiatane!
Nawet nie ma czasu porozmawiać z ludźmi od castingu. Przecież muszą zobaczyć 300 osób w dwie godziny! Zaczynasz popadać w paranoję i zastanawiać się, czy te pięć kroków, które przed nimi zrobiłaś, było OK.
– Ale potem jest kolejny casting. Znowu trzeba walczyć i liczyć na szczęście?
Mój los odwrócił się w Mediolanie na castingu przed pokazem Prady. Paradoksalnie zdecydowali się na mnie właśnie dlatego, że ja nic dużego jeszcze nie zrobiłam! I może gdybym chodziła w tamtym pokazie Jacobsa, wszystko potoczyłoby się gorzej. Prada szukała nowych twarzy.
Przyszłam do siedziby marki. Kazali mi czekać, więc czekałam. Chyba ze 48 godzin! Inne dziewczyny przychodziły, wychodziły, a ja tkwiłam w korytarzu. Co chwilę przechodził tamtędy szef castingu, sama Miuccia Prada, stylista, potem makijażystka Pat McGrath ze swoim teamem.
W pewnym momencie chcieli zrobić próby makijażu, więc wzięli mnie. Ta próba tak im się spodobała, że w efekcie końcowy look powstał na mnie.
– Zostałaś muzą pokazu.
I to był największy przełom. Przejść w pokazie Prady to jedno, ale być dziewczyną, która inspiruje wszystkie looki, znaczy dużo więcej.
– Przestałaś przesiadywać w korytarzach, zaczęłaś pracować!
I to bardzo dużo. Robiłam nawet po 80 pokazów w sezonie! Chociaż od początku mojej kariery minęło tylko kilka lat, ten biznes teraz wygląda zupełnie inaczej. Top modelki nie chodzą już w tak wielu pokazach. Mamy trochę więcej spokoju i czasu dla siebie.
– Nie musicie jak szalone biegać od castingu do castingu?
Albo wydawać fortuny na kierowcę! W Paryżu podczas tygodnia mody masz swojego szofera, ale płacisz za niego sama. Potrzebujesz go przecież non stop. Pamiętam, że kiedy po moim pierwszym sezonie zobaczyłam rachunek, byłam przerażona. Wszystkie honoraria poszły na opłacenie przejazdów!
– Syzyfowa praca! W każdej ze stolic mody tak to wygląda?
W Nowym Jorku korzysta się z metra i chodzi się pieszo. To daje strasznie w kość, szczególnie zimą, ale przynajmniej nie wydajesz fortuny. Za to jest wyścig z czasem, nie masz go na nic, ani na jedzenie, ani na chwilę dla siebie.
Dziewczyny chodzą w rajstopach i spódniczkach, na to wkładają zimowe wielkie spodnie. Przed castingiem tylko te spodnie zdejmują…
Zuzanna Bijoch o trudach drogi na szczyt
– Bohaterka Twojej książki będzie musiała nieźle się namęczyć, zanim trafi na szczyt!
Oczywiście! Tak wygląda życie każdej początkującej modelki. Na początku naprawdę nie jest łatwo.
– Teraz, zamiast biegać na castingi, wystarczy pochwalić się liczbą followersów na Instagramie?
W pewnym sensie tak. Popularność w sieci przekłada się na sprzedaż kolekcji. Modelka, która ma kilkaset tysięcy albo nawet kilka milionów followersów na Instagramie, zapewni kolekcji świetną reklamę. Pokazy nie do końca są teraz robione pod znawców mody, tylko pod bardzo szeroką publiczność.
– Moda się skomercjalizowała.
Dokładnie. Dziewczyny mają mieć sławę już nie modelingową, a światową.
– A dopłacają Wam za to, że jesteście żywą reklamą?
Dopłacają. To jest osobna platforma i są klienci, którzy podpisując kontrakty z nami, zastrzegają, że chcą, abyśmy oprócz sesji zdjęciowej wykonały w ramach kontraktu na przykład dwa posty na Instagramie. Albo są takie kontrakty, które podpisuje się tylko pod kątem Instagramu. Dla modelek to jest następna forma komunikacji.
