Joanna Przetakiewicz o wolności, szczęściu i przygodach
– W jakim momencie życia teraz jesteś?
Czuję się wolna i szczęśliwa. W stu procentach składam się z radości.
– Odważne wyznanie…
Na pewno bardzo optymistyczne. Cała ja! Mam 49 lat. Jestem doświadczoną kobietą i moje życie wcale nie było łatwe. Ale powtarzam za Édith Piaf: „Niczego nie żałuję”. I gdyby nagle ktoś cofnął czas, wszystko zrobiłam tak samo. Miałabym to samo życie, te same dzieci, które są moim największym szczęściem, tych samych mężczyzn, pewnie popełniłabym te same błędy.
Wczoraj myślałam o naszym spotkaniu. Co ja ci powiem? Co przekażę kobietom, które będą tę rozmowę czytały? Czy uda mi się zainspirować je do zmian, do odrobiny szaleństwa? Bo jestem głęboko przekonana, że w życiu trzeba podejmować wyzwania i ryzyko. Generować nowe możliwości. Jak w dowcipie, kiedy Bóg mówi do modlącego się o wygraną: „Daj mi szansę i wypełnij w końcu los!”.
Trzeba czasami opuścić swoją strefę komfortu, żeby móc doświadczyć czegoś nowego. Inaczej nuda, przestajemy się rozwijać. I chociażby dlatego ostatnio wzięłam udział w reality show „Azja Express”, co dla większości mojego otoczenia było totalnym zaskoczeniem, a prawdę mówiąc – szokiem. Ta wyprawa okazała się jedną z najciekawszych i najbardziej zaskakujących przygód w całym życiu.
– A dlaczego, a znamy się już parę lat, wydaje mi się, że dopiero teraz złapałaś wiatr w żagle?
Jeśli chcesz to zrozumieć, musimy się cofnąć w przeszłość. Dwa lata temu zmarł Jan Kulczyk. I ta jego śmierć była dla mnie ogromnym ciosem i szokiem. To był moment, kiedy zamroziłam samą siebie. Wcześniej też nie było mi łatwo, bo przeżywaliśmy bardzo trudny rok. Rozstaliśmy się, co skrzętnie, krok po kroku, odnotowywały media. Po odejściu Jana nie byłam w stanie zapłakać.
Dwa miesiące po pogrzebie, których nawet nie pamiętam, pojechałam na nowojorski Fashion Week. Uwielbiam atmosferę pokazów mody. Kolorowy, kreatywny i bajkowy świat, czasami aż nierzeczywisty. Bardzo mój. Tym razem nie cieszyło mnie nic. Choć zabrałam dwie walizki ubrań, przechodziłam tydzień w jednej sukience. Cały czas byłam bardzo smutna. W drodze powrotnej w samolocie zrozumiałam, że dopadła mnie fala żałoby.
Jestem emocjonalnie zdyscyplinowana, nie pozwalam sobie na słabości i zawsze wydawało mi się, że nie ma sprawy, której nie umiałabym przeżyć. A jednak… Przerażone moim stanem przyjaciółki w listopadzie zabrały mnie w góry do SPA. Kocham góry. Dają ciszę, majestatyczne poczucie bezpieczeństwa. Pamiętam pierwszą rozmowę z lekarzem, który kierował pacjentów na zabiegi.
Po godzinnym monologu, kiedy wyrzucałam z siebie wszystko, co zdarzyło mi się w ciągu ostatnich lat, przerwał i powiedział: „Pani nie potrzebuje detoksu dla ciała, tylko dla duszy”. I umówił mnie na spotkanie z psychologiem, który zadał mi pierwsze pytanie: „Czego się pani w życiu obawia?”.
Ponowił je znowu po 15 minutach. Po kolejnych 30 znów. Zdezorientowana spytałam: „Czy pan doktor mnie słucha?”. „A czy pani siebie słucha?”, odpowiedział. Ludzie na to samo pytanie w odstępach czasu odpowiadają inaczej. Podobno dopiero za czwartym razem mówią prawdę.
Joanna Przetakiewicz o lęku
– A Ty czego się obawiasz?
Wtedy obawiałam się zupełnie czegoś innego niż dzisiaj. Że zostałam sama, bez tak ważnego dla mnie człowieka. Byliśmy razem 10 lat, rozstaliśmy się półtora roku przed śmiercią Janka, ale do końca miał na mnie ogromny wpływ. Wiedziałam, że mogę na niego liczyć, a on wiedział, że może liczyć na mnie.
I kiedy go zabrakło, moje poczucie bezpieczeństwa zostało potwornie zachwiane. Nasze rozstanie, jak każde zresztą, było bolesne, ale po śmierci pojawiła się dręcząca myśl: czy na pewno wszystko zdążyliśmy sobie wyjaśnić? Czy ten czas, kiedy byliśmy razem, był pełny? Czy dałam mu szczęście? Długo wychodziłam z tego stanu.
