Piotr Adamczyk o swoim pięknie
- Jak się czujesz z tytułem Najpiękniejszy?
Nie zdążyłem tego przemyśleć, bo dopiero się dowiedziałem. Odbieram tę nagrodę raczej jako wyraz sympatii dla granych przeze mnie postaci. Różnymi imionami wołano za mną na ulicy. Ostatnio najczęściej słyszałem: „O, Żabcia!”. Więc pewnie ta komediowa postać niezguły o gołębim sercu z „Przepisu na życie” przyczyniła się do rezultatu głosowania.
– Ale nagrody nie otrzymuje Najsympatyczniejszy. Pomyślałeś kiedyś o sobie, że jesteś piękny?
Nie. Myślę, że dla faceta to niezbyt fajne określenie. Nawet przystojni chyba nie lubią być tak określani. Otrzymałem podobną nagrodę w czasie, gdy grałem w drugiej części filmu o papieżu i miałem wygolony środek głowy i biały jak śnieg wianuszek włosów wokół.
Dziękując za nagrodę, dziwiłem się gustowi jury i gratulowałem wyboru „pięknego inaczej”. Chodząc wówczas po Rzymie z łysiną, widziałem spojrzenia pełne litości, że „tak młodo wygląda, a już posiwiał i wyłysiał”.
– Czyli jednak powłoka jest ważna?
Wychowałem się na bohaterze Halskim, który klatki nie prezentował, tylko walory umysłu. A na aktorską męskość pracowało się litrami wypitej wódki. W filmach akcji z lat 80. główni bohaterowie, zamiast prężyć silne torsy, najczęściej prezentują fałdki. To się zmieniło. Gdy zauważyłem u siebie podobne fałdki, to się za siebie wziąłem. Wskoczyłem do triatlonowej wody i narzuciłem sobie sportowy rygor.
Piotr Adamczyk o starości
– Czyżby walka z czasem?
Do uprawiania triatlonu przekonało mnie zdanie trenera: „Urwiesz sobie 15 lat młodości” i myślę, że już kilka lat zdążyłem sobie urwać. Choć trzeba to robić z głową, bo zaliczyłem start w upale, przesadziłem z ambicjami, odwodniłem organizm i skończyło się w szpitalu.
– Masz świadomość, że Twojemu pokoleniu trudno będzie się zestarzeć? Dziś nie ma społecznego przyzwolenia na starość.
Masz rację, choć w mojej ocenie wszelkie tytuły Najpiękniejszej należą się pani Danucie Szaflarskiej! Świeci takim pięknem, jakiego nie można znaleźć u młodej osoby. To piękno doświadczenia, otwartości, dystansu i młodości, którą się zachowało w sobie. I gotowości na zmiany.
A dzisiejszy świat interesuje się pięknem powierzchownym i poprawianą urodą. Na zdjęciach błyszczą ciała i twarze modelek, które przecież w rzeczywistości tak nie wyglądają. Zapominamy, że zmarszczki są jak naturalne blizny, które stanowią o doświadczeniach.
– Patrząc w lustro, akceptujesz, że nie masz już młodzieńczej buzi chłopca?
Tak. Z rozbawieniem patrzę na siebie w powtórkach filmów sprzed lat, takiego nieopierzonego szczypiorka. Twarz z zapisem życia jest o wiele bardziej interesująca.
– Co się wydarzy z aktorkami, które już dziś mają plastikowe twarze?
Muszą mieć świadomość, że wybierając sztuczne cofnięcie czasu, pewnych ról nie zagrają. A w konkursie na młodość i tak nie mają szans, bo są młodsze aktorki. Cieszę się, że nie wywiera się presji na robienie tego typu operacji plastycznych u mężczyzn.
– Oj, w Hollywood już tę presję odczuwają.
Ale wszyscy faceci po tych zabiegach wyglądają dość podobnie. Kobiety zresztą też. Są panie, które się operują, i są takie, które odnajdują się w tym doświadczonym ciele i to staje się ich atutem. Gdy myślę o sobie jako o staruszku, to chciałbym być „typasem”, być interesującym przez to, że będę „jakiś”.
Ostatnio widziałem zdjęcie staruszki przy torcie z napisem „100 lat”, która od urodzinowej świeczki przypalała papierosa. Jeżeli bym dożył setki, to wolałbym być jajcarzem niż farbującym resztki włosów, zoperowanym i udającym, że mam o 40 lat mniej. Choć może jestem niekonsekwentny, bo z tego powodu zacząłem uprawiać triatlon.
– Jako 30-letni człowiek zawodowo skonfrontowałeś się ze starością.
