Metamorfoza Karoliny Szostak
Nie wiem, czy nie jest mnie za dużo. Zastanawiałam się, dlaczego nikt na to nie wpadł, żeby mnie zatrudnić do reklamy lodówek. Otwierasz lodówkę i wyskakuje Szostak. Ale niektóre kobiety do mnie piszą: „Muszę sobie Pani zdjęcie wydrukować i powiesić na lodówce”.
– Żeby nie jeść?
Żeby jeść, ale zdrowo.
– Dla nich jesteś bohaterką. Nie uciekniesz od popularności.
Wiem, że nie ucieknę, ale myślę, że trzeba mnie dozować.
– Ta Twoja zmiana jest spektakularna i ludzie są Ciebie ciekawi teraz.
Może czekają, bo się boją, że będę miała efekt jo-jo (śmiech).
Karolina Szostak o jedzeniu
– Raczej dlatego, że chcą zmienić się tak samo jak Ty. A ja mam takie proste pytanie na początek. Dlaczego schudłaś?
To był impuls. Trochę też dlatego, że pracuję w telewizji, a telewizja to wizja – do tego gazety, kolorowe czasopisma. Na którymś ze zdjęć zobaczyłam, że troszkę jest mnie za dużo. Za duża buzia, biust ogromny. To był czas „Tańca z Gwiazdami” i pomyślałam, że to fajny pomysł na rozruszanie się. Bo najprawdopodobniej brakowało mi ruchu.
Zaczęłam odrobinę chudnąć, byłam na diecie pudełkowej, pilnowałam się, starałam się nie jeść niedozwolonych rzeczy, ale organizm nie chciał się ruszyć. Porozmawiałam o tym z Kasią, dziewczyną, która prowadzi firmę cateringową, i to ona zaproponowała mi post i oczyszczenie. Bo być może przy niedoczynności tarczycy, chorobie Hashimoto, na którą cierpię, wszystko jest zblokowane, a post może pomóc to odblokować.
– I przeszłaś na dietę Ewy Dąbrowskiej?
Tak. Pomyślałam, że spróbuję tego detoksu. Ale nie wyobrażałam sobie bycia na samych sokach. Niejedzenia niczego. Wiedziałam, że tego nie dam rady zrobić.
– Lubisz jeść?
Tak. Jestem smakoszem i lubię jedzenie. Lubię korzystać z życia, lubię na wyjazdach smakować lokalne dania, ryby, owoce morza. Mięso jadam sporadycznie. Lata temu rzuciłam jedzenie mięsa na co dzień.
– Dlaczego?
Bo wymyśliłam sobie, że od tego schudnę.
– Czyli chciałaś schudnąć? Bo mówiłaś…
…że nie chcę schudnąć, tak?
– Że dobrze się czujesz ze sobą w każdym rozmiarze.
Bo to jest prawda. Wtedy czułam się atrakcyjna i tak samo jest teraz. Nie schudłam po rzuceniu mięsa. W 2010 roku bardzo straciłam na wadze, ale jadłam tylko zupy i w zasadzie nic więcej. Nosiłam takie rozmiary jak teraz. Ale szybko przybrałam, bo mi się wydawało, że mogę sobie na wszystko pozwolić. Myliłam się. Nie mogę sobie pozwolić na wszystko. Teraz słyszę: „O, na pewno poleciałaś do sklepu i całą szafę wymieniałaś”. Nie, bo ja mam taką szafę-archiwum…
– …grubą szafę i chudą szafę?
Tak. I mam takie dżinsy, w które chciałam się zmieścić. I już się mieszczę. Mam satysfakcję.
– Kiedy je kupiłaś?
Mają ze 20 lat. I garnitur sprzed 15 czy 18 lat, Bossa, który miałam dwa razy na sobie, bo potem przytyłam. Ja cały czas miałam takie wahania góra–dół, góra–dół.
– W rozmowie z Piotrem Najsztubem powiedziałaś, że kobiety Cię lubią, bo widzą, że nie trzeba być chudą lalą, żeby odnieść sukces. Co powiesz im teraz?
Myślałam o tym i nie wiem. Może powinnam zrewidować tę teorię…
– Nie widzisz w tym sprzeczności?
Widzę, kobiety często do mnie piszą i pytają, jak to jest, przecież zawsze mówiłam, że się dobrze ze sobą czuję i nagle jakoś się odchudziłam. Nie umiem tego wytłumaczyć. Może przyszedł taki moment, że chciałabym coś zmienić.