– Nie odziera się Was z życia prywatnego?
Trzeba samemu ustalić swoją granicę. Każdy ma ją gdzie indziej. Mam znajome, które nie mają problemu, żeby pokazywać się nago na zdjęciach w mediach społecznościowych. A ja mam z tym problem.
– A w pracy, podczas sesji?
W pracy nagość jest dla mnie zupełnie naturalna. Pod warunkiem że jest uzasadniona. Wydaje mi się, że teraz nagość jest wszędzie.
– Spowszedniała i zamiast szokować – nudzi?
Jak wchodzę na Instagram, co chwilę widzę dziewczynę w majtkach, która wsadza pupę w ekran. Dla mnie to nie jest dobry smak.
Zuzanna Bijoch o pracy zdominowanej przez mężczyzn
– Kiedyś dominował pogląd, że świat wielkiej mody to świat zepsuty, niebezpieczny dla młodych dziewczyn, w którym kobieta jest uprzedmiotowiona.
Moim zdaniem to świat, w którym kobieta jest przedstawiana w taki sposób, w jaki chcą tego stylista i fotograf. Na przykład Steven Klein znany jest z tego, że w jego obiektywie kobieta jest zniewolona.
– Co to znaczy? Fotograf mężczyzna dominuje?
Bardzo i zdarzają się nawet protesty, że to niemoralne. Dobrze jest pracować z fotografem, z którym widzisz świat podobnie. Jeżeli z czymś się nie zgadzasz, to efekty współpracy będą średnie. Fajne momenty modelingowe zdarzają się wtedy, kiedy charakter sesji jest ci bliski i kiedy fotograf szuka tego „czegoś”, co masz w sobie.
– Mam wrażenie, że bardzo dojrzale podchodzisz do swojej pracy.
Po ponad siedmiu latach w branży mody już mniej więcej wiem, jak wszystko będzie wyglądać z drugiej strony aparatu. Więc nie czekam, aż ktoś mi coś powie, lubię współpracować. Można zrobić wszystko: od zdjęć seksownych po ładne, komercyjne lub dziwne.
Jestem na tyle otwarta, że nawet jak się sobie nie podobam na zdjęciach, to mam pełen luz. Ale muszę też wiedzieć, co się dzieje. Nie jestem już 15-latką, która stoi z boku i czeka, aż wszyscy sobie porozmawiają i ustalą, a nikt jej nic nie powie.
– Sama decydujesz, w którą stronę zmierzasz zawodowo.
Przejmuję inicjatywę. To już nie te czasy, żeby wszystko robiła za mnie moja agencja. Teraz ja kontroluję sytuację.
– Przeprowadziłaś się do Nowego Jorku. Kupiłaś tam mieszkanie?
Nie kupiłam. Wynajmuję mieszkanie w East Village. Mieszkanie kupiłam w Polsce.
Zuzanna Bijoch o partnerstwie
– Jak Ci się żyje na Manhattanie?
Mieszkam tam już cztery lata. Od dwóch spędzam większą część roku. Nowy Jork jest bardzo intensywny. Dużo się dzieje. To miasto, które bardzo szybko eliminuje słabsze jednostki. W Nowym Jorku liczy się, jakie masz wpływy, z kim i gdzie jesz kolację. Każdy patrzy, z kim pracowałaś, ile zarabiasz.
Wszystko oparte jest na networkingu – sieci twoich towarzyskich i zawodowych kontaktów. Jak się samemu czegoś nie zrobi, to nic się nie wydarzy. Każdy non stop pracuje – to wyścig szczurów. Ludzie robią tu karierę, a jak chcą zwolnić tempo, biorą pieniądze, które zarobią, i wyjeżdżają.
– A Ty myślisz już o odpoczynku?
Jeszcze nie teraz! Mam tyle energii i pewnego rodzaju bezczelności, że to miasto mi pasuje, ale wiem, że to nie będzie trwało wiecznie. Kiedy przyjeżdżam do Europy, czuję, że mam wolne! Nie wyobrażam sobie życia rodzinnego w Nowym Jorku.
