Monika Kuszyńska w Eurowizji
Wrzesień 2014. Monika jedzie samochodem ze swoim mężem, Kubą Raczyńskim. Dzwoni telefon z telewizji. Zapraszają na rozmowę. „Ani przez moment nie pomyślałam, że może chodzić o udział w Eurowizji”, śmieje się Monika. „Miałam kilka dni, żeby się zastanowić. Na początku się wahałam, czy pasuję do wielkiego show. Ale przekonano mnie, że Eurowizja potrzebuje też i takich artystów”.
Monika pisze z mężem specjalnie na festiwal piosenkę: „In the Name of Love”. O tym, że można podnieść się z każdego upadku. O tym, żeby być dzielnym, bo na pewno będzie lepiej. Kto jak kto, ale ona wie, o czym mówi.
W marcu tego roku prezes TVP ogłasza oficjalnie, że Kuszyńska pojedzie na Konkurs Piosenki Eurowizji: „Monika to człowiek wielkiej mocy, który pokazuje, że choć czasami nie można stanąć na nogach, można podnieść się i pomagać innym”. Historia Moniki najlepiej odpowiada hasłu tegorocznej Eurowizji: „Building Bridges” (Budowanie mostów).
Wypadek Moniki Kuszyńskiej
W każdej chwili o naszym życiu decyduje przypadek. Lub przeznaczenie. Dzień przed wypadkiem w maju 2006 roku Monika jest spięta jak nigdy. Śpiewa w Miliczu z Varius Manx, mówi do menedżerki: „Czuję się, jakby to był ostatni koncert w moim życiu”. W nocy źle śpi. Męczy ją przeczucie? Następnego dnia wsiada do dżipa, który prowadzi Robert Janson. Zwykle jeździ z tyłu, ale tym razem kolega zachęca: „Usiądź z przodu, będzie ci wygodniej”.
Siada obok kierowcy. Ta decyzja zmieni całe jej życie. Gdy Robert na zakręcie straci panowanie nad kierownicą i samochód uderzy w drzewo, jej kręgosłup tego nie wytrzyma. Gdyby siedziała z tyłu, nic by się jej nie stało. Okrutny żart losu? Czy ręka przeznaczenia?
Z wypadku pamięta dojmujący ból. Leży we wraku samochodu, dusząc się własną krwią, i powtarza sobie: „Monika nie ruszaj się, zaraz przyjdą, uwolnią cię”. Potem głosy ratowników, zgrzyt ciętej blachy, helikopter do Wrocławia. I zimne światło szpitalnych lamp.
Nienawidzi szpitali, ale spędzi w nich wiele miesięcy. W Polsce i za granicą. Pięć operacji, niekończąca się rehabilitacja. Morze bólu. Niewyobrażalnego bólu. „Nie wiem, czy umiem ci wytłumaczyć, co to znaczy: niewyobrażalny ból”, opowie Krystynie Pytlakowskiej z VIVY! w swoim pierwszym wywiadzie po wypadku. „Żeby się go pozbyć, oddałabym wszystko”.
Co wypadek zmienił w życiu Moniki Kuszyńskiej?
Przez pierwsze dni po wypadku jest w szoku. Cieszy się, że żyje. Dostaje narkotyki, które uśmierzają ból, śmieje się, żartuje. Wydaje jej się, że jest tu na chwilę, że wszystko będzie jak dawniej. Gdy rehabilitantka ostrzega, że rehabilitacja potrwa przynajmniej rok, Monika denerwuje się. Jak to, rok? Przecież to strasznie długo. Ona musi chodzić już, zaraz. Woła ją życie, kariera.
Lekarze nie mówią jej, że prawdopodobnie nie stanie na nogi. Powoli dociera do niej powaga sytuacji. Prawdę objawia jej siostra, Marta. To nie jest łatwa rozmowa. Obie płaczą. W Monice rodzi się bunt. Dlaczego ja? Po co tyle cierpienia? Nie chce oskarżać Boga o okrucieństwo. Szuka sensu. „Odpowiedzi szukałam głębiej”, opowie o tamtych chwilach. „I któregoś dnia przebłysk: A może w ten sposób Bóg mnie przed czymś uratował?”.
Kim była przed wypadkiem?
Dziewczyną z okładek. Młodą, próżną wokalistką, która chciała zabłysnąć w Opolu, kupić nową sukienkę, dbać o figurę. Czy była dobrym człowiekiem? Czy była wartościowa? Dziś już nie potrafi odpowiedzieć sobie na to pytanie. Jej życie sprzed wypadku okrywa mgła. „Wypieram z pamięci wszystko, jakbym wówczas to nie była ja, jakby to był sen”, powie.