– Może czterdziestka?
Może ta magiczna czterdziestka, a może to jest tak, jak z remontem mieszkania. Ciągle mówię: „Zrobię to w maju”, a potem: „Nie, może w grudniu”. I może wreszcie nadszedł ten czas.
– Pracując w telewizji, czułaś presję że musisz schudnąć?
Nie czułam. Ludzie różne rzeczy piszą pod zdjęciami w internecie. Wtedy mnie obrażali i teraz też mnie obrażają. Chwalili i teraz też chwalą.
– Żyjemy w takich czasach, że to, jak wyglądamy, jest bardzo ważne. I każda kobieta chciałaby wyglądać jak Ty teraz.
Ale piszą też: „Nie, no wygląda strasznie! Jaki ona ma szczurzy ryj. A te nogi kołkowate jej zostały. Ona jest jakaś przerobiona”. Co trzeba mieć w głowie, żeby obrażać drugiego człowieka? Przecież komentujący też mają koleżanki, mają matki, ciocie w różnych rozmiarach. Kobiety powinno się wspierać, a nie w tak okrutny sposób obrażać.
Co motywuje Karolinę Szostak do schudnięcia?
– Kiedy już się wkręciłaś w odchudzanie, miałaś jakiś cel? Oprócz tych dżinsów?
Nie. Niczego nie oczekiwałam. Nie ma tak, że dotrę do rozmiaru 36 czy 34 i będę szczęśliwa. Nawet się nie ważę. Czekałam na taki moment, kiedy sama powiem „dość”, i myślę, że teraz jest taki moment. Nie chciałabym już bardziej schudnąć.
Zależy mi na utrzymaniu tej sylwetki, którą mam. To jest fajne, jak idę na przykład do Łukasza Jemioła i po prostu zakładam rzeczy z wieszaka. Albo jak byłam u Paprockiego i Brzozowskiego na pokazie w ich sukience w rozmiarze 36. Sama byłam w szoku. Wyglądało to naprawdę dobrze, nie było obcisłe.
– Wcześniej miałaś kompleksy?
Nie! No, nie. Nauczono mnie akceptacji siebie. Były takie momenty, że mama mi mówiła: „Niuniu, mogłabyś schudnąć. Musisz coś zrobić, bo przesadziłaś. Pamiętam cię w tej sukience i tak pięknie wyglądałaś”.
– Jak reagowałaś?
Mówiłam: „Mamo, daj spokój, przyjdzie mój czas i do tego dojrzeję”. I najwyraźniej do tego dojrzałam.
– A co mama mówi teraz?
„Oj, Niunia, jak ty pięknie wyglądasz. Ty jesteś motywacją dla innych kobiet. Dla mnie też!”. Ale kiedy zaczęłam post w ubiegłym roku, to drugiego dnia zadzwoniłam do Kaśki i mówię: „Nie wytrzymam”. A ona: „Wytrzymaj tylko dwa tygodnie”. Przetrwałam te dwa tygodnie, a Kasia mówi: „Jeszcze tydzień, bo dopiero po dwóch tygodniach organizm się przyzwyczaja”.
Co tydzień byłam ważona i mierzona. Wchodziłam na wagę z zamkniętymi oczami i mówiłam: „Ważcie i mierzcie, ale nie mówcie, co tam widzicie”. Po trzech tygodniach miałam w udach osiem centymetrów mniej! Powiedziałam: „Dobra. Idę dalej”. Jak widzisz, że coś działa, to trudno o lepszą motywację.
– Akceptacja siebie to coś, co się wynosi z domu. Jak to było u Ciebie?
Jako dziecko wcale nie byłam ładna, byłam chuda jak patyk, nic nie jadłam. Mam takie zdjęcie, jak mam trzy–cztery lata i jestem takim szkieletorem z krótkimi włosami. Zaczęłam przybierać na wadze w wieku 15–16 lat.
Kariera Karoliny Szostak
– Wtedy też zaczęłaś występować w telewizji. Jesteś dzieckiem z „polskiego Klubu Myszki Miki”, czyli programu „5-10-15”. Jak tam trafiłaś?
Pani z „5-10-15” przyszła zrobić reportaż o naszej szkole i spytała, kto by chciał przyjść do telewizji i poopowiadać. Poopowiadałam i zaproponowano mi prowadzenie bloku Szortpress w „5-10-15”.
– Nie przewróciło Ci się w głowie od tej kariery? W szkole Ci nie zazdrościli?
