Ola Kwaśniewska i jej priorytety
– Gdybyś musiała wybierać między kultową torebką Chanel 2.55 za trzy tysiące euro a wsparciem terapii chorego dziecka, to?
To żaden dylemat, bo po pierwsze, żadnego przedmiotu nie przedłożyłabym nad człowieka, a po drugie, bez bólu rezygnuję z drogich torebek. Wydawanie dużych pieniędzy na ubrania czy gadżety nie sprawia mi przyjemności.
Wszelkie nadwyżki budżetowe przeznaczam na podróże. I nie zdarza mi się myśleć: cholera, gdybym siedziała w domu zamiast się szlajać po świecie, miałabym torebkę Chanel.
– Nie rozumiesz więc kobiet, które zadłużają się po to tylko, aby mieć „coś” od znanego projektanta?
Rozumiem to, że ludzie mają różne potrzeby. Być może taki zakup niektórych dowartościowuje, bo lubią czuć, że ich na to stać, inni chcą podkreślić swój status społeczny, ale są też pewnie tacy, którzy kupując piękny markowy ciuch, czują się, jakby kupowali małe dzieło sztuki.
Nie wtrącam się w to, co kto lubi. Mnie to akurat nie kręci. W ogóle na ciuchowe zakupy chodzę „raz na ruski rok”, kiedy już szukam czegoś bardzo konkretnego.
Ola Kwaśniewska o modzie
– Jak to się stało, że uchodzisz za jedną z lepiej ubranych Polek?
Nie mam pojęcia. Na pewno niezależnie od tego, czy jest to twój żywioł, czy nie, trudno jest modę ignorować, bo przecież musisz się ubierać. Siłą rzeczy jakiś styl wypracowujesz. Możesz się z tym nie zgadzać, ale ludzie postrzegają cię również przez pryzmat tego, co masz na sobie.
Dobrze jest mieć tego świadomość. Niestety, odnoszę wrażenie, że dziś umiejętność dobierania elementów garderoby góruje nad wszystkim innym. Nie mogę się w tym odnaleźć. Moda może być fajną zabawą w wyrażanie siebie, ale większym obciachem jest nie czytać książek, niż mieć brzydkie sukienki.
A tymczasem do rangi wydarzenia urasta kolor paznokci…
– Bo to jest kolor paznokci tej Oli Kwaśniewskiej.
Nieustannie zderzam się z wyobrażeniem ludzi na swój temat. Jestem uwikłana w wizerunek wypracowany latami przez rodziców, któremu muszę sprostać, często powściągając własny temperament.
Muszę uważać na to, jak wyglądam, co mówię, choć nie jest to dla mnie naturalne, bo język mam wyrywny. Kiedy mam ochotę zaszaleć modowo, cenzuruję samą siebie: może jednak grzeczniej.
I rzeczywiście publiczne pochwały zbierałam zwykle wtedy, kiedy decydowałam się na rzeczy bardzo klasyczne. Polacy najwyraźniej lubią rzeczy przewidywalne. Premiują zachowawczy styl.
– Co wybierasz, będąc poza kadrem fotografów?
Przede wszystkim wygodę. Najczęściej chodzę w legginsach i oversize’owych topach. Lubię się szybko ubrać, a nie stać godzinami przed lustrem.
Zrobiłam niedawno porządek w szafie i nadal zastanawiam się, z czego mogę zrezygnować, żeby jeszcze bardziej sobie ułatwić poranne wybory.
Ola Kwaśniewska o swojej szafie
– Pytanie, jak duża jest ta szafa?
Nie byłabyś pod wrażeniem.
– Czy któreś z ubrań wisi tam latami? Czy masz tak zwane evergreeny?
Tak. Wprawdzie mama mi zawsze powtarza: „Jeśli nie założysz czegoś na siebie przez rok czy dwa, to już nigdy”, ale mi się zdarza wrócić do jakiegoś ubrania po latach. Moda tak często zatacza krąg, że jeśli nie zmienia ci się sylwetka, możesz być modna, wyciągając z szafy coś starego.
W mojej szafie zawsze wiszą dobrze dopasowane dżinsy, biała koszula, mała czarna, szorty i rurki w różnych kolorach, luźne topy, głównie białe i szare, oraz legginsy w przeróżne wzory. Na co dzień mój styl ubierania zależy od nastroju.
Gdy chcę się wtopić w tłum, to ubieram się jak chłopczyca i przeważnie bardzo dobrze to się klei z moim charakterem. Aż przychodzi taki dzień, że nachodzi mnie ochota, żeby założyć sukienkę i tak ciągnę przez tydzień bez wyraźnego powodu.