Zaskoczę cię, bo opowiem o jednym z moich najwcześniejszych zawodowych doświadczeń. Jako 14-latek byłem zafascynowany pantomimą i statystowałem we włoskiej operze. Zagrałem epizod 100-letniego starca, który oceniał, czy główny bohater jest kobietą czy mężczyzną. Pamiętam moment, gdy wyproszono ekipę techniczną, a przede mną swoje wdzięki odsłaniała wynajęta striptizerka. Potem ci wyproszeni kazali ze szczegółami opowiadać, co widziałem.
A ja pamiętam wstyd i nieumiejętność nazwania tego, bo byłem dzieckiem PRL-u. Ale na serio nad starością zastanowiłem się, gdy grałem schorowanego papieża. Sporo rozmawiałem o chorobie Parkinsona, żeby zrozumieć, jak odbiera świat człowiek dotknięty tą chorobą.
Gdy po sześciu godzinach charakteryzacji kręciliśmy sceny na wózku, na planie starałem się z wózka nie ruszać, żeby mieć czas na przemyślenie tego stanu. Zdarzało się, że ktoś przestawiał wózek jak lampę lub część scenografii i lądowałem przodem do ściany. Wszyscy wychodzili, a ja zostawałem sam.
– Dzięki temu doświadczeniu bardziej się boisz starości, czy ją oswoiłeś?
Jako dziecko, patrząc na dziadka, byłem przekonany, że jak się jest starym, to wszystko boli. I myślałem, że około 2000 roku już będę stary i wszystko mnie będzie bolało. Tymczasem można się przyzwyczaić, że po bieganiu w kolanie coś pobolewa albo trzeba coś z diety wyeliminować. Ale wciąż za wcześnie, żeby o tym mówić. Czas mierzy się tematami poruszanymi w gronie przyjaciół, a nasze dalekie są od strzykania w kościach.
Piotr Adamczyk o swoim życiu
– Czterdziestka bywa wymuszonym momentem podsumowań. Zrobiłeś rachunek, co się udało, a co nie?
Nie, ale mogę teraz spróbować. Niezwykle cieszy mnie, jak udało mi się poprowadzić drogę zawodową. Los był dla mnie niezwykle łaskawy. Mam wrażenie, że linia wznosząca była dosyć stała i udało mi się uniknąć momentu wody sodowej.
– Może dlatego, że sukces przyszedł niezbyt wcześnie? Przez lata grzecznie terminowałeś w teatrze.
Zacząłem jako dziecko u państwa Machulskich. Tam poczułem, jak pachnie teatralny kurz, nauczyłem się obowiązkowości, odpowiedzialności za umowę z widzem. Tam poznałem blaski i cienie tego zawodu. Potem szkoła teatralna i dobry teatr, długie lata grania epizodów, pierwsze ważne role w Teatrze Telewizji.
Skrzyżowanie zawodowe nastąpiło, gdy miałem wybór: czy zagrać rolę Artura w „Tangu” Mrożka z Szaflarską, Lipińską, Zapasiewiczem, Michnikowskim, Kowalewskim, czy zdecydować się na eksperymentalną scenę i przyjąć propozycję od Grzegorza Jarzyny, nieznanego młodego reżysera. Wiem, że była to decyzja życiowa.
– Już wtedy miałeś tę świadomość?
Nikt nie mógł przewidzieć, że to będzie reżyser pokolenia. Ale wtedy wiedziałem, że to decyzja między poszukiwaniem w nowatorskim teatrze a lekcją warsztatu od teatralnych tuzów. Wybrałem rzemiosło. Coś mnie z pewnością ominęło, ale z mojego wyboru jestem zadowolony.
– A czego żałujesz?
Już się raz przyznałem w wywiadzie. Raz publicznie pożałowałem i wystarczy.
– Unosisz się na fali i propozycje same do Ciebie spływają. Nie chciałbyś tego zmienić? Napisać do wymarzonego reżysera, postarać się o rolę?
Chciałbym, ale wciąż odkładam branie spraw w swoje ręce na potem. Być może dlatego, że jestem silnie oddany temu, co dzieje się tu i teraz.
– Męczysz się, gdy nie grasz?
Nawet nie umiem tego ocenić, bo grałem bez przerwy. Pierwsze 10 lat pracy to był kierat: rano próba, po południu słuchowiska radiowe – nawet nie zdawałem sobie sprawy, że uzbierało się aż ponad 800 ról radiowych, wieczorem spektakl, a potem trudności z zasypianiem, bo po takim dniu trudno wyhamować.
Zagrałem Chopina w filmie, który był zapraszany na festiwale do Australii, Chin, Brazylii. I nie mogłem pojechać, bo całym moim światem był teatr.
Piotr Adamczyk o postrzeganiu aktorów
– Poczułeś się zniewolony?
