Magdalena Boczarska o ostatnich rolach
– W ciągu ostatniego pół roku zagrałaś w dwóch filmach.
Niedawno skończyłam zdjęcia do ekranizacji powieści „Pod niemieckimi łóżkami”. Gram w nim Justynę Polańską. Polkę, która pod pseudonimem wydała książkę, opisując w niej, jacy są Niemcy i co ją spotkało podczas sprzątania w niemieckich domach. To, obok postaci granej przez Veronicę Ferres, jedna z dwóch głównych ról.
– Trudno Ci było grać po niemiecku?
Mówię w tym języku, ale to zadanie było ogromnym wyzwaniem. Wiele dni zdjęciowych, duże ilości tekstu, porozumiewanie się z ekipą po niemiecku – to wszystko nie było łatwe. Śmieję się, że przeszłam przyśpieszony kurs językowy. Cieszę się bardzo z tego doświadczenia, choć na plan niemieckiego filmu weszłam prosto z planu „Sztuki kochania”. A tematyka tych filmów, bohaterki, które gram, to zupełnie dwa różne światy. To było intensywne pół roku.
Magdalena Boczarska o Michalinie Wisłockiej
– Powiedziałaś kiedyś, że są takie role, które na długo w Tobie zostają. Czy Michalina Wisłocka ciągle w Tobie siedzi?
Już na etapie przygotowań do tej roli wiedziałam, że zmierzę się z niesamowitą postacią. Teraz, po zakończeniu zdjęć, mogę powiedzieć, że to była przygoda mojego życia. Wiedziałam, że muszę dowiedzieć się o Michalinie jak najwięcej. Przygotowując się do roli, spotykałam się z jej córką, Krystyną, z jej przyjacielem, profesorem Izdebskim.
Dla mnie jej życiorys, niezależnie od tego, że był bardzo barwny, był przede wszystkim tragiczny, niełatwy. Miała tak wiele ciężkich doświadczeń, a tak bardzo pomagała innym i tak pięknie mówiła o miłości i seksie. Była ekspertem, choć niekoniecznie umiała tę wiedzę przełożyć na własne życie.
W oczywisty sposób zbliżenie z postacią Wisłockiej miało na mnie ogromny wpływ. Wydaje mi się, że dzięki tej pracy weszłam w zupełnie nowy etap kobiecości. Michalina ciągle mi towarzyszy (śmiech).
– Jaki to jest etap?
Na pewno dużo bardziej dojrzały i świadomy. Przygotowując się do roli, sama dorosłam, dojrzałam do pewnych decyzji. Umiem inaczej spojrzeć na siebie jako kobietę i to jest bardzo piękne uczucie.
– Ważne było dla Ciebie to, że film produkuje ta sama firma, która zrobiła film „Bogowie”, który odniósł ogromny sukces?
Tamten film był o człowieku i jego pracy. „Sztuka kochania” też jest o człowieku, w dodatku też o lekarzu, ale przede wszystkim jest o miłości i potrzebie zrozumienia przez drugiego człowieka. Skupia się na relacjach międzyludzkich. Chcemy, żeby nasz film zachęcał do rozmów o tym, czym jest miłość.
– Podobno pomysł zrobienia filmu o Wisłockiej podsunęła Piotrowi Starakowi Agnieszka Szulim?
Też to słyszałam. I zobacz, nie tylko powstał ten film, ale oni są już małżeństwem, magia Wisłockiej działa (śmiech).
– Byłaś gościem na ślubie Agnieszki i Piotra.
Tak, i to jest prawdziwe szczęście, że mogłam grać w filmie, który nie tylko będzie ważny dla mnie zawodowo, ale też zostaną mi po nim znajomości i przyjaźnie na lata.
Magdalena Boczarska o Sztuce kochania
– Znałaś „Sztukę kochania” w młodości?
Oczywiście. Urodziłam się w końcówce lat 70. i dla naszego pokolenia Michalina i jej książka były czymś niesamowicie ważnym. Pamiętam, że towarzyszyła mi od momentu, gdy pojawiło się we mnie pierwszy raz poczucie własnej seksualności. To była lektura, która bardzo poszerzała horyzonty w czasach, gdy nie było internetu.