„Ten wypadek mnie obudził”. Do czego? Dojrzała. Do własnego życia. Do współczucia dla innych. Dziś po koncertach przychodzą do niej ludzie i mówią: „Pani daje mi siłę”, „Dzięki pani chce mi się żyć!”. Anna Dymna, która sama pomaga wielu, mówi o Monice: „Bohaterka naszych czasów. Kiedy o niej myślę, nie narzekam, biorę się w garść, do roboty. Wiem, że daje dużo wiary w siebie wielu osobom”.
Monika wie, jak to jest, gdy nie chce się żyć. Gdy ból jest nie do wytrzymania. Gdy umiera nadzieja. Gdy brakuje łez, a wokół tylko chorzy ludzie i brudne ściany szpitala. Człowiek marzy, żeby to wszystko się skończyło. Żeby nie być. Wtedy przychodzą anioły. Monika pamięta wywiad z Jasiem Melą. Czyta go i płacze całą noc. Jeżeli on dał radę, ona też może!
Pojmuje, że rozpacz nie może trwać wiecznie. Gdy za długo się w niej pogrążysz, nie wrócisz. Trzeba samemu sobie powiedzieć: „Stop. Teraz życie!”. W klinice w Bydgoszczy spotyka 10-letnią Madzię. Dziewczynka jest po wylewie, jeździ na wózku, ledwo mówi. Ale zawsze uśmiechnięta, pogodna.
„Nie martw się, Moniczko”, pociesza. „Miałam być warzywem. Ty też wyzdrowiejesz”. „To strasznie ważne, żeby spotkać ludzi, którzy przeszli przez piekło i mówią: »Da się żyć. Spróbuj«”, zapewnia Monika. „Spotkałam takie cudowne osoby i bardzo mi pomogły. Dlatego zaśpiewam na Eurowizji. To jest tak, jakbym oddawała dług, który zaciągnęłam od świata”.
Sens cierpienia według Moniki Kuszyńskiej
Jaki jest sens w cierpieniu? Monika wie, że nie ma odpowiedzi na wszystkie pytania. Cierpienie po prostu przychodzi. Pytanie, co z nim zrobisz? Ona znalazła w sobie siłę, aby przerobić je na wartościowe życie. Nie miałaby szans bez innych ludzi. Bez życzliwości bliskich i nieznajomych. 10-letnia Magda mówi jej o mądrym rehabilitancie w Bielsku-Białej.
Monika jedzie do Bielska z siostrą, która bierze urlop dziekański, żeby się nią opiekować. Rehabilitant ma na imię Wojtek. Monika wyczuwa w nim pasję, wiarę i wielką chęć pomocy. „Pojawił się w odpowiednim momencie mojego życia”, mówi. „Jak anioł”. Dzięki Wojtkowi wraca do życia, uczy się poruszać w świecie, akceptować swoją chorobę. Bielsko to miasto aniołów. Zostanie tam trzy lata. Tam pozna ludzi, którzy pomogą jej wrócić do śpiewania. Tam zakocha się w swoim mężu.
Mąż Moniki Kuszyńskiej
Kuba Raczyński jest saksofonistą. Przez cztery lata występują razem w Varius Manx. Lubią się, ale to tylko zawodowa relacja. Pogodny, dowcipny, pomocny, podoba się dziewczynom. Takim go pamięta. Kuba odchodzi z zespołu przed wypadkiem. Ale myśli o Monice. Półtora roku po wypadku, w dniu jej urodzin, 14 stycznia 2008 roku, koncertuje w Bielsku-Białej. Odwiedza ją.
Na początku oboje są skrępowani. „Wizyta Kuby mnie zaskoczyła”, powie w „Pani”. „Nie miałam ochoty widywać osób, z którymi wcześniej pracowałam, ale on sprawił, że nie czułam się skrępowana, nie wstydziłam się przy nim wózka”. Monika robi herbatę, dobrze im się rozmawia. Kuba wyjeżdża, ale odzywa się codziennie.
Piszą do siebie przez rok na czacie. To mądre, życiowe, wesołe rozmowy. Monika lubi te chwile. Gdy wieczorem nie uda im się skontaktować, czegoś jej brakuje. Na początku myśli: mam przyjaciela. Nagle spostrzega, że ze sobą flirtują. Miłość?
Monika czeka na jego pierwszy krok. „On zbliżał się i wycofywał. Ale ja jestem cierpliwa”, opowie ich historię w „Pani”. „W końcu wszystko naturalnie przyszło samo”. Dużo razem się śmieją. Kuba imponuje jej inteligencją, luzem i tym, że potrafi rozbroić jej humory. Gdy się oświadcza, Monika mówi „tak”. Ślub i wesele bardzo kameralne.
Tylko najbliższa rodzina i przyjaciele. Teściowie bardzo lubią Kubę. Monika zbliża się z jego ojcem inżynierem. Tata Kuby kocha muzykę, gra na akordeonie. Często występuje na koncertach z synem i synową. Bo Monika znów śpiewa. Ona namówiła męża, żeby zrobił prawo jazdy. A on ją, żeby wróciła na scenę.