– Czyli chcesz już założyć rodzinę?
Na razie priorytetem jest praca. Mam chłopaka w Stanach, super się dogadujemy i to jest fajne, ale jestem jeszcze za młoda na deklaracje.
– Nie czujesz się czasem samotna?
Samotność to jest jeden z gorszych elementów pracy modelki. Samotność i ciągłe udowadnianie ludziom, że jesteś dobra.
– Musisz być najlepszą wersją samej siebie.
A przecież każdy ma czasem gorszy dzień! Znalazłam swój sposób, żeby czuć się lepiej, kiedy zbyt często podróżuję. Na krótkie wyjazdy lecę tylko z torebką. Zero walizek. Dzięki temu trochę wydaje mi się, że w ogóle nie podróżuję.
Niezależna Zuzanna Bijoch
– Po prostu wychodzisz do pracy?
Wychodzę po bułki, a tak naprawdę lecę do Barcelony na dwa dni. I naprawdę mam taką dużą torebkę, w której mieszczą się najważniejsze rzeczy.
– Jaka to torebka?
Givenchy. To jest duża, czarna, lakierowana torba, którą dostałam od projektanta. Zabieram dosłownie dwa T-shirty, dodatkowe dżinsy i jakąś małą kosmetyczkę. Dzięki temu jestem bardziej mobilna, oszczędzam czas na lotnisku.
Zawsze mam też ze sobą top i legginsy, które nic nie ważą. Więc kiedy jestem w hotelu, idę na siłownię i tam przez godzinę, półtorej biegam. Jestem tylko ze sobą, puszczam muzykę i się wyciszam.
– A wieczorem spotykacie się z ekipą na kolacji? Masz znajomych z branży?
Tak. Drużyny, z którymi pracuję, się powtarzają. Na wyjazdach zawsze idziemy gdzieś razem wieczorem, po zdjęciach. Modeling to bardzo socjalna praca. Wreszcie mam 22 lata i mogę napić się wina (śmiech).
– Czy po całym dniu na planie sesji masz jeszcze ochotę się stroić?
Doceniam te wszystkie szalone, piękne ubrania, ale jak myślę, że znowu mam się wbijać w gorsety, tafty, robi mi się słabo! Korci mnie ładnie skrojony bawełniany T-shirt i luźne spodnie typu boyfriend.
Do takiego prostego zestawu dobieram jeden bardziej szalony element – torebkę lub płaszcz. Żyję szybko i potrzebuję ciuchów, które nie będą mi przeszkadzać.
Zuzanna Bijoch o swojej szafie
– Dużo masz rzeczy w swojej garderobie w Nowym Jorku?
To jest mała garderoba (śmiech). Niestety, mam bałagan! Wstyd się przyznać, ale jestem jak tornado. Wszystko przekopuję, wyrzucam, przerzucam, a później się okazuje, że na drugi dzień muszę wylatywać, więc już nie mam czasu robić porządków!
– Ubrania dostajesz od projektantów czy kupujesz?
Bardzo dużo ubrań dostaję, więc potem nie mam serca kupować. Nawet jeśli nie odpowiada mi kolor torebki, którą dostanę, nie kupuję tego samego modelu w innym kolorze. Nie jestem zakupoholiczką.
– Jesteś oszczędna?
Po prostu logiczna w tym wszystkim. Wiadomo, jeśli jakaś rzecz mi się spodoba, to ją kupię, ale dla mnie wartość ubrań spadła w momencie, kiedy zaczęłam pracować. Większym luksusem jest to, że masz wolną przestrzeń. Metr kwadratowy mieszkania w Nowym Jorku ma o wiele większą wartość niż rzeczy, które okupują ten metr! Zdecydowanie jestem na etapie, na którym chcę ukrócić gromadzenie.
– Porządkujesz swoje życie?
Trochę tak. Przygotowuję się do długiej podróży…