Ludzie nie czują się zniewoleni, gdy w tej niewoli tkwią, bo taki stan wydaje im się naturalny. Film powiększył mój świat, zrezygnowałem z etatu i mogłem skorzystać z szans, jakie daje ten zawód.
– Jesteś w zawodzie ponad 30 lat. Co się zmieniło w aktorstwie – etyka?
Wielu aktorów bulwersują opowieści o tym, że aktor nie przyszedł na przedstawienie, bo miał inne zajęcia. Ale przede wszystkim zmieniło się postrzeganie aktorów. Trochę w tym winy mediów żerujących na życiu znanych ludzi.
Dziś wiadomością dnia jest Justin Bieber, który napalony trawą jechał po pijaku z nie swoją dziewczyną. Czuł się królem świata, bo wymyślił grzywkę. I do tego samego worka celebrytów wrzuceni są wszyscy inni, często uczciwie pracujący utalentowani artyści.
– Czym jest talent?
Talent to jest wyrobiona rzemieślnicza ręka. Talent to predyspozycje do wykonywania zawodu, ale liczy się ciężka praca. Wielu jest utalentowanych aktorów, którzy nie mieli możliwości rozwoju i talent stracili. Dlatego wolę grać, niż czekać w domu i wybierać tylko wybitne role. Wciąż się uczę.
– Od kogo najwięcej się nauczyłeś?
Od dziadka, bohatera z czasów wojny, który wiele mi opowiadał, rozbudził wyobraźnię i nauczył wrażliwości. A na teatrze w ogóle się nie znał. Zaprosiłem go na pierwsze przedstawienie, gdzie jako chłopiec grałem robotnika.
Potem robił mojej mamie wyrzuty, że mnie brzydko ubrała, a w szafie taki ładny garniturek wisi. A mama, samotnie wychowująca dziecko, nauczyła mnie kobiecego oglądu świata.
– Co masz na myśli?
Empatię, której wyczuwam niedobór w obecnym świecie. Wiele nauczył mnie teatr. Doceniłem przyjaźnie, miałem akceptację dzięki temu, że sprawdziłem się w pracy. To wszystko uczyniło ze mnie aktora. Państwo Machulscy zawsze powtarzali, że „sukces jest początkiem klęski, a klęska początkiem sukcesu”. Dopiero jako dorosły człowiek doceniłem wartość tej myśli.
Gdy dostałem po głowie, zbierałem siły i szedłem dalej, niż pozwalały mi marzenia. A będąc wysoko, miałem świadomość, że nie ma się co ekscytować i sukcesem upajać, bo to krótkotrwałe. Zresztą mam problem ze zdefiniowaniem słowa „sukces”.
Media przedstawiają sukces w blasku fleszy i na czerwonym dywanie. Dla mnie to najgorszy moment. Gdy się dostaje nagrodę, trzeba ładnie się ubrać, wyjść i podziękować przed tłumem ludzi, i pozować na ściance. A ja najchętniej bym grał w filmach bez obowiązku przychodzenia na premierę.
Piotr Adamczyk o sukcesie
– Co byś nazwał sukcesem?
Krótkie momenty, gdy sam mogę docenić swoją rolę. Sukcesem bywa przypadkowa rozmowa na ulicy, uśmiech przechodnia, list z końca świata. Wiem, że tym zawodem nie ratuję świata ani nie leczę ludzi. Ale lubię grać w komediach, bo dają ludziom chwile wytchnienia. Sam zresztą uwielbiam się śmiać.
– Miałeś artystycznych guru?
Miałem wspaniałych profesorów: Anna Seniuk, Zbigniew Zapasiewicz, Gustaw Holoubek. Dzięki pracy poznałem większość wspaniałych aktorów.
– Które spotkanie było szczególnie ważne?
Z Januszem Gajosem. Graliśmy spektakl „Władza” w Teatrze Narodowym i widziałem błysk w jego oku, gdy zmienialiśmy rytm sceny. Czułem się jak w zgranym duecie jazzmanów. Ogromna satysfakcja. I odpowiadam po raz kolejny, że nie jest trudno nauczyć się tyle tekstu na pamięć i codziennie powtarzać to samo. Zapewniam, że nigdy nie jest tak samo.
– A czego Cię nauczył Janusz Gajos?
Że sukces i zawodowa satysfakcja mogą iść w parze z normalnością i skromnością. Czyli czymś odwrotnym niż dzisiejsze wyobrażenie gwiazdora.
Piotr Adamczyk o rolach-wyzwaniach
– Minęło 10 lat od roli papieża. Patrząc z dystansu, mógłbyś powiedzieć, jakie to było doświadczenie?
To trzy lata mojego życia. To doświadczenie zagrania w produkcji, którą na świecie zobaczyło 800 milionów ludzi. To przyjaźnie, które wówczas zyskałem i które wciąż są żywe. To Rzym, w którym czuję się jak w domu.