Wypadek Karoliny Szostak
Nie. Ja myślę, że wtedy nie było tak dużej świadomości show-biznesu. Poza tym ja tam byłam tylko niespełna rok, bo miałam poważny wypadek samochodowy. Po trepanacji czaszki byłam łysa, miałam zeza. Producenci programu proponowali mi, żebym nadal występowała, żeby pokazać dzieciom, że w takim stanie też można funkcjonować. Ale mama się nie zgodziła.
– Co Ty myślałaś wtedy o sobie? O swoim ciele? Jak to zniosłaś?
Po prostu nie myślałam. To była walka, a przy tym bardzo szybko wróciłam do normalnego życia. Dzieciaki z mojej szkoły nigdy mi nie dały odczuć, że coś jest nie tak, dbały o mnie. Powrót do zdrowia trwał lata. Nie chwilę moment.
Najpierw chodziłam z obandażowaną głową, z ręką na temblaku, bo okazało się, że mam jeszcze złamaną rękę, czego początkowo w szpitalu nie zauważono. Przez pierwsze miesiące nauczyciele przychodzili do mnie do domu.
– To wyjątkowy czas dla dziewczyny. Kiedy ma się 15 lat, zaczyna budzić się w Tobie kobieta, chcesz się podobać.
To okres dojrzewania, pojawiają się chłopcy. U mnie się to bardzo późno zaczęło. Nie miałam wtedy ani głowy, ani predyspozycji, żeby być atrakcyjną dziewczyną.
– I nie było w Tobie buntu przeciwko sytuacji, w jakiej się znalazłaś?
Nie. Nie było buntu ani problemów koleżeńskich czy męsko-damskich. Zaakceptowałam ten stan z myślą, że z tego wyjdę. I tak się stało.
– Jesteś optymistką?
Tak. Dla własnego dobra. Staram się myśleć pozytywnie, nie mieć dołów, gorszych dni, takich, żeby siedzieć i myśleć nad życiem.
– To wymaga ogromnej siły.
Ale ważne jest też otoczenie, w którym funkcjonujesz. Kolega codziennie odwoził mnie do szkoły, znajomi zabierali mnie na wycieczki, na narty, chociaż nie mogłam jeździć. Wypadek był w marcu, a ja już w wakacje pojechałam do szkoły do Anglii. To cud, że wyszłam z tego i mogę żyć normalnie. Są oczywiście obostrzenia, których muszę się trzymać całe życie. Na przykład w ogóle nie mogę pić alkoholu. Ale żyję i fajnie to życie wygląda.
Praca Karoliny Szostak
– Wróciłaś potem do „5-10-15”?
Nie. Potem już był czas „Teleexpressu”.
– Czyli ciągnęło Cię do telewizji?
Tak. Mój wujek był wydawcą „Teleexpressu”. Zapytałam, czy mogę przychodzić i się poprzyglądać i zostałam. Byłam pomocnikiem reportera. Jeździłam na patrole z detektywem Rutkowskim. Zakładali mi kamizelkę kuloodporną, jechaliśmy na patrol, wracaliśmy w nocy, robiliśmy reportaż i tak to szło.
– Jak Cię traktowali koledzy? Byłaś partnerem czy maskotką?
Na pewno nie traktowali mnie źle. Masz na myśli jakieś podszczypywanki? Nic takiego nie było. Mam szczęście do ludzi, trafiam na dobrych szefów i współpracowników. To była świetna ekipa. Jarek Kret, Jarek Gugała, Gośka Ziętkiewicz. A potem był Polsat i redakcja sportowa.
– Dlaczego sportowa? Przypadek?
Miała być redakcja kulturalna. Wymyśliłam sobie, że będę jeździła na premiery filmowe, oglądała sztuki teatralne. Ale powiedzieli mi: sport.
– Rozczarowanie?
Nie, ale szef był bardzo wymagający. Musiałam pisać teksty na sucho, rzeczy, których nikt nie widzi i które nigdy nie szły na antenę. Byłam zła, myślałam: kiedy to się skończy?
– Marzyłaś o pracy na wizji?
Chciałam tylko iść do przodu. I któregoś dnia, w październiku, usłyszałam: „Dzisiaj wystąpisz”. Wystąpiłam i powiedzieli: „Super”. Ale jest tak świetnie, dopóki coś się nie wydarzy, zgubisz kartkę, padnie prompter, a ty musisz szybko zareagować. Mnie też się to zdarzyło.