Kariera Moniki Kuszyńskiej
Niektórzy mają to szczęście, że wiedzą, do czego się rodzą. Monika rodzi się do śpiewania. Od dziecka ma pociąg do mikrofonu. Śpiewa do dezodorantu, kija od szczotki, telewizyjnego pilota. Tańczy przed lustrem, dywan to scena. Kilkanaście lat później robi wielką karierę z Varius Manx. Polska u jej stóp. I nagle na jednym zakręcie pod Miliczem życie fika kozła. Pęka razem z jej kręgosłupem.
„Powiedziałam sobie, że wrócę do śpiewania, dopiero gdy zacznę chodzić”, mówi dzisiaj VIVIE! Dlaczego zmienia zdanie? Dzięki przyjaciołom z Bielska-Białej – Beacie Bednarz i Piotrkowi Kominkowi. Beata prosi, żeby napisała dla niej tekst piosenki.
Powstaje bardzo osobista „Nowa rodzę się”. O miłości, zaufaniu, wierze w życie. „Podniosłeś mnie, gdy brakło sił, by dalej iść”, pisze Monika. „Kwitnie znów nadzieja, serce me przepełnia”. Taką piosenkę może zaśpiewać tylko ona. Beata zaprasza ją na swoją płytę „Pasja miłości”, którą aranżuje Piotr Kominek.
Monika zarzeka się, że zaśpiewa tylko w studiu. Ale scena wzywa. Odważa się wystąpić przed publicznością w Bielsku-Białej. Śpiewa nieśmiało, jeszcze jest niepewna. Ale piosenka „Nowa rodzę się” wzbudza wielkie emocje. Monika czuje, że to, co robi, ma sens. Od tej chwili wszystko się zmienia. Przeznaczenie woła ją do siebie.
Monika Kuszyńska odradza się po wypadku
„Długo wstydziła się śpiewać”, mówi Kuba Raczyński w „Pani”. „Ale wiedziałem, że to kocha. Zaczęliśmy pracować razem, stworzyliśmy kilka piosenek”. Cztery lata po wypadku Monika dostaje zaproszenie do Koszalina, żeby zaśpiewać na koncercie otwierającym VII Europejski Festiwal Filmowy „Integracja Ty i Ja”. Chce, ale boi się, do ostatniej chwili odwleka próby. Jednak przełamuje się.
Pada deszcz, gdy wsiada z mężem do samochodu wyładowanego sprzętem muzycznym. Najpierw jadą nad morze. Po raz pierwszy Monika wjeżdża na wózku na plażę. Słony wiatr rozwiewa jej włosy. Jest szczęśliwa. A wieczorem koncert. Sala nabita, publiczność przyjmuje ją znakomicie. To daje siłę. Monika znów robi to, co kocha. Nagrywa razem z mężem płytę „Ocalona”. Bierze udział w show „Bitwa na głosy”. Siostra Marta przygotowuje jej sceniczne kreacje. Po każdym programie do telewizji piszą z całej Polski niepełnosprawni ludzie.
Piszą, że Monika daje im ogromną siłę. Pokazuje, że można podnieść się z najgorszego upadku. I żyć. Teraz dla nich ona jest aniołem, który przynosi nadzieję. Dlatego dla Eurowizji powstaje piosenka „In the Name of Love”. A w niej słowa: „Budujmy mosty od serca do serca. W imię miłości”. Teledysk do utworu bije rekordy popularności w sieci. W ciągu pierwszych 24 godzin ogląda go 650 tysięcy internautów! Do jej fanów należy też Jaś Mela: „Monika to wulkan pozytywnej energii. Jest osobą znaną, ale pozbawioną płaszczyka pozerstwa”.
Monika Kuszyńska – jak radzi sobie z hejtem?
Ale żyjemy w Polsce. Dlatego od razu podnoszą się głosy, że Monika została wzięta do Eurowizji… z litości. Co na to artystka? „Jeśli ktoś uważa, że mam zamiar wzbudzać w ludziach litość, to od razu mówię, że to jest absurd”, stwierdza na portalu naTemat. „Ci, którzy mnie znają, wiedzą, że to ostatnie, na czym mogłoby mi zależeć. Sama nigdy się nad sobą nie użalam”.
VIVIE! wyznaje, że nie czuje się gorsza dlatego, że porusza się na wózku. Zna swoją wartość. Jedzie do Wiednia, żeby przełamać stereotypy. Bo to, czego nie znamy, budzi strach. A strach rodzi agresję. Jej piosenka jest o przełamywaniu strachu. „Strach nas ogranicza”, tłumaczy Monika. „Na to jest tylko jedno lekarstwo. Miłość”.
Tekst ROMAN PRASZYŃSKI