Londyński bioenergoterapeuta zadał mi proste pytanie: „Jak go pamiętasz?”. A ja odpowiedziałam: „Mieliśmy bardzo szczęśliwe życie i wielką miłość”. I dodałam: „Nie chcę o tym myśleć, bo wtedy będę tęskniła bardziej”.
On odpowiedział: „Myśl o nim, myśl jak najlepiej. I wspominaj tylko te najcudowniejsze lata. Zobaczysz, jaką sprawi ci to ulgę”. Zajęło mi trochę czasu, aby to zrozumieć, ale potem niespodziewanie dla mnie samej nastąpiła metamorfoza. Niewątpliwie bardzo pomogła mi mądra i szczera rozmowa z córką Jana, Dominiką.
– Naprawdę? Masz opinię osoby, której wszystko przychodzi łatwo.
To nie tak. Oczywiście jestem totalną optymistką. To wielki dar od Boga. Jestem radosna, uśmiechnięta, pewna siebie, ciekawa, co przyniesie każdy dzień. Nie zazdroszczę niczego nikomu i kocham ludzi. Może dlatego wszystkim się wydaje, że urodziłam się pod szczęśliwą gwiazdą i płatki róż same sypią mi się pod nogi.
Joanna Przetakiewicz wyszumiała się za młodu
– Joanna z przeszłości…
…jako 14-latka postanowiłam, że będę mieć trójkę dzieci. To najlepsza decyzja mojego życia. Największe szczęście, osiągnięcie, duma i satysfakcja.
Byłam jedynaczką. Miałam rodziców, dziadków, mnóstwo kochających mnie cioć i wujków, ale nie miałam z kim dzielić dziecięcych marzeń. Zazdrościłam koleżankom, że miały siostry i braci, w związku z tym postanowiłam, że muszę mieć dużą rodzinę. I to szybko.
Więc kiedy mając 18 lat, spotkałam przyszłego męża, byłam gotowa do małżeństwa. On był 13 lat starszy. Nic nie mogło mi przeszkodzić.
– Nie szkoda Ci było młodości?
Zdążyłam się wyszaleć. Moja młodość była bardzo intensywna. Miałam swojego pierwszego chłopaka, swój świadomy pierwszy raz. Zawsze byłam rebel, buntowniczką z wyboru, szefową każdej bandy. Mama była notorycznie wzywana do szkoły.
Nie wiem, jak skończyłam liceum. Lekcje olewałam, na przerwach paliłam papierosy, pod szkołę podjeżdżał po mnie mój chłopak rockman. Nosiłam szpilki do dresów, malowałam się jak Madonna, kochałam AC/DC.
Rodzice nie byli zachwyceni moją życiową postawą, ale zachowywali się mądrze. Wiedzieli, że nie jestem idiotką i nie wpakuję się ani w alkohol, ani w narkotyki, ani w inne problemy.
– Ale jako 18-latka wpakowałaś się w małżeństwo.
A trzy lata później w pieluchy. Miałam 21 lat, kiedy urodziłam Aleksa. I to nie była wpadka. Studiowałam wtedy prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Pierwszego syna urodziłam po pierwszym roku studiów, drugiego po trzecim i trzeciego po obronie pracy magisterskiej.
To były przeszczęśliwe lata. Nie żałowałam, że nie mam czasu na wyjazdy i imprezy i że nie prowadzę studenckiego życia. I tak jak w liceum nie uczyłam się wcale, na studiach nauka mnie bardzo mocno wciągnęła.
Byłam jedną z najlepszych studentek, przy okazji niańcząc dzieci. Zgarniałam wszystkie nagrody rektorskie, które idealnie starczały na luksusowe wtedy pampersy.
– Skąd taka zmiana?
Każdy ma w życiu momenty zwrotne, kiedy mówi sobie: albo teraz, albo nigdy. Zrozumiałam, że czasy, kiedy chodziłam na wagary, nie uczyłam się i szalałam po nocy, bezpowrotnie minęły. Nastał czas dojrzałości i decyzji, czego naprawdę chcę.
Wtedy chciałam być dobrą matką, dobrym przyszłym prawnikiem i… chciałam zarabiać pieniądze. W 1992 roku razem z siostrą męża założyłyśmy klinikę stomatologiczną, która była drugą prywatną kliniką w Polsce. Firmę tworzyłyśmy od zera. Moje życie po raz kolejny przyspieszyło. Miałam trzy priorytety: dzieci, studia i praca. Rano byłam na uczelni i w pracy, potem leciałam do domu do dzieci i wieczorem wracałam do pracy. Nie wysiadałam z samochodu…
Po studiach poszłam na aplikację radcowską. Wiedziałam, że nie będę radcą prawnym, bo mój biznes idzie jak burza, ale studiować prawo i nie postawić kropki nad „i”? Nie, to nie ja! W tym natłoku zajęć najbardziej cierpiała aplikacja. Na jeden z ostatnich egzaminów poszłam nieprzygotowana. Weszłam do sali z koleżanką i kolegą, którzy znali cały materiał.