Nauczyłam się na pamięć tekstu, który miałam powiedzieć, czego absolutnie nie powinno się robić, ale wydawało mi się, że tak będzie lepiej. No i pomyliłam szyk zdania. Koniec. Jęknęłam tylko, podniosłam kartkę i czytając, dobrnęłam do końca. Wtedy pomyślałam: Aha, to jeszcze nie jest to, trzeba nad sobą popracować.
– Jakie miałaś wzorce? Chciałaś być jak…
Jak ktoś? Nie, nigdy.
– Jak miałaś te naście lat, jakie sentencje wypisywałaś sobie na lustrze?
Dla mnie to był zwariowany czas. Dokładnie go nie pamiętam. Dużo rzeczy znam tylko z opowieści. Pamiętam jakieś drobiazgi, na przykład nasz stary numer telefonu, wszystko jest jakby poszatkowane. Ale lekarze ostrzegali mnie, że tak będzie, więc byłam na to przygotowana.
– Znów mówimy o wypadku.
To wciąż we mnie siedzi, bo miało wpływ na całe moje życie. Od nowa uczyłam się chodzić, mówić. Wciąż mam kłopoty z zapamiętywaniem. Czasem słyszę, że nie powinnam o tym opowiadać, bo to przyznawanie się do słabości.
– Ale to też walka, którą wygrałaś. Siedzi przede mną zdrowa, piękna kobieta.
Dotąd się przyjaźnię z lekarzem, który wtedy był na dyżurze. Świeżo po studiach, nie bał się wyzwań. Zadziałał błyskawicznie, od razu zaczął operować. Uratował mi życie.
– Jesteś jedynaczką. Jak to wszystko zniosła Twoja mama?
Bardzo ciężko, bo była po rozwodzie, sama ze mną, i właśnie otwierała swoją knajpę. Miała wtedy 35 lat i wszystko jej się zwaliło na głowę. W dniu, kiedy miałam wypadek, ona miała jakieś ważne spotkanie. Byłam u koleżanki, uczyłyśmy się, mama chciała po mnie przyjechać. Ale powiedziałam, że wrócę sama z Dominiką. „Nie, przyjadę”, upierała się. „Daj spokój, wrócę sama”. No i już nie wróciłam.
Znaleźli ją policjanci, powiedzieli że jestem w szpitalu. Mama przyjechała natychmiast i dowiedziała się, że jestem operowana. Ale żeby na wiele nie liczyła. To był cios. Operacja trwała 11 godzin. Mama cały ten czas siedziała pod salą, w końcu wyszedł lekarz i powiedział, że nie jest dobrze, rokowania są słabe. Mamie zawalił się świat. Nie mogła sobie darować, że wtedy po mnie nie przyjechała.
– Często wspominasz o mamie. Łączy Was niezwykła więź, mimo że jesteś już osobą mocno dorosłą.
Tak. Ja mam w ogóle bardzo wąskie grono przyjaciół. Nie zabiegam o to i nie potrzebuję. Wolę mniej, ale treściwie.
Karolina Szostak o przyjaźni
– A czego oczekujesz od przyjaciół?
Lojalności. Niczego więcej.
– Zawiodłaś się kiedyś?
Wielokrotnie. Jak ktoś komuś coś opowiada, a potem to krąży w różnych towarzystwach…
– I co wtedy robisz? Zrywasz znajomość?
Nie. Ale mówię wyraźnie, z czym mam problem, i dystansuję się. Możemy sobie porozmawiać o pogodzie. Dlatego ludzie mi często zarzucają, że słucham, ale nie mówię nic o sobie. Nie jestem osobą, która usiądzie i opowie o swoich chłopakach, osobistych przeżyciach.
– Powiedziałaś, że lepiej się dogadujesz z mężczyznami niż z kobietami.
Zauważyłam, że to się z wiekiem zmienia. Im jestem starsza, tym mam więcej cierpliwości, jestem bardziej otwarta. Kiedyś irytowało mnie takie luźne plotkowanie, infantylne rozmowy, gdzie która chodzi do sklepu, jakie ciuchy sobie kupiła. Myślałam, że to strata czasu. Ale jak się nad tym zastanowić, to też budowanie relacji.
Karolina Szotak wzorem dla kobiet
– A Ty nie lubisz ciuchów? Nawet teraz, kiedy tak świetnie wyglądasz?