Z doświadczenia mogę powiedzieć, że dzieci bardzo wcześnie odkrywają swoją seksualność, uświadamiają sobie, że coś jest na rzeczy. Nawet kilkuletnie dzieci przeczuwają, że miejsca intymne skrywają jakąś tajemnicę. To duże wyzwanie dla rodziców, którzy nie powinni bagatelizować tego i mówić: to maluch, na razie nie musimy z nim o tym rozmawiać.
Przypomina mi się opowieść przyjaciółki, której sześcioletni syn przebudził się w nocy i przyszedł do jej sypialni w momencie, kiedy z mężem konsumowała swój związek. Widząc rodziców w niedwuznacznej sytuacji, zapytał się ich, dlaczego bawią się w zapasy, zamiast spać (śmiech). To był najwyższy czas na zakończenie opowiadania bajek o bocianach.
Magdalena Boczarska o pierwszych rozmowach o seksie
– Pamiętasz swoje pierwsze rozmowy na ten temat?
Dużo o tym rozmawiałam, ale z kuzynką, która była w moim wieku, więc te rozmowy nie były zbyt merytoryczne (śmiech). To były inne czasy, wtedy z małymi dziećmi nie rozmawiało się na takie tematy. Pamiętam, że mama podjęła rozmowę ze mną dopiero wtedy, gdy zaczął mi rosnąć biust i było jasne, że wkraczam w okres dojrzewania.
Przypominam sobie, że wielkim wydarzeniem było kupno pierwszego stanika. Był w to też wtajemniczony również mój tata. Wspominam ten czas jako bardzo naturalny proces, który przebiegał na miękko, bez tajemnic, ale i bez zbędnych słów.
– Pamiętasz, czy jakaś kwestia związana z seksem była dla Ciebie trudna do zrozumienia?
Tak, był taki moment, kiedy nie mogłam pojąć, jak to się dzieje, że kobieta decyduje się na zajście w ciążę. Wyobrażałam sobie, że przychodzi jakiś wiek i wtedy po prostu jest w ciąży, ale w związku z tym zastanawiałam się, jak to jest z zakonnicami, co one robią, że w tym określonym wieku nie zachodzą w ciążę?
Pamiętam też, że był taki czas, kiedy strasznie krępowało mnie patrzenie na przytulających się rodziców albo oglądanie w filmach scen erotycznych. Zakrywałam wtedy oczy albo po prostu wybiegałam z pomieszczenia, żeby na to nie patrzeć. Ale to się szybko zmieniło i z obrzydzenia takimi scenami przeszłam w fazę kochania się w aktorach. Do dziś pamiętam moje płomienne uczucie do Richarda Burtona w „Kleopatrze” (śmiech).
– Kiedy poszłaś do szkoły teatralnej, nie wstydziłaś się swoich kolegów podczas różnych ćwiczeń, zadań aktorskich?
Wiesz, że to niesamowite, bo faktycznie w szkole teatralnej cielesność dopadła mnie najbardziej. Wszyscy chodzili w obcisłych trykotach, ciała się ze sobą międliły, przewalały i dotykały podczas ćwiczeń. I bardzo szybko okazało się, że te ciała są dla mnie aseksualne. To było dla mnie zaskoczenie. Ale to jest bardzo dobre i zdrowe w naszym zawodzie. Aktorzy w swojej pracy w dużej mierze bazują na cielesności, ale powinni mieć tak wytyczone granice, by wiadomo było, że strefa intymności zarezerwowana jest tylko dla najbliższej osoby.
Magdalena Boczarska o nagości na ekranie
– Łatwo jest się rozbierać na ekranie?
To nigdy nie jest łatwe. Ale wtedy zawsze mam wyłączoną opcję bliskości, intymności, bo to jest strefa zarezerwowana tylko dla najbliższych.
– Czułaś kiedykolwiek, miałaś poczucie, że Twoja nagość na ekranie jest niepotrzebna, że zostałaś na nią namówiona?
