– Rzeczywiście, siłę i kruchość łączysz w sobie dość spektakularnie.
Sama o tym wiesz. Jest mi z tym bardzo źle, bo dodatkowo wymyśliłam sobie, że będę spotykała się z ludźmi chorymi na choroby nowotworowe. Odwiedziłam wszystkie kliniki onkologii dziecięcej w Polsce i poznałam indywidualne przypadki. Obserwowałam i współuczestniczyłam w odchodzeniu niektórych dzieci. Starałam się z uśmiechem rozmawiać z dziećmi i rodzicami, chciałam dodawać im otuchy, ale po wyjściu zaczynałam ryczeć. Chciałabym nie umieć płakać. Jak zmarła moja mama, wydawało mi się, że wypłakałam oczy. Płakałam dzień i noc. Myślałam, że już nigdy nie uronię ani jednej łzy. A tu proszę! Jestem taką płaczką egipską. Jak obejrzę film o piesku, to ryczę. Podobno łzy oczyszczają, ale mnie ciągle jest za nie wstyd. Najgorzej czułam się, kiedy ktoś zarzucał mi, że płaczę na pokaz. To było bolesne, bo nie znoszę fałszu w życiu. Nawet niech ktoś będzie taki prosty cham, ale przynajmniej jest szczery. Ja w tym, co robiłam, starałam się być od początku do końca prawdziwa i uczciwa.
– Tata często mówi, że ma wobec nas dług wdzięczności za te 10 lat jego prezydentury. Miałaś poczucie, że się poświęcasz?
Kto idzie do polityki, musi wziąć pod uwagę, że może będzie pełnić najwyższe funkcje i wtedy wszystkie inne rzeczy zejdą na drugi plan. To coś, co nazywamy służbą państwu, jakkolwiek górnolotnie by to brzmiało. I jakkolwiek źle brzmiałoby dla rodziny. Wiele rzeczy po drodze pogubiliśmy. Część naszych przyjaźni, moich ambicji zawodowych. Jednak bycie pierwszą damą przez 10 lat było przede wszystkim wielkim honorem. A jeśli udało nam się ciepło zapisać w pamięci Polaków, to znaczy, że odnieśliśmy sukces. Zdawałam sobie sprawę, że wszystko jest ważne. Jak mam obcięte włosy, czy mam odpowiedni makijaż, jak jestem ubrana. Małe rzeczy, które w moim prywatnym życiu nie miały znaczenia, tu urastały do rangi sprawy wagi państwowej. Kiedy gdzieś przyjeżdżałam, pisano o mnie: „Hillary Clinton Wschodu” i to dookreślenie powodowało, że media nie tylko w Polsce bardziej interesowały się mną, niż mogłoby to wynikać z mojej roli. Musiałam mieć tego świadomość.
– Masz poczucie, że jesteś sprawiedliwie oceniana?
Myślę, że tak. Nawet pomimo „czarnego” PR, którego doświadczyłam w 2004 roku. Wcześniej były takie momenty uwielbienia, szacunku, lekkiego bzika, mogę powiedzieć, bo byłam traktowana jak supergwiazda.
– To było poza Twoją kontrolą?
Od momentu, kiedy zaczęto mówić do mnie „pierwsza dama”, miałam wrażenie, że mam obowiązek pracować tak ciężko, jak się da. Nie było dla mnie istotne, że jednego dnia byłam w Białymstoku, a drugiego w Bielsku-Białej. Zjeździłam Polskę wszerz i wzdłuż, poświęcając czas na tysiące projektów. Teraz, jak patrzę z perspektywy czasu, wydaje mi się, że angażowałam się w zbyt wiele. Powinnam była to wyselekcjonować, bo był moment przesytu mną. W związku z tym przyszła krytyka i „czarny” PR. Przeszłam potworny czas komisji śledczej, gdzie podważono moją sztandarową uczciwość w prowadzeniu fundacji. Stałam się przedmiotem manipulacji politycznej, elementem wielkiej polityki, mimo że od początku od tego stroniłam. Zostałam w to włączona, ponieważ osoby, które nigdy nie życzyły dobrze tacie, starały się zdeprecjonować jego osiągnięcia przez moją osobę. Szczególnie że zaczęłam pojawiać się w rankingach jako osoba mogąca wygrać wybory prezydenckie.
– Nigdy nie planowałaś być panią prezydent?
Nie. My z tatą już spełniliśmy swoją rolę. Udało się nam uzyskać coś, o czym nigdy nie marzyłam. Ja naprawdę ogromnie przejęłam się, kiedy tata został wybrany na urząd prezydenta. Zastanawiałam się, czy sobie poradzę w tej nowej roli. Tymczasem po kilku latach zaczęliśmy być traktowani przez innych prezydentów i panujące domy jak równoprawni partnerzy. Kiedy wyjeżdżałam do Brukseli, królowa Paola zapraszała mnie, bym razem z innymi gośćmi mieszkała w apartamentach królewskich. Rano jadłam śniadanie z królową Paolą, królową Sylwią, księżniczką Victorią i przysłuchiwałam się ich dyskusjom, kto się jak czuje, kto kogo zdradza. Ja, Jola Kwaśniewska z Gdańska-Wrzeszcza… To było niewiarygodne. Osoby, które osiągnęły bardzo wiele w życiu, mówiły: „Pani Jolanto, osiągnęliście rzecz niezwykłą, bo jesteście w tych kręgach traktowani jak swoi. To jest najwyższy stopień uznania”. U nas to był powód do zawiści. Próbowano deprecjonować coś, z czego większość Polaków jest dumna. Ja to zawsze czułam. I też byłam dumna, że się udało. To nie jest wszystko takie proste i oczywiste. Nie wysysa się tego z mlekiem matki.
– Czujesz się ikoną stylu?
Czy ja wiem? To za wielkie słowo. Mam wrażenie, że poznałam siebie i wiem, w czym się czuję sobą.
– Stylu można się nauczyć?
Tak, choć są osoby, które przejdą przez życie i nie znajdą tego w sobie. Zresztą bardzo często sami nie potrafimy docenić siebie. Dlatego, jak pisałam pierwszą książkę, namawiałam panie, żeby postawiły siebie na piedestał. Żeby pokochały siebie.