Artur Boruc w 2006 r., przez niemal 90 minut praktycznie w pojedynkę odpierał ataki Niemców na Polską bramkę, a gdy w ostatniej minucie przeciwnicy wbili gola płakał jak bóbr, co pokazały wszystkie zagraniczne media. Gdy odszedł z Legii, przyjeżdżał na mecze warszawskiej drużyny i oglądał je razem z najbardziej zagorzałymi kibicami z tzw. „Żylety”. Stał się też legendą (katolickiego) Celticu Glasgow, gdzie prowokował przeciwników (protestantów) znakiem krzyża (Szkoci nazwali go Holie Goalie, czyli święty bramkarz). W Biało-czerwonej koszulce rozegrał łącznie 64 mecze. I właśnie powiedział, że to już koniec przygody z kadrą.
Od tego ogłoszenia nie milkną komentarze. Bo Boruc, choć ostatni był bramkarzem numer trzy, dla kadry znaczył bardzo wiele – był jej dobrym duchem, a także jednyum z pierwszych, którzy polską piłkę po latach smuty wznieśli na europejskie wyżyny.
Dowód? Komentarze takie jak ten Kamila Glika?
Wielka przyjemnosc grac i przebywac z takim gosciem jak ty!Bedzie nam cie brakowac "Lala"😞 @kamilgrosicki10 @slawomirpeszko @arturboruc pic.twitter.com/cqlEF7Oo3c
— Kamil Glik (@kamilglik25) 1 marca 2017
Czy Roberta Lewandowskiego
Jednak jedno z najbardziej podniosłych zdań napisała żona Artura, popularna blogerka modowa Sara Mannei:
"To życie, wszystko to, czym jesteśmy, każdego dnia zbliża nas ku schyłkowi. I gdzieś tam, między życiem a śmiercią musimy znaleźć to miejsce. Tę naszą przestrzeń z wszystkich innych, która uczyni nas wyjątkowymi" Ty już odnalazłeś taką przestrzeń... Wiem, że przez ostatnie 13 lat kadra narodowa zajmowała w niej ogromne miejsce... Serce mi pęka, bo Cię znam i wiem, co czujesz, ale wiedz, że jestem dumna z każdej sekundy (a ponieważ nie umiesz działać na pół gwizdka, z wszystkich 345600 sekund), gdy dawałeś z siebie wszystko, wypruwałeś serducho dla nas, Polaków. Kocham Cię – napisała szczerze Sara Boruc.
Polecamy też: O siostrzanej miłości, ocenianiu po pozorach i... genetyce. Zaskakujący wywiad z siostrami Mannei