Oni rzucali paragrafami i orzecznictwem, ja lałam wodę i marzyłam, by profesor postawił mi tróję na szynach. Na koniec egzaminator spojrzał na nas i powiedział: „Pan cztery minus, pani (do koleżanki) trója, bo klepie pani bezmyślnie na pamięć.
A pani (zwrócił się do mnie) piątka, bo choć większość rzeczy pani zmyśliła, to przez cały czas zastanawiałem się, kto ma rację: ja czy pani. Ma pani pewność siebie i talent interpretacji. Pani klienci będą bezpieczni. Gratulacje”.
– Nieźle! Więc czemu nie zostałaś prawnikiem?
Smak wolności własnego biznesu jest tak potężny, że nie było szans. A w tamtym czasie, gdy hulała już klinika, potem następna, zaczynanie od nowa nie miało sensu. Poza tym miałam trzech małych synów i… właśnie postanowiłam się rozwieść.
– Dlaczego?
Kiedy coś chciałam przemyśleć, wsiadałam wieczorem w samochód i jechałam przed siebie. Którejś nocy, gdy tak jechałam bez celu, zdałam sobie sprawę, że drogi moje i mojego męża dawno się rozeszły. Że nie mamy ze sobą już nic wspólnego oprócz synów. Moje małżeństwo nie miało przyszłości i wiedziałam to od wielu miesięcy.
Miałam 34 lata i świadomość, że jeżeli teraz nie zawalczę o siebie, rozpadnę się na kawałki. Ale jak się rozwieść, gdy ma się trójkę małych dzieci? Jak to zrobić, by je przez taką traumę jak najmądrzej przeprowadzić? Skorzystałam z rady pani psycholog. Bardzo mi wtedy pomogła.
Powiedziała: „Pani Joanno, nie może mieć pani do siebie pretensji, że tak się potoczyło wasze życie. To się zdarza. Jeśli będzie pani tak myślała, z mojej klientki stanie się pani moją pacjentką”.
Joanna Przetakiewicz o rozwodzie
– Rozwód. Trudna decyzja.
Zwłaszcza że odchodziłam donikąd. Nie miałam drugiego faceta, który czekał na mnie z otwartymi ramionami. Miałam bardzo trudny moment, bo wtedy otworzyłyśmy drugą klinikę, a z nowymi wspólnikami dwie nowe restauracje. Sporo nas to kosztowało. Z domu wyprowadziłam się z walizką. Nie wzięłam nic.
Zaczynałam od zera. Przeniosłam się z synami z Anina do centrum, wynajęłam mieszkanie, urządziłam meblami z IKEI, zmieniłam dzieciom szkoły. Pamiętam pierwsze tygodnie… Krew mi się ścinała w żyłach ze strachu. Co będzie dalej? Czy ja sobie poradzę?
Byłam samotną matką trzech synów w trudnym wieku i każdy dzień był dla mnie wyzwaniem. To, co było wtedy szczególnie bezcenne, to fakt, że moi rodzice i przyjaciele stali przy mnie murem. Półtora roku po rozwodzie poznałam Jana Kulczyka. I nie muszę mówić, że to też nie była najłatwiejsza sytuacja na świecie.
– Nie bałaś się?
Bałam. Ja byłam wolna, Jan nie. To zawsze strasznie trudne życiowe sytuacje, ale nasza relacja była tak intensywna od pierwszego spotkania, że pewne sprawy były nie do zatrzymania.
To było tornado… Jeden z moich wspólników, dziś już świętej pamięci, powiedział swojej żonie: „Wiesz, chciałbym wziąć pigułkę, żeby się odkochać w tej kobiecie, do której odchodzę, i żeby wszystko wróciło do normy. Ale nie ma takiej pigułki i ja nie jestem w stanie niczego cofnąć”. My też nie mogliśmy cofnąć naszych uczuć, choć ja nigdy Jana do niczego nie namawiałam.
Joanna Przetakiewicz o mężczyznach
– A czy kobiecie w ogóle potrzebny jest mężczyzna?
Bardzo. Nie wyobrażam sobie życia bez mężczyzn.
– Ale od czasu, kiedy rozstałaś się z Janem, w Twoim życiu nie było stałego mężczyzny.
Po rozstaniu z Janem było mi trudno, bo nasz związek był bardzo silny. Byliśmy razem 10 lat, a po tym, co wspólnie przeżyliśmy, można powiedzieć, że było to jak lat 20. Wiele się od niego nauczyłam, był niezwykle fascynującym człowiekiem.
Kiedy zmarł, nie byliśmy już razem, a ja wciąż czułam z tyłu jego oddech. Od tamtej pory są oczywiście w moim życiu mężczyźni. Teraz spotykam się z kimś wybitnie interesującym, ale zbudowanie trwałego związku nie jest łatwe.
– Dlaczego?
Bardzo szybkie tempo życia, inne kraje, praca… Zasada numer jeden szczęśliwej kobiety, co powtarzam nawet córkom moich przyjaciół: „Nigdy, przenigdy nie zakochaj się nieszczęśliwie, bo tylko idiotki tak robią”. Nie można być bardziej zaangażowaną w faceta niż on w ciebie. Mężczyzna ma być męski, a kobieta kobieca.
Tego się trzymam i jak mówią moje przyjaciółki: „Asiu, ty jesteś dziewczyną z zasadami”. Zawsze mówimy o tym ze śmiechem, ale naprawdę w to wierzę. Jeden z moich partnerów, których miałam przez ostatnie trzy lata, oświadczył mi się, mówiąc: „Czy nie chciałabyś mieć w życiu czegoś, czego jesteś pewna? Czegoś, co będzie jak skała? To ci da małżeństwo ze mną. Nie będę ograniczał ci wolności, będziesz robiła, co chcesz”.
– I co mu odpowiedziałaś?
W życiu nie słyszałam takiego niezrozumienia relacji damsko-męskich i w ogóle relacji w życiu. Ręce mi opadły. Powiedziałam mu tak: „Słuchaj, mam tyle pewności siebie i tylu wspaniałych przyjaciół dookoła, że nie muszę budować sztucznej przystani”. To, co czyni nas szczęśliwymi, to prawdziwa atencja innych ludzi.
Wymiana tej cudownej, życiodajnej energii. Dlatego bardzo dbam o relacje z bliskimi. Nie potrzebuję mężczyzny do wsparcia finansowego lub towarzyskiego. W związku liczy się tylko wielka miłość i tylko wtedy wyjdę za mąż.
Joanna Przetakiewicz w rozkwicie
– Zawsze byłaś piękną kobietą, ale ostatnie lata… Co było powodem Twojej totalnej metamorfozy?
Prawie siedem lat temu założyłam La Manię i od tego czasu moje życie bardzo przyspieszyło. Zawsze uważałam, że kobieta powinna mieć pasję i pracę. Związek z Janem był szalony. Przeprowadziliśmy się do Londynu, nieustannie podróżowaliśmy po świecie, prowadziliśmy bogate życie towarzyskie, ale cały swój czas zadedykowałam jemu i synom.
I w pewnym momencie poczułam, że mi to nie wystarcza. Zawsze wiedziałam, że chcę robić coś związanego z modą. Kiedy o swoim projekcie na La Manię powiedziałam Karlowi Lagerfeldowi, przyklasnął mi i powiedział: „Będę cię wspierać w każdym aspekcie”. I tak też się stało. La Mania była gigantycznym zwrotem w moim życiu. Oczywiście prawdą jest…
– …że była początkiem końca Twojego związku z Janem.
W pewnym sensie tak, bo ja się w La Manii zakochałam. Było dokładnie tak, jak powiedział mi Karl: „Kiedy raz w to wejdziesz, nigdy nie wyjdziesz. Moda to bardzo szczęśliwy, ale i bardzo zazdrosny związek”. Jan zawsze był moim priorytetem, ale uwagi miałam już mniej.
Nasze drogi zaczęły się rozchodzić. A kiedy rozstaliśmy się, rzuciłam się w wir pracy. Po roku zdałam sobie sprawę, że tylko pracuję. I na nic innego nie mam już czasu. Musiałam to zmienić. Dziś staram się po równo oddawać życiu i pracy. Chcę rozwijać La Manię. To mnie nieustannie niesie.
– Życie Cię niesie.
To prawda. Wszystko, co dziś robię, daje mi nieprawdopodobne poczucie szczęścia i spełnienia. Ale najbardziej podoba mi się to, że nie wiem, co będzie dalej. I nie chcę wiedzieć. Jaką niespodziankę mi życie zgotuje? Jaki scenariusz napisze?
Moje przyjaciółki mówią: „Asia, zamiast się uspokoić, cały czas lecisz w górę”. A ja im ostatnio powiedziałam: „Dziewczyny, wsiadłam w rakietę, z której nie mam zamiaru wysiadać. I na razie nie mam też zamiaru lądować”.
Jak poczuję jakiś faktor, który to zmieni, może wyląduję? Ale co to będzie? Nie mam pojęcia!