Krystyna Janda, Viva! 25/2018
Fot. Bartek Wieczorek/LAF AM
TYLKO U NAS!

„Mogłam liczyć tylko na cud. Ale cud się nie zdarzył”. Krystyna Janda o stracie męża

Czy myślała, by ułożyć sobie życie na nowo?

Olga Figaszewska 11 grudnia 2018 17:55
Krystyna Janda, Viva! 25/2018
Fot. Bartek Wieczorek/LAF AM

Depresja? Nigdy. Załamanie? Jeśli już, to chwilowe. Dziesięć lat temu straciła męża i musiała zmierzyć się z życiem. Miała na głowie teatr, dorastające dzieci i matkę, która na szczęście była przy niej. Jak Krystyna Janda poradziła sobie z traumą po stracie ukochanego męża? Co mówiła o ich relacji? O tym opowiedziała w rozmowie z Elżbietą Pawełek w najnowszym numerze VIVY!

Krystyna Janda o stracie ukochanego męża

Za czym najbardziej dziś Pani tęskni?

Znowu musiałabym mówić o polityce, a nie chcę. Wszystkie słowa, wartości, których bronimy, są tak oczywiste, tak już wykrzyczane. Ale nie milczę, bo mówienie jest moim obowiązkiem, jestem osobą publiczną. I manifestuję poglądy broniące prawdziwej, w moim pojęciu, prawdy i sprawiedliwości. A tęsknię? Za wieloma rzeczami, jak każdy.

Myślałam, że powie Pani, że tęskni za obecnością męża.

Nigdy bym tego nie powiedziała w wywiadzie (śmiech). Zupełnie nie mogę zrozumieć, dlaczego ostatnio ludzie tak dużo mówią o swoich najintymniejszych uczuciach i bardzo osobistych planach.

Ale byliście wręcz dla siebie stworzeni. Pani – wspaniała aktorka, on – wybitny operator filmowy. Minęło ponad 10 lat od jego śmierci. Jak poradziła sobie Pani z traumą?

Mąż ciężko chorował, właściwie mogłam liczyć tylko na cud. Ale cud się nie zdarzył. Taki był los i trzeba było nauczyć się z tym żyć. Odszedł w momencie, kiedy nasza Fundacja istniała dopiero dwa lata. Miałam wtedy dzieci wchodzące w życie i matkę, która na szczęście była przy mnie. Bardzo dużo spraw, które On brał na siebie, przyszło mi udźwignąć. Musiałam sobie z tym wszystkim poradzić. Tyle. A tęsknota za Nim to już moja bardzo, bardzo osobista sprawa. Minęło 11 lat samotności.

Przed śmiercią powiedział, że się o Panią nie martwi, bo wie, że da sobie Pani radę.

Słusznie, bo dałam sobie radę (śmiech).

W dniu, kiedy odszedł, zagrała Pani spektakl, co różnie komentowano. Żadnej taryfy ulgowej nawet w takim momencie?

Te wszystkie komentarze! Pogardzam tym! Ludzie lubią oceniać innych bezmyślnie. Mogłam odwołać, wszyscy by zrozumieli. Ale nawet mi to do głowy nie przyszło. Zresztą byłam w szoku, działałam instynktownie. Nic nie pamiętam z tego wieczoru, jak zresztą z wielu wieczorów późniejszych, działałam jak automat. A odwołanie spektaklu w każdej sytuacji uważam za ostateczność. Jak mówili starzy mistrzowie z mojej młodości, aktor odwołuje spektakl tylko w jednym wypadku – kiedy nie żyje. To także był Jego teatr, to On go zbudował, poświęcił mu bardzo dużo czasu i serca. I martwił się ze mną o wszystko. Nasz sukces polega też na tym, że przez trzynaście lat istnienia Polonii i siedem lat istnienia
Och-Teatru nigdy nie odwołaliśmy żadnej premiery.

Napisała Pani w swoim „Dzienniku”, który czyta się jednym tchem, choć to trzy opasłe tomy, że artysta oddałby wszystko za bycie z kimś, kto go uwielbia. Edward Kłosiński powiedział o Pani: „Wchodzisz – blask, za tobą – ciemność”. I ta fascynacja karmiła Wasz związek.

Och, to zdarzyło się tak dawno temu, w czasie kręcenia naszych pierwszych filmów. To było miłe, taka bezgraniczna akceptacja z jego strony. Ale potem potrafił oceniać mnie też na zimno i swoim trzeźwym spojrzeniem wiele razy bardzo mi pomógł. Nie kochał mnie bałwochwalczo, na szczęście. A sam był wielkim artystą i nigdy o tym nie mówił, nie zatrzymywał się nad sobą ani chwili. To mnie naprawdę chyba najbardziej w nim „kręciło”, ta nonszalancja w wielkości.

Nie pomyślała Pani, żeby ułożyć sobie życie na nowo?

Nie przyszło mi to do głowy. Nikogo też nie spotkałam, kto by nasunął mi tę myśl. Zresztą nie wiem, nie rozglądałam się.

Akceptacja to przepis na miłość?

To, jak kochamy, zależy od wielkości człowieka. Edward był wyjątkowy, inny od reszty… Ale wydaje mi się, że czuł się także przeze mnie kochany i podziwiany, to oczywiste.

Co w nowej VIVIE! 25/2018?!

Elżbieta Starostecka i Włodzimierz Korcz o miłości, która przetrwa wszystko. Monika Miller o tragicznej śmierci ojca Leszka Millera Jr. Krystyna Janda w optymistycznej rozmowie, jak nie poddać się losowi i robić to, co się kocha. Leszek Czajka o impulsie, który zmienił jego życie. Dramat na norweskim dworze. Poruszająca historia księżnej Mette-Marit. Kim jet kobieta, która pomogła tysiącom ludzi, a sama na pomoc nie może liczyć? 

Krystyna Janda, Viva! 25/2018 Okładka
Fot. Bartek Wieczorek/LAF AM

Krystyna Janda, Viva! 25/2018
Fot. Bartek Wieczorek/LAF AM

Redakcja poleca

REKLAMA

Wideo

Jedno zdjęcie Roxie Węgiel wywołało lawinę komentarzy. Odpowiedziała: „Ludzie muszą się przyzwyczaić, że jest inaczej”

Akcje

Polecamy

Magazyn VIVA!

Bieżący numer

MARCELA I MICHAŁ KOTERSCY: w styczniu powiedzieli sobie „tak”, ale to niejedyna rewolucja w ich życiu. KATARZYNA ŻAK: o tym, co jest jej największym szczęściem i czego najbardziej żałuje. ANDREA CAMASTRA: dla zdobywcy gwiazdki przewodnika Michelin gotowanie jest jak teatralny spektakl. ALDONA ORMAN Z CÓRKĄ IDALIĄ w rozmowie pełnej metafizyki, ale też zwykłej codzienności. SWIFT, CYRUS, EILISH, GOMEZ, DUA LIPA: idolki zbiorowej wyobraźni.