Nie, w ogóle mnie to nie kręci. Nie chodzę po galeriach. Ani mnie to specjalnie nie bawi, ani nie mam na to czasu. Typowe babskie zajęcia kiedyś wydawały mi się głupie. Teraz zaczynam je lubić. Może głupieję z wiekiem (śmiech).
– Jak się czujesz jako wzór dla kobiet?
Wzór? Miłe jest to, że do mnie piszą, że pytają mnie o radę. Opisują swoją sytuację życiową. Piszą na przykład, że nie stać ich na catering. Tłumaczę, że to nie musi być catering, wysyłam tabelkę z rzeczami, które mogą jeść. Dlatego postanowiłam napisać poradnik.
Nie tylko o tym, jak się odchudzać, ale też jak się ubierać, jak dbać o ciało, bo sama korzystałam z usług kliniki. Ja wiem, że kobiety mówią: „Nie mam na to pieniędzy”. A przecież wystarczy mieć bańkę chińską za 10 złotych.
– Czujesz, że masz misję?
Nie wiem, czy misję, ale cieszę się, że mogę pomóc tym kobietom. Mam też poczucie odpowiedzialności, żeby ich nie zawieść i nie zawieść siebie, czyli żeby uniknąć efektu jo-jo, na który wszyscy czekają.
– Wyglądałaś ślicznie jako osoba pełna. Spotkałam się nawet z taką opinią, że wtedy było lepiej.
Tak też mi piszą: „Kiedyś była Pani jakaś, a teraz jest Pani jak wszystkie”. Myślę, że do końca tak nie jest, bo ani charakter, ani to, co mam w głowie, się nie zmieniło. Ja to nie tylko ciało. Ktoś mi powiedział, że jestem pewniejsza siebie. Nie jestem. Jestem mocno wycofana. Może się komuś wydawać, że jestem „hej, do przodu”, ale to nieprawda.
– Powiedziałaś, że masz problem z kokietowaniem mężczyzn, którzy Ci się podobają. Dlaczego?
Od razu się usztywniam. Nie wiem dlaczego. Może to forma obrony?
– A wiesz, co ludzie mówią? Schudła, bo chce znaleźć faceta.
Ale jak nie schudłam, to też chciałam znaleźć. Nie sądziłam, że jak schudnę, to od razu ustawi się kolejka. Jak facet ma się znaleźć, to się znajdzie. Czy jesteś gruba, czy chuda.
– Na „pudelkach” lądują Twoje cytaty. Podobno dziwisz się, że jesteś sama, szukasz miłości. Rysuje się obraz osoby, która strasznie poszukuje tego faceta i głównie na tym się koncentruje. Jak się z Tobą rozmawia, w ogóle nie ma takiego wrażenia!
Bo nie szukam na siłę. Ale gdy dziennikarze pytają: „Czy chciałaby pani być w związku”, odpowiadam zgodnie z prawdą, że chciałabym. Później czytam: „Szostak szuka męża”. A co by było, jakbym powiedziała, że nie szukam? „Szostak przerzuciła się na kobiety”! Już tak napisali w ubiegłym roku. To też już było.
– Jesteś z siebie dumna?
Tak. Jestem dumna, że wytrwałam.
– I jesteś szczęśliwa, tak mało jedząc?
Tak. Zresztą wcale mało nie jem. Jem dużo warzyw i nauczyłam się wybierać. Wiem, co mogę, czego nie mogę. A jak jestem za granicą, to sobie pozwalam na drobne grzeszki. Jak będę we Włoszech, zjem pizzę.
– Co byś chciała robić za 10 lat?
Nie zastanawiam się nad tym. Powiem ci banalnie, że chciałabym mieć męża i dzieci. I pracować w telewizji. To jest mój drugi dom, pracuję tam cale życie. Dwadzieścia lat w Polsacie.
– A nie chciałabyś zająć się zawodowo odchudzaniem kobiet?
Powstaje książka i to może być początek. Jeśli mi się powiedzie i uda mi się utrzymać dobrą formę, to fajnie byłoby zrobić na przykład taki program w telewizji.
– Mam wrażenie, że zamyka się Ciebie w pudełku z napisem „To ta, co schudła”. A Ty jesteś zupełnie inną osobą niż znane trenerki i miłośniczki życia fit. Pogodną, wyluzowaną.
Bo ja jestem tu i teraz. Dla nich żywienie, utrzymanie sylwetki jest życiem. A dla mnie życiem jest życie. A przy okazji schudłam.
Rozmawiała KATARZYNA SIELICKA