Nie. Za każdym razem, gdy się rozbierałam, miałam przekonanie, że ta scena, ten film są tego warte, a moja nagość jest uzasadniona. Raz odmówiłam roli w filmie, dlatego że nie widziałam potrzeby, żeby się rozbierać, a taki był pomysł reżysera. W końcu zagrała tam inna aktorka i finalnie się nie rozbierała. W „Różyczce” w scenach erotycznych paradoksalnie widać tylko kawałek mojej piersi i pośladki. Całą nagą widać mnie w scenie dramatycznej i ta nagość zupełnie nie ma konotacji seksualnych. W filmie o Wisłockiej też będzie trochę nagości, ale uważam, że jest pokazana w piękny sposób, dla mnie zupełnie nieinwazyjny.
– Lubisz siebie oglądać w takich scenach?
Może to zabrzmi nieskromnie, ale tak. To są piękne zdjęcia, dobrze oświetlone, skadrowane. Miło jest siebie widzieć w takim wydaniu, bo kiedy to robić jak nie teraz (śmiech). Lubię siebie, wiem, że dobrze wyglądam. Mówi mi to też mój mężczyzna, w dodatku najczęściej rano, gdy jestem nieumalowana (śmiech).
– Twój partner nigdy nie miał problemu z Twoimi rozbieranymi scenami?
Nie, on doskonale rozumie, na czym polega aktorstwo, wie, że to jest wpisane w naturę naszego zawodu. Wie też, jakie mam podejście do grania tych scen i że to jest tylko praca, a nasze życie jest bardzo odległe od tego, co widać na ekranie.
Magdalena Boczarska o podejściu Polaków do seksu
– Dlaczego tak trudno jest rozmawiać o seksie?
Nie wiem. Mogę tylko opierać się na własnym doświadczeniu, bo kiedyś też nie umiałam o tym rozmawiać. Myślę, że ludzie boją się nazywania różnych uczuć, również tych związanych z fizycznością. Musiałam się tego szybko nauczyć podczas przygotowań do filmu i teraz już wiem, że to nie jest takie trudne i straszne (śmiech).
Czasami wydaje nam się, że nie wiemy, jakich słów użyć, jak nazwać różne rzeczy, ale to nie jest ważne. Liczy się to, żeby opisać swoje emocje, dotrzeć do drugiej osoby, porozumieć się. Nawet prostymi i infantylnymi słowami. Często stawiamy sobie w sprawach seksu zbyt duże oczekiwania albo sądzimy, że musimy spełniać oczekiwania innych, zachowywać się tak, jak widzieliśmy to w internecie czy w filmie. Niesłusznie.
Dawajmy sobie tyle, na ile nas stać w danym momencie. Czasami jest to przytulenie, czasami coś więcej. Powinniśmy o swoich potrzebach rozmawiać. Inaczej trudno jest nawiązać bliskość. W związku z tym problemem powstała kampania społeczna „Kochanie to Sztuka”, w której wzięłam udział. Wraz z szeregiem aktorów i innych szerzej znanych osób w krótkich filmach pokazujemy, że rozmawianie o intymności wcale nie musi być trudne. Myślę, że Michalina Wisłocka byłaby z nas dumna.
Magdalena Boczarska o seksie bez miłości
– Zawsze to wiedziałaś?
Skąd. Różnie bywało w moim życiu.
– Czasami lubimy myśleć, że jesteśmy niezależni i dlatego uprawiamy seks bez miłości.
Oczywiście, można mieć seks bez miłości, ale na dłuższą metę to nie zdaje egzaminu. Mamy różne etapy w życiu i bywa tak, że dzięki seksowi zaspokajamy jakąś chwilową potrzebę, ale szczęścia się na tym nie zbuduje. Michalina uważała, że uprawiając seks bez miłości, przestajesz kochać siebie, a według niej to było kluczowe, aby kochać i szanować siebie.
– A Ty jak uważasz?
Uważam, że to fundamentalna zasada. Bez miłości do siebie nie ma udanych innych relacji. I niezależnie od tego, czy podejmujemy decyzję o byciu samemu, czy decydujemy się założyć rodzinę, trzeba rozumieć siebie i podejmowane przez nas decyzje. To konstytuuje wszystkie inne relacje – z partnerem, z dziećmi, ze znajomymi. Ludzie pogodzeni ze sobą są szczęśliwi.