Ktoś mi wtedy mówił, że powinienem spisać tamten moment, uchwycić tę wyjątkową chwilę. Nie zrobiłem tego i żałuję, bo teraz jest to w mojej pamięci zbyt ogólną przeszłością, zamglonym momentem ciekawej roli, wielkiej odpowiedzialności.
– Uniesień?
Też, bo mierzyłem się z rzeczami wyjątkowymi, którym towarzyszyło ogromne skupienie na duchowości. I wiara, że ten film to nie tylko zwykła praca. Mój osobisty Mount Everest. Słój wpisany w mój pień życia, nie tylko zawodowego. Grubszy i głębszy od innych.
– Nie brakuje Ci teraz takich wyzwań?
Tak. Brakuje.
– Zarzucano Ci, że próbując pozbyć się łatki uduchowionego aktora w sutannie, rozmieniłeś się na drobne.
Ale te różne drobne role to też wyzwania. Być może nie są to Mount Everesty, ale zawsze chciałem aktorskiej różnorodności.
– Trzymając się metafory: jeśli już byłeś na ośmiotysięczniku, to oczywiście fajnie bywać w Karpatach i Dolomitach, ale nie ciągnie Cię znowu w Himalaje?
Ciągnie. Może przyjdzie moment, gdy wezmę sprawy w swoje ręce i postaram się o bilet do Nepalu.
Piotr Adamczyk o zmianie zawodu
– Potrafiłbyś sobie wyobrazić zmianę zawodu?
Ostatnio musiałem zrezygnować z jednej wymarzonej roli i miałem czas, żeby bywać w domu, robić codzienne zakupy. I niezwykle mi się to spodobało. Zrozumiałem, że jest we mnie potrzeba odpoczynku. Jednak albo Himalaje, albo odpoczynek. Moja praca daje mi możliwość częstej zmiany zawodów.
Na planie potrafię sobie wyobrazić, że jestem pisarzem albo nawet szefem gestapo, fajnie zaraz potem być Ślązakiem wyrzuconym z roboty. A w życiu? Na pewno nie mógłbym być chirurgiem, bo nie znoszę widoku krwi, a z każdego biura wyrzuciliby mnie, bo nie umiałbym usiedzieć na krześle dłużej niż 30 minut.
W młodości pracowałem dorywczo w Londynie jako murarz, ogrodnik, przenosiłem meble i wiem, co znaczy ciężka praca. Zresztą ci, którzy bywają na planie zdjęciowym, rozumieją, że praca aktora to nie jest, jak to mówił mój dziadek, hop-siup.
– Jesteś aktorem z powołania?
Czuję, że jestem na swoim miejscu, ale czy to jest powołanie? Aktorstwo nie ma jakiejś głębszej misji.
– Kiedyś miało.
Miewa. Zdobycie ośmiotysięcznika to była misja, ale kiedy pewien kleryk zaczepił mnie i powiedział, że został księdzem, bo zobaczył film, przestraszyłem się. Nie chciałem czuć ciężaru jego życiowej decyzji, być obarczony odpowiedzialnością za jego powołanie. Jestem tylko aktorem.
Piotr Adamczyk o znanych aktorkach
– A gdybyś miał do wyboru zagrać w kinie akcji z Angeliną Jolie lub w dramacie psychologicznym z Meryl Streep?
Cenię Meryl Streep, ale, jak już mówiłem, skoro uprawiając triatlon, urwałem sobie te 10 lat młodości, to wolałbym wykorzystać ostatnią szansę i wybrałbym kino akcji. Drzemie we mnie mały chłopiec, który nie spełnił jeszcze swojego marzenia, czyli chciałbym pobiegać, postrzelać i bezkarnie pobawić się w wojnę. Poza tym z Angeliną… kto by nie chciał?
– Ale kobiety to kłopoty! Przez ponad 20 lat dorosłego życia przeżyłeś kilka trudnych zakrętów życiowych. Czego Cię nauczyły?
Nigdy nie byłem dobry w rachunkach sumienia. Oceniam swoje wiraże i życiowe komplikacje raczej z perspektywy tego, jak wrócić na trasę. Bardziej zajmuje mnie, jak się odnaleźć, niż dlaczego krzywo pojechałem lub źle skręciłem.
Wciąż jestem skupiony na drodze przede mną i jadę najszybszym pasem życiowej autostrady, więc nie mam czasu się obejrzeć. Kolejne doświadczenia, nawet nieocenione ani niezważone, i tak są nauką. Czy potrzebuję momentu przejrzenia się w lustrze? Jeszcze go nie potrzebuję.
– A już wiesz, co w życiu najważniejsze?
Domyślam się, ale wciąż tego nie nazywam.
Rozmawiała Anna Kozłowska