Moje pierwsze doświadczenia stylizacyjne były oczywiście ściśle związane z fascynacjami muzycznymi. Jako nastoletnia fanka Nirvany i Rage Against The Machine byłam „grunge’ówą” chodzącą w rozciągniętych swetrach mojego taty i pomarańczowych martensach.
Potem miałam fazę na industrial, czyli Nine Inch Nails, a to się przekładało na strój czarno-czarny. Pod koniec liceum byłam już wolna od konotacji stylistyczno-muzycznych, za to wraz z koleżankami popadłyśmy w styl à la stewardesa i jak jeden mąż chodziłyśmy w ołówkowych spódniczkach i bluzkach z kołnierzykiem.
– Pamiętam Bal Debiutantek w Paryżu w 2001 roku, na którym pojawiłaś się w gronie córek prezydentów z całego świata. Byłaś już na studiach i przestałaś być Oleńką w martensach.
To był chyba ten pierwszy moment, kiedy zrozumiałam, że to, co mam na sobie, też może być traktowane jak wypowiedź. Tamten Bal Debiutantek był równocześnie zbiórką środków na Fundację Marii Curie-Skłodowskiej, więc postanowiłyśmy z mamą podkreślić ten wątek polskości.
Jako jedyna debiutantka miałam na sobie sukienkę od rodzimego projektanta, a nie wypożyczoną z francuskiego domu mody. I rzeczywiście zostało to w przyjazny sposób odnotowane. Autorką sukienki była Ewa Minge. Kiedy po balu poszłam ją odebrać z garderoby, na wieszakach wisiały: Dior, Chanel, Lacroix – gotowe do odesłania do showroomów.
Nagle słyszę, jak garderobiane rozmawiają między sobą po francusku: „Słuchaj, sprawdź to dokładnie, bo ta dziewczyna twierdzi, że sukienka od Iv Menż jest jej i chce ją zabrać do domu” (śmiech). To, jak wyglądałam, oceniano na szczęście głównie w Paryżu.
Nie było jeszcze błyskawicznie reagujących portali internetowych. Dzięki temu następnego dnia, jak gdyby nigdy nic, poszłam na uczelnię i nie zmyła mnie fala złośliwości. Teraz byłoby dużo trudniej, o czym przekonałam się choćby na przykładzie sukni ślubnej.
– Zaskoczyło Cię to?
Zaskoczyło mnie, że temat sukni, podobnie jak inne okołoślubne tematy, ekscytował niektóre media bardziej niż mnie samą. W efekcie czułam ogromną presję i znów musiałam się dostosowywać do oczekiwań nie do końca spójnych ze mną.
Ola Kwaśniewska o projektantach
– Nie podobałaś się sobie w tej sukni ślubnej?
W lustrze bardzo (śmiech). Niestety, ten obraz nieco wymazały zdjęcia spod kościoła, gdzie warunki… powiedzmy, że nie sprzyjały zaprezentowaniu jej w pełnej krasie.
– Ustawianie się na tak zwanej ściance to też w pewnym sensie teatr. Podobnie jak ceremonia ślubna. Z którego profilu się ustawiasz?
Mam słaby instynkt samozachowawczy. Garbię się, robię miny, nogi ustawię jakoś bez sensu. Zawsze jestem skrępowana tym, że tylu ludzi naraz robi mi zdjęcia. Spinam się, drętwieje mi twarz, czuję, że usta mi drżą. Nie jest to mój żywioł.
Prywatnie wolę być fotografem niż obiektem fotografowanym, a tu w dodatku nie masz co liczyć na łaskawość tych, którzy te zdjęcia publikują. Dla nich im gorzej wyszłaś, tym lepiej. Daleka jestem jednak od wypowiadania się na temat ścianek sponsorskich z pogardą, jak to teraz jest w modzie.
To nie jest fair przede wszystkim wobec naszych projektantów, bo wiadomo, że jeśli nie będzie tej ścianki, mogą oni zapomnieć o pokazach. Sama chętnie bym ją sobie darowała, ale przyjęcie zaproszenia na pokaz jest jednoznaczne z tym, że godzę się na niej sfotografować.
Uparte twierdzenie, że tylko po to chodzi się na pokazy, jest czystą złośliwością, fałszującą obraz tego rynku. W dodatku twierdzą tak media, które same wolą publikować zdjęcia ze ścianek niż efekt pracy projektanta.
– Ostatnio wycofałaś się z życia salonowego. Dlaczego?
Nie mam do tego nerwów. Moje „życie salonowe” to zawsze były przede wszystkim pokazy mody. Bardzo lubię się z naszym środowiskiem modowym i chętnie je wspieram, ale ilość artykułów po każdym wyjściu jest przytłaczająca.
Ludziom potem wydaje się, że to jest moje główne zajęcie, ba!, moje być albo nie być, a to nieprawda. Zwróć uwagę, że słowo „celebryta” wypowiadane jest już z takim obrzydzeniem, jakby był to najgorszy gatunek ludzi. Klasa próżniacza. A przecież są to przede wszystkim aktorzy, muzycy, dziennikarze, osobowości telewizyjne…
– Nie sądzisz, że jest to podcinanie gałęzi, na której się siedzi?
Jest to wręcz schizofrenia. Ostatnio znalazłam w „Super Expressie” tekst na mój temat. O niczym. Parę zmyślonych i w dodatku błahych informacji podciągniętych do rangi sensacji. Artykuł kończy się sondażem: czy interesujesz się życiem Oli Kwaśniewskiej? 97 procent czytelników udziela odpowiedzi „nie”.
Absurd polega na tym, że aby dojść do tego sondażu, trzeba kliknąć na ten artykuł i przeczytać, a w każdym razie dojechać wzrokiem do samego dołu strony. Czyli co? W ogóle mnie ona nie interesuje, ale jak pokażecie, w jakim dresie wyrzuca śmieci, chętnie zerknę.
Boli mnie to skupianie się na duperelach i ignorowanie tego, co jest dla mnie wartościowe. Próżno by szukać jakiejkolwiek informacji o tym, co robię zawodowo. Najwyraźniej nie pasuje to do kreowanego przez brukowce wizerunku próżniaka, nihilistki i panienki z pałacu, utrzymywanej przez tatusia, która wydaje równowartość małego samochodu na torebkę.
Nie zrozum mnie źle, nie oczekuję, że będzie się trąbić o tym, co robię, ale ignorowanie tego, przy równoczesnym cytowaniu wywiadów, które robię w VIVIE!, jest nieuczciwością. Nauczyłam się doszukiwać komplementów tam, gdzie ich nie ma. Kiedy słyszę: „Przecież ta Kwaśniewska nie pisze tych wywiadów sama, tylko ma ludzi do tego”, myślę: OK, czyli jest w tym jakaś wartość (śmiech).
Gdyby były do bani, zapewne podkreślano by, że to moje. Jest jakieś oburzenie na to, że śmiem się nazywać dziennikarką, a ja od sześciu lat współpracuję z VIVĄ!, od czterech współprowadzę „Małą czarną” w telewizji, cztery lata przepracowałam w radiu.
Okazuje się jednak, że nie to mnie definiuje, ale działania „celebryckie”, takie jak karygodne pójście na pokaz mody.
– Po co z tym walczyć? Może trzeba to brać za dobrą monetę i wykorzystać.
Nie umiem. Musiałabym być wyrachowana, a nie jestem. Już wolę udawać, że tego nie ma, i żyć po swojemu.
– Wygląda na to, że poszłaś w ślady ojca, który zanim trafił do polityki, był dziennikarzem.
Tak, historia zatoczyła koło. Tata odradzał mi studia dziennikarskie, twierdząc, że dużo lepszymi dziennikarzami są ludzie, którzy skończyli inne, bardziej konkretne wydziały. Mówił: „Jeśli masz predyspozycje, i tak będziesz dziennikarką”.
Wybrałam więc psychologię i to był świetny wybór, również pod kątem tego zawodu. Rozmówca zawsze stara się stworzyć pewną wizję siebie i tutaj bardzo pomagają mi techniki psychologiczne.
Chcę dotrzeć do niego prawdziwego, a nie tego, który chowa się za maską. Dużo też piszę tekstów, które nie są wywiadami. Jest spora szansa, że wkrótce ujrzą światło dzienne.
Ola Kwaśniewska o wartościach
– Z listy aktualnie czytanych przez Ciebie książek, poza kryminałami Nesbø, wynika, że wszystkie to biografie. Czego w nich szukasz?
Wiedzy o ludziach, pocieszenia, odpowiedzi na pytania, które sama sobie stawiam. Często mi się wydaje, że żyjemy w paskudnych czasach.
Uderza mnie brak szacunku dla drugiego człowieka, szukanie usprawiedliwienia dla nienawiści, traktowanie najbrzydszych ludzkich cech jako motoru napędowego różnych przedsięwzięć. Ale kiedy sięgam po książki opisujące czasy drugiej wojny światowej, reżimów totalitarnych, natychmiast przypominam sobie, jak dużo mamy szczęścia.
Zgłębianie życiorysów i natury ludzi, których twórczość podziwiam, jest też samo w sobie ekscytujące. Jako podlotek, jeszcze w podstawówce, pokochałam Witkacego. Przeczytałam już wtedy większość jego dramatów.
Najwyraźniej z miejsca przemówił do mojej nieco pokręconej natury Wodnika. Potem czytałam o nim w książkach innych pisarzy, co tylko pogłębiało fascynację tą tajemniczą i wyprzedzającą swoje czasy postacią. Teraz, kiedy czytam jego listy do żony, ten obraz jeszcze się dopełnia.
W listach miłosnych zawsze wiele można wyczytać między wierszami. Jak zmienia się układ sił w związku, w którą stronę się rozwija. A z artysty wyłazi nagle człowiek.
– Czy rozmawiasz z rodzicami o tym, jak różni się życie dzisiejszych 30-latków od ich życia w tym samym wieku?
Mama unika podsumowań ex cathedra, patrzy bardziej jednostkowo na ludzi. Tatę ewidentnie niepokoi trend singielski, ale to głównie ze względu na jego antyspołeczny charakter. Życie w pojedynkę i bezdzietność, jak wiadomo, nie sprzyja rozwijaniu się społeczeństwa.
– A Ty? Czujesz się typową 30-latką?
I tak, i nie. W wielu kwestiach jestem niedzisiejsza. Nie wpisuję się w kapitalistyczny wyścig szczurów. Nie zakładam, że trzeba sobie najpierw nabić kabzę, a dopiero potem żyć. Bardzo ważny jest dla mnie czas, który poświęcam rodzinie, przyjaciołom, czas na czytanie książek albo pielęgnowanie roślin na balkonie.
Na to, żeby z mężem pojechać rowerem nad Wisłę, usiąść na plaży, rozejrzeć się, zjeść kanapkę i powiedzieć: „Kurczę, ale tu pięknie”. Trzeba umieć wyhamować, żeby skupić się na drobiazgach, bo jakkolwiek banalnie to zabrzmi, to z nich składa się szczęście.
– Z jakimi ludźmi się przyjaźnisz?
W większości z tymi samymi od lat. Najlepszą przyjaciółkę poznałam jeszcze w liceum. Dzisiaj jest mamą dwójki dzieci i prowadzi szkołę językową dla najmłodszych.
Większość moich przyjaciółek została już mamami. Jest też drugi krąg osób, z którymi łączą mnie pasje podróżniczo-artystyczno-kulinarne. Niechętnie wchodzę w relacje z ludźmi, którzy mędzą, plotkują i wyzłośliwiają się na innych, bo co to wnosi?
– Czyli interesuje Cię smakowanie życia?
Uwielbiam ludzi ciekawych świata w skali mikro i makro. Tych, którzy pokazują mi piękne zdjęcia z podróży, tych, którzy dzielą się przepisami, tych, którzy pożyczają mi płyty, filmy i książki, tych, z którymi zbacza się z trasy tylko po to, żeby zjeść coś pysznego, i tych, z którymi rozmowy kończą się dopiero, jak ktoś zaśnie.
Brakowało mi tego na studiach we Włoszech. Florencja była piękna, studia z fotografii i kinematografii bardzo ciekawe, ale cały czas tęskniłam za tym naszym polskim dzieleniem włosa na czworo.
Ola Kwaśniewska o podróżach
– Którą ze swoich podróży uważasz za najważniejszą?
Trudno wybrać jedną. Na pewno oczy otworzyła mi podróż do Indonezji. Tam stanęłam twarzą w twarz z własnym lękiem, decydując się na nurkowanie. Kiedyś w wieku 14 lat byłam bliska utopienia się w morzu i od tamtej pory bałam się głębokości.
W Indonezji przełamałam się i dzięki temu zobaczyłam obłędnie piękny świat. Pode mną przepływały żółwie, wielkie manty, ryby we wszystkich kolorach tęczy, falowała olśniewająca rafa koralowa. Oniemiałam z wrażenia.
Była to najpiękniejsza nagroda za przełamanie lęku, jaką mogłam sobie wyobrazić. Niestety, z natury jestem strachliwa i absolutnie tym swoim tchórzostwem gardzę. Staram się z nim walczyć i dlatego często wystawiam samą siebie na próby.
– Czy po ślubie Twoje życie zmieniło się na lepsze?
Nie dzielę życia na przed i po ślubie. Było fajnie, jest fajnie i mam olbrzymią nadzieję, że będzie tak dalej.
Rozmawiała Sylwia Borowska