– Ale też życie i związek nieustająco się zmieniają.
Magdalena Boczarska o szczęśliwym związku
Związek to ciągła, ogromna praca. Spełnienie w życiu, ale też w łóżku to wysiłek dwojga ludzi. Bez tego nie ma szans na długą, szczęśliwą relację.
– Co w tej pracy jest najtrudniejsze?
Myślę, że z natury jesteśmy leniwi i po wykonaniu jakiejś pracy chcemy mieć to odhaczone i koniec. A trzeba pamiętać, że zabieganie o drugiego człowieka, o swoje szczęście to codzienny wysiłek. Ja też jestem leniwa, ale staram się ciągle pamiętać o tym, że bycie z kimś nie jest mi dane raz na zawsze. Jedyną relacją daną raz na zawsze wydaje się związek rodzica i dziecka.
Chociaż wiadomo, że i to można zepsuć. Z obcym człowiekiem, z którym zaczynamy tworzyć związek, jest jeszcze trudniej, bo ten człowiek nic nie jest nam winien, nawet jeśli mamy dzieci, on zawsze może wstać i wyjść. Kiedy sobie to uświadamiam, zupełnie inaczej podchodzę do każdego dnia spędzonego z drugą osobą.
– Nie frustruje Cię ta konstatacja, że o szczęście trzeba walczyć?
Nie. To jest motywujące. O wszystko trzeba walczyć, nikt ci nie da nic za darmo. Dlaczego miałoby być inaczej w sferze uczuć? Ja teraz pierwszy raz w życiu czuję, że wiem, czego chcę jako człowiek i kobieta. To jest bardzo ciężko zdobyta wiedza, bo pamiętam wszystkie momenty paniki. I niezależnie od tego, jak dalej potoczy się moje życie, ta dzisiejsza świadomość jest fantastyczna.
Co jest najważniejsze dla Magdaleny Boczarskiej
– W takim razie – na czym Ci zależy?
Ogólnie rzecz ujmując, to na poczuciu bezpieczeństwa. Może to banały, ale wiem, że najważniejsze jest zdrowie, szczęście osobiste, dobry związek. Nie będę też udawała, że finansowe poczucie bezpieczeństwa nie jest ważne. Kiedyś samo hasło „poczucie bezpieczeństwa” wywoływało u mnie atak paniki. Kojarzyło mi się z powolnym pełzaniem w stronę cmentarza (śmiech). Teraz widzę, że poczucie bezpieczeństwa nie oznacza mentalnej śmierci.
Magdalena Boczarska o serialu Druga szansa
– Praca w serialu daje Ci takie poczucie bezpieczeństwa? Niedługo wejdziesz na plan trzeciej serii „Drugiej szansy”.
Teraz seriale są realizowane z wielkim rozmachem i wielu bardzo dobrych aktorów decyduje się w nich wystąpić. Zdarzało mi się mówić kiedyś, że niekoniecznie chciałabym grać w serialu. To się zmieniło, cieszy mnie, że dzięki serialowi mogę dotrzeć do znacznie większej liczby widzów i podoba mi się, że moja serialowa Sara jest tak inna ode mnie i od postaci, które do tej pory grałam w filmach.
– Serialowa Sara jest mocno przesadzoną postacią, to gwiazda, którą trudno byłoby spotkać nawet w Hollywood.
W filmie czy serialu zawsze jest sporo miejsca na kreacje. A z drugiej strony zdarza mi się czasami spotkać w rzeczywistości kogoś tak dziwacznego, że gdybym zobaczyła taką postać na ekranie, nie uwierzyłabym w jej istnienie. Ludzie często są więźniami własnych wyobrażeń. Życie bardziej niż film pokazuje, że każdy z nas jest inny. I myślę, że najwyższą formą miłości do drugiego człowieka jest uszanowanie jego inności i wyborów.
– Jaki jest Twój przepis na udany związek?
Przede wszystkim szczerość i umiejętność słuchania drugiej połówki. Michalina Wisłocka mówiła, że kluczem do szczęśliwej relacji jest pełne zaangażowanie obu stron. I tego się trzymajmy.
Rozmawiała ANNA HERNIK-